Iluzyjny sens

"Iluzje" - reż. Iwan Wyrypajew - Narodowy Teatr Stary w Krakowie [DT]

Iwan Wyrypajew wraz z aktorami Teatru Starego wprowadza nas w świat czwórki bohaterów. Każdemu z aktorów przypisana została jedna postać, ale żaden z nich nie wciela się w swojego bohatera, a jedynie z własnego punktu widzenia opowiada nam jego historię. Oczywiście dochodzi do momentów, gdy aktor mówiąc w pierwszej osobie na poziomie tekstu niejako utożsamia się z bohaterem, ale ani przez chwilę nie wciela się weń, a jeżeli widz tak to postrzega, to jest to jedynie teatralna iluzja. Iluzja, która jest nieodłącznym elementem naszego życia.

„Iluzje" są autorskim spektaklem Iwana Wyrypajewa, który, jak czytamy w programie, zaprasza widza nie na spektakl, ale na spotkanie, na którym za pomocą aktorów chce opowiedzieć wymyślone przez siebie losy dwóch małżeństw. Opowieść ta dotyczy uczuć, które łączą całą czwórkę. Reżyser wraz z aktorami stanęli przed trudnym zadaniem mówienia o miłości. Temat ten często wiąże się z popadaniem w banał i liryczne narracje. Natomiast twórcom udało się temu zapobiec za sprawą wielokrotnego podkreślania teatralnego charakteru spotkania.

Sytuacja sceniczna rozpoczyna się i kończy opowieścią o śmierci. Pierwsza historia, poprowadzona przez Juliusza Chrząstowskiego, mówi o momencie śmierci Danny'ego, o tym jak umiera przy boku swojej żony, trzymając ją za rękę i wyznając jej swoją miłość, która zawsze mu towarzyszyła. Dziękuje jej za wspólnie spędzone życie. Po tej historii następuje pauza, bo skoro historie są opowiadane, to i moment śmierci oraz ciszy w monologach oznaczony jest tym tekstualnym przerywnikiem.

Kolejna historia to historia Sandry, którą opowiada Anna Dymna. Ze słów aktorki dowiadujemy się, że była to dobra i wierna żona, ale w skrytości swojego serca zawsze kochała Alberta, wiernego przyjaciela jej męża. Kiedy i ona odczuwa zbliżającą się śmierć, postanawia opowiedzieć Albertowi o uczuciu, którym go darzyła przez całe życie. Nie robi tego w żadnym określonym celu, nie ma nadziei, że po tym wyznaniu coś się zmieni, chce po prostu mu o tym opowiedzieć nim wyda ostatnie tchnienie.

Słowa Sandry uruchamiają historię Alberta, który pod wpływem jej słów uzmysławia sobie, że on również przez cały czas ją kochał. Zdaje sobie sprawę, że jego szczęśliwy związek z Margaret nie opierał się na prawdziwej miłości i że do tej pory nie wiedział, co tak naprawdę oznacza to słowo. I tak Krzysztof Globisz opowiada nam o tym, jak Albert wyznaje swojej żonie, że nigdy jej nie kochał i że ona też nigdy nie zaznała prawdziwej miłości.

Te słowa pociągają za sobą kolejne konsekwencje i tak Margaret, o której dowiadujemy się z opowieści Katarzyny Gniewkowskiej, wymyśla historie o romansie z Dannym. Dla Alberta słowa jego żony są impulsem, aby udać się z powrotem do Sandry i powiedzieć jej, że prawdziwa miłość jest wzajemna, bo on również kochał ją przez całe życie. Przy okazji mówi jej o romansie jej męża z jego żoną. I tak Sandra umiera z myślą, że Albert również ją kochał, a jej prawdomówny mąż ją zdradzał.

Albert jednak po ostygnięciu emocji zdaje sobie sprawę, że jego wyznanie było tylko romantycznym porywem, a że najdroższą mu osobą była i jest Margaret. Wykrzykując i przeklinając siebie próbuje odwołać to, co powiedział. Pędzi do domu, ale jest za późno, bo na drzwiach pokoju znajduje kartkę z wiadomością, że Margaret się powiesiła. Otwiera drzwi i widzi wiszącego trupa, otwiera liścik pozostawiony przez Margaret i czyta, że jego żona zawsze kochała tylko jego, a jej samobójstwo jest wynikiem niezrozumienia tego świata. Zwyczajnie nie potrafi już żyć w świecie, w którym nie ma żadnej stałości.

Ostatnia historia śmierci to opowieść Alberta, który po śmierci swojej żony przeżył jeszcze dziesięć lat w samotności i tak, siedząc pewnego dnia na tarasie i spoglądając w gwieździste niebo, przypomina sobie list swojej żony. Próbuje sobie odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście w tym wszechświecie nie ma żadnej stałości. I kiedy tak wypowiada to pytanie, jego serce staje.

Opowieść nie zostaje odegrana przez aktorów, a jedynie wypowiedziana. Jak wynika z powyższego fragmentu, jest to bardzo banalna i sentymentalna historyjka, jednak widz szybko sobie uświadamia, że treść historii nie jest istotna. Najważniejsze w tym spektaklu jest zdanie sobie sprawy, że jako ludzie niejednokrotnie wpadamy w dziwne, często banalne narracje, bo taka jest właśnie nasza natura. Nie potrafimy żyć bez iluzji.

Ta historia pokazuje nam, że życie ma swój scenariusz, na który nie zawsze mamy wpływ. Jedyną naszą obroną są nasze słowa, nasze interpretacje wydarzeń. Iwan Wyrypajew przedstawił człowieka jako podmiot modernistyczny, który może zmieniać rzeczywistość tylko za pomocą słów.

Ze spektaklu niewiele dowiemy się o prawdziwej miłości, być może w ogóle jej nie ma. Jednak widz wychodzący z przedstawienia, wiecznie wybijany z usnutej narracji, zdaje sobie sprawę z prezentowanej fikcji, ale też wie, że to właśnie iluzja nadaje sens życiu. Nasze życie nie jest spójną całością, bo prowadzi do śmierci, a jedyną bronią na ten egzystencjalny bezsens jest fikcja, którą jak narkotyk podajemy sobie każdego dnia, by świat stał się odrobinę bardziej miękki.

Ta zgrabna metafora „miękkiego świata" zostaje wypowiedziana przez Krzysztofa Globisza, który opowiada o tym jak Albert doznał tego uczucia, po przyjęciu substancji narkotycznej. W zasadzie każda z omawianych postaci przeżywa takie momenty dziwności w swoim życiu. Jest to z pewnością wynik próby wydobycia się z nudnego i prozaicznego świata. Bohaterowie prowadzą normalną, spokojną i raczej szczęśliwą egzystencje. Jednak mimo potrzeby stałości, częściej odczuwają chęć przeżycia czegoś wyjątkowe, nie bez powodu bowiem ulegają swoim wewnętrznym porywom. Dlatego też ulotne emocje, jak szczęście i miłość, mogą zyskać na autentyczności tylko przez ciężką pracę, tylko przez codzienne starania i poczucie odpowiedzialności za przebywanie z drugą osobą. Choć wciąż będzie to kolejna iluzja na której opieramy nasze życie, to jednak podparta, wręcz rytualną, codzienną pracą, może stać się czymś trwałym i stałym.

Jest to kolejne przesłanie płynące ze spektaklu Wyrypajewa, że choć nasze życie jest usnute z iluzji, to nie pozostaje nam nic innego jak wciąż na nowo podejmować trud rytualnych czynności dnia codziennego, aby te iluzje pielęgnować. Tylko przez wielokrotne powtórzenie możemy nadać jej kształt i sprawić, aby stała się autentyczną ostoją naszego życia. Wyrypajew pokazuje nam, że takie zachowanie nie jest oszukiwaniem siebie, a jedynie próbą przeżycia do końca naszych dni. Zegar wylicza minuty, a to od nas zależy jak je zagospodarujemy.

Pięknym i spójnym elementem spektaklu jest scenografia. Przestrzeń na scenie została zagospodarowana w prosty sposób. Znajdują się tam cztery krzesła. W końcu jest to spotkanie z aktorami Teatru Starego. Po prawej stronie umiejscowiona jest poduszka z laptopem, przeznaczona dla „dyrygenta spektaklu", którego gra Marta Mazurek. Ta młoda aktorka jest rodzajem kreatora całego wydarzenia, ale również wielokrotnie rozbija teatralną iluzję. W drugiej części spektaklu dochodzi do poszerzenia teatralnej przestrzeni. Aktorzy przenoszą się w głąb sceny, gdzie znajduje się ściana z elektrycznych sprzętów z mnóstwem światełek. Mamy poczucie, że znajdujemy się w radiowej wytwórni, a kiedy światło gaśnie i zauważamy jedynie migoczące światełka, mamy wrażenie, że patrzymy na gwieździste niebo lub jest to widok z okna na oświetlone wieżowce. Te pojawiające się i znikające punkciki są symbolem naszego życia, które w tym ciemnym kosmosie rozświetlają się, by za moment zgasnąć na zawsze. Na tej ścianie znajduje się również zegar, który nieubłaganie odlicza czas do końca spektaklu, bądź jak wspomniałam powyżej do końca życia. Aktorzy w przedstawieniu mówią przez mikrofon, zabieg ten podkreśla sceniczność i nieautentyczność danej sytuacji.

Twórcy przedstawienia korzystają z prostych i oczywistych rozwiązań, cała machina teatralna ulega dekonstrukcji w klarowny i jasny sposób, natomiast widz dzięki temu widzi, po co tak naprawdę wybiera się do teatru i dlaczego ogląda coś, co jest oczywistą fikcją. Przecież nie chodzi o zobaczenie prawdy na scenie, chodzi o to, aby dzięki iluzji, tak na scenie jak i w życiu, dostrzec prawdę (jeżeli ona w ogóle istnieje) i spróbować jakoś odnaleźć się w tym niestałym świecie.

Dawno nie byłam na spektaklu, który oprócz dekonstrukcji, proponował coś w zamian, mianowicie wieczne lawirowanie między prawdą i iluzją jako sposób na przetrwanie we wszechświecie.

Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kraków
29 marca 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia