In partibus infidelium

"Iwona..." - reż. K. Garbaczewski - Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Scena szczelnie zabudowana papierowym, wielowarstwowym kokonem na kształt labiryntu strachu wokół błędnego koła śmierci - obrotowej sceny w Kochanowskim. Pulsujące neonowe światła. Trans. Hipnoza. Podróż do wnętrza siebie. Nie ma wyjścia, nie ma drogi. Jestem sam jeden. Osaczone zwierzę. Lęk. Akcja: nie jestem w teatrze, a w kinie. Gdzie jest popcorn? To mogą być pierwsze myśli przetaczające się przez głowy publiczności. Na szczęście kino jest przecznicę dalej i można wyjść w trakcie trwania spektaklu, czego nie omieszkało uczynić kilka osób podczas premierowej odsłony "Iwony, księżniczki Burgunda" Witolda Gombrowicza w reżyserii in partibus infidelium Krzysztofa Garbaczewskiego.

Następca tronu, książę Filip (Paweł Smagała) w towarzystwie przyjaciela Cyryla (Adam Ciołek) wieszczy na tle papierowej ściany słowami horoskopu wyjętymi wprost z dramatu Gombrowicza: "Godziny od 7 do 9 wieczór przynoszą wielką ekspansję sił żywotnych, pomnożenie osobowości, doskonałe, acz ryzykowne pomysły. Są to godziny sprzyjające śmiałym planom, wielkim przedsięwzięciom... [] Są to godziny niebezpieczne dla osób o wybujałej ambicji i zbyt subtelnym poczuciu własnej godności. Rzeczy w tych godzinach poczęte mogą się obrócić na dobre albo złe...". Gdy książę Filip w obecności Cyryla po raz pierwszy spotyka się z tytułową bohaterką dramatu Gombrowicza, scenę kończy pocałunek księcia z Iwoną kreowaną w tej chwili przez Łukasza Schmidta, po czym cała trójka znika za papierowym parawanem. Rozpoczyna się filmowa podróż w rytm "Running Up That Hill" grupy Placebo (pierwotnie: Kate Bush na płycie "Hounds of Love" - 1985 r.). Od tej chwili aktorzy sporadycznie pokazują się na scenie. Większość dalszego "dziania się" widz obserwuje na dużym ekranie zawieszonym nad sceną. Zza arkuszy papieru zakrywających całą przestrzeń sceniczną docierają jedynie refleksy świetlne, cienie postaci, niejasne szmery, szumy. Ciepło, intymnie, lecz w trybie pełnoekranowej wiwisekcji i pod wysokim napięciem, o czym nie pozwala zapominać wybitnie dobrana warstwa muzyczna (Marcin Cecko). Książę Filip wędruje przez hermetyczną, duszną zarazem przestrzeń papierowych korytarzy przywołujących na myśl Japonię, prezentując główne postaci dramatu Gombrowicza. Sielskie, bajeczne ujęcia filmowe głównych postaci zdają się tworzyć absolutną krainę szczęśliwości. I gdyby nie ta papierowa hermetyczność, można by pomyśleć, że jesteśmy w raju. Tak nie jest.

Kompozycja muzyczno - przestrzenna pierwszych scen jest na tyle nietypowa, że z miejsca budzi konsternację i zmieszanie wśród widowni. Garbaczewski polaryzuje ją, a granica zdaje się przebiegać wg starszeństwa, obycia, wychowania: oburzenie starszych, zaciekawienie osób młodych, ogólna konfuzja. Wracając do Gombrowicza: "Są to godziny niebezpieczne dla osób o wybujałej ambicji i zbyt subtelnym poczuciu własnej godności. Rzeczy w tych godzinach poczęte mogą się obrócić na dobre albo złe..." Nomen omen, tymi słowy podanymi już na wstępie, być może jako ostrzeżenie, reżyser otwarcie informuje, że taka plastyka teatru urodzi skrajne emocje wśród widowni.

Zasłyszane w foyer teatru: chłopaki świetnie się bawią, ale czy oni coś brali? To wizjonerski teatr, nowoczesny i oby więcej takich przedstawień. Tylko całego tego papieru na scenie szkoda. Proszę pana, to nie jest teatr. To jest skandal, jestem oburzony, wychodzę (starszy jegomość). Nie popisali się. No dobrze, ale co oni chcieli powiedzieć? Cały ten bałagan na końcu na scenie Wspaniałe i nowatorskie, ale o co chodzi? Wpis na facebookowym profilu teatru: Świetna "Iwona" - nowatorska, emocjonująca, ciekawa! Z forum dyskusyjnego Gazety Wyborczej (wybór; poprawiono pisownię): Pierwsi zażenowani widzowie wychodzili już mniej więcej w połowie, a potem to już tylko gorzej było; Ja mam wrażenie, że na premierę przyszli ludzie przypadkowi - za zaproszeniami, nieprzygotowani, dla których liczyło się to, co po spektaklu wystawiono na stołach. Oraz grupa fanów któregoś z aktorów - ci klaskali, głośno się śmiali i robili owację na stojąco.[...] Na aktorów przy ukłonach faktycznie przykro było patrzeć; Ale zaraz będzie Mayday i opolanie będą mogli klaskać gromko na to, co lubią i rozumieją. So, don't worry! A twórcy "Iwony" będą dalej przekraczać granice tego, co znane i wyjaśnione; Tak przekraczać granice jak to zrobili tfurcy "Iwony" chyba trudno nie jest. Trudniej raczej "wrócić do siebie" po przekroczeniu pewnych granic..., czego chłopakom z całego serca życzę.

To tyle, jeżeli chodzi o opinię tych nielicznych osób, które w Internecie wypowiedziały się na temat najnowszej premiery w Kochanowskim.

Przestrzeń sceniczna została zorganizowana na wzór zdegradowanego japońskiego domostwa tworząc "konstrukt zanurzony", za pomocą którego reżyser bada relację pomiędzy poznawaniem Iwony (Aleksandra Cwen) przez dwór króla Ignacego (Mirosław Bednarek), poznaniem (tym faktycznym), a rzeczywistością sceniczną dramatu, w przestrzeni którego pozostało niezwerbalizowanie wszystkiego tego, co kiedyś wobec świata potrafiła wyrazić słowami główna bohaterka. Dwa bieguny: dwór kontra Iwona, która pozostając w defensywie, w świadomej izolacji z wyboru, komunikuje otaczającemu ją światu, że nie jest nim zainteresowana, że taka rzeczywistość nie ma jej już nic do zaoferowania: Nie jestem obrażona. Proszę mnie zostawić. To tak w kółko. W kółko. Każdy zawsze, wszystko zawsze. To tak zawsze. Precz! Precz! Precz! Won! Ten nabrzmiewający stan emocjonalny jest jej obroną wobec przypuszczanych na nią przez dworzan ataków: Ciągle się boję, żeby nie uciekła. Przecież jest na wpół żywa. Co z nią zrobić? Dlaczego jesteś taka? Ona mnie ma w sobie. I teraz... kocha mnie. Za to, że jej nie mogę znieść. Żebyś od czasu do czasu się odezwała, ptaszyno. To nietrudno. Zdaje się, że ją zdradziłem. Nic nie wystoisz! To operacja, zabieg - nie poczuje. Zabijmy ją, albo chodźmy. Na Boga, udawajmy normalnych, skoro nie możemy być normalni. Eh bien, Ivonne, vous ne mangez pas, ma cherie? Udławiła się! Trudno - umarła.

Scenografia Garbaczewskiego w sposób bezpośredni nawiązuje do domostw japońskich, ale w porównaniu z nimi jest zdegradowana przez liczne przedmioty europejskie, które nijak nie pasują do całości koncepcji, ale zarazem oddają ideę procesu badawczego odbywanego przez dworzan wobec hermetycznego i estetycznego świata Iwony polegającego na biegunowości scenicznej muzyki, gry świateł, zdezelowanego wyposażenia wprost z polskich komunistycznych blokowisk. Zdaje się, że to nie Iwona przybywa na dwór, lecz dwór próbuje wtargnąć do domostwa Iwony, czyli:

"Przyjemnie, gdy dom, choć to przecież tylko nietrwałe doczesne schronienie, urządzony jest harmonijnie i tak, jakbyśmy chcieli. Gdy gościmy u zacnej, obdarzonej dobrym smakiem osoby, mamy wrażenie, że nawet księżyc rozświetla jej przytulne domostwo szczególnym blaskiem. Choć wcale nie wymyślna, ani zbudowana wedle obowiązującej mody, siedziba taka tchnie spokojem, czujemy, że jest wiekowa. Ujmuje nas bezpretensjonalnością, urokiem starych drzew w ogrodzie, pielęgnowanych dyskretnie roślin i krzewów, werandą i kunsztownie plecioną konstrukcją drewnianego parkanu, rozrzuconymi niedbale tu i tam sprzętami, które pamiętają dawne czasy [fragm. "Tsurezure naru mama-ni" / Zapiski dla zabicia czasu / autor: Kenko (1283-1350)]. [...]

Tradycyjne japońskie wnętrze mieszkalne oferowało nie tylko funkcjonalne wygody ale także estetyczne piękno wynikające z zastosowania naturalnych materiałów budowlanych oraz gry światła i cienia elementów konstrukcyjnych w dzień - a wieczorem, płynące z uroku migoczącego światła świec i lampionów wewnątrz pomieszczeń. Zamiast pełnego światła, półcienie przechodziły w głęboką czerń będącą znamieniem przestrzeni - pustki Ma. [...] We wnętrzach starano się uwydatnić konstrukcję architektoniczną z jej geometrycznym porządkiem i prostotą, w zgodzie z japońską filozofią i estetyką. Wszystkie te obiekty łączył zygzakowato korytarz (zashiki) pod wspólnym dachem. [...] W tradycyjnym kupieckim domu w Kioto, pokój od strony ulicy zwany był omote (na zewnątrz), a pokój w głębi domu zwał się oku - co oznacza głębszą przestrzeń wewnętrzną. Najgłębiej położony pokój zwał się kozashiki i dał początek koncepcji suki - najgłębszej przestrzeni domu, gdzie odpoczywano i bawiono się. [...] Drzwi zewnętrzne (shoji) były przesuwane i oklejone specjalnym półprzeźroczystym papierem washi zrobionym z morwy i roślin mitsumata, rozpiętym na polakowanych cienkich drewnianych ramach. W zależności od grubości tego papieru, jego tekstury i koloru uzyskiwano interesujące efekty estetyczne. [...] Pomieszczenia w tradycyjnym domu mieszkalnym posiadały zmienne w ciągu doby funkcje dzięki przesuwanym elementom ściennym. Wnętrza domu nie stanowiły więc oddzielone od siebie pokoje, lecz swobodnie przepływająca przestrzeń Ma". [Za: www.japonia.org.pl; "Tradycyjne japońskie wnętrze mieszkalne - gra światła i cienia" autorstwa Kornela Drzewińskiego].

Garbaczewski nie bez powodu buduje właśnie tak zamkniętą przestrzeń o estetyce płynącej wprost z kraju Kwitnącej Wiśni tutaj, w Opolu, lecz spokojnie można to rozlać na Polskę jak długa i szeroka. Cały dwór knuje i spiskuje czyhając na życie Iwony, lecz drzewiej bawi się nią jak maskotką. Bada ją, a wobec niemożności przejścia od procesu poznawania do stanu poznania i zrozumienia - demoluje na odlew całość. Z każdego zakątka sceny wylewają się brudy. Morderstwa i zdrady dotąd intymnie poukrywane dochodzą do głosu z czasu przeszłego. Dawne panienki króla Ignacego (Mirosław Bednarek) gdzieś kiedyś potopione, stają teraz do apelu. Intymne dzienniki królowej Małgorzaty zdradzają swoje tajemnice (Grażyna Misiorowska w doskonałej kreacji portretuje szaleństwo, obłąkanie. Kto tak potrafi zagrać zaburzenia afektywne - dwubiegunowe!). Rozpacz malująca się na twarzy najlepszego przyjaciela księcia Filipa - Cyryla (w tej roli Adam Ciołek), gdy ten go porzuca wybierając Iwonę za narzeczoną, to kwintesencja niespełnionej miłości gnającej postać Ciołka wprost w objęcia narkotycznego odjazdu, by zabić ból niespełnienia, zabić siebie i cały świat Iwony. Paweł Smagała w roli następcy tronu - księcia Filipa tworzy postać przemieszczającą się po tekście utworów muzycznych: Running Up That Hill (Placebo) oraz Sound of Silence (Simon and Garfunkel), które spinają całość przedstawienia w spójny i logiczny konstrukt. Książę Filip Smagały bodajże jako jedyny wobec wszystkich swoich zbrodniczych poczynań - ubroczony krwią najbliższych - zdaje się u kresu scenicznej podróży przekroczyć barierę pomiędzy poznawaniem a poznaniem. Sam wydaje się stawać Iwoną, księżniczką Burgunda porzuconą w kraju wrogim ideologicznie; nieprzychylnym, nieżyczliwym. Gombrowicz kończy: "Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy. (Książe klęka)". O zgrozo!

Spektakl - eksperyment, informuje TVP Kultura o opolskiej "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego. Tamże, odtwórczyni roli Iwony - Aleksandra Cwen mówi o swojej postaci: "Nigdy nie wiem, co się stanie, i to jest dobre. Trzeba być czujnym jak zwierzę. Iwona, czyli moja postać, jest takim zwierzakiem. To nasze bycie, to jest też takim swoistym labiryntem, gdzie nie znamy wyjścia, ani żadnej drogi".

Spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego wcale nie musi się podobać, gdyż wszyscy bywamy Iwonami, ale bywamy też dworem. Wszak podświadomość odrzuca niewygodne dla nas obrazy i Garbaczewski zdaje się o tym wiedzieć. Reżyser podkreśla to dobitnie wiwisekcją z użyciem kamer, które przekazują na ekran obraz montowany na żywo wprost ze współczesnej Polski - niech będzie, że z Opolszczyzny, gdzie lokalna lekarka stomatologii zdobywa nagrody za teksty pisane o sztuce tak, jak ona ją widzi, i za to jest wyśmiewana. To tutaj niejaki Rossa, bynajmniej nie humanista z wykształcenia, czasami coś napisze o teatrze, gdy piękny i wymuskany Uniwersytet Opolski zalewa rynek pracy milczącymi filologami. To tutaj znana na cały kraj nauczycielka obrywa za walkę z nietolerancją bo, jak krzyczą nagłówki gazet, Skrytykowała piosenkę "Złych psów", naraziła się PiS i "prawdziwym patriotom", zaś akcja znana pod nazwą "Żywa biblioteka", podczas której można porozmawiać z osobami na swój sposób wykluczonymi z mainstreamu, organizowana jest po cichu. Informacje w mediach ukazują się na dzień przed, zaś na website biblioteki, której patronem jest polski papież, nie można znaleźć żadnej informacji o tym wydarzeniu z uwagi na fakt, że próba zorganizowania takiej akcji kilka lat temu skończyła się olbrzymią awanturą. Gdy prawicowe organizacje organizują legalny marsz ulicami Opola w obronie TV Trwam, na forach robi się piekielna zawierucha. Tylko tutaj próba nadania jednej z ulic za patrona - Vaclava Havla zdaje się być niemożliwa. Jesteśmy też zaczytani. Ostatnia dobra Księgarnia Literacka w Opolu niemal się zwija, bo książki są za drogie, ale wydajemy na potęgę fortunę w świątyniach konsumpcji w każdy weekend. U Tomasza Różyckiego w poemacie "12 stacji" można przeczytać o Opolu: "To miasto, choroba moja! Prątek czarnej żółci, smutny tumor rozrastający się w duszy - jakże cię nienawidzę, miasto! Zostawić cię, wyjechać, opuścić na zawsze! Namolny koszmarze, potworze bez duszy, bez twarzy zarazku! Zgiń, przepadnij, zły duchu, smogu marnych życzeń, porzuconych planów, marzeń, przekleństwo każdego ranka, przepadnij na wieki! Ach, miasto - to miasto, wszelkich mych uniesień świadek i mych zgryzot! Miasto-Bohater, odznaczone po trzykroć Śląskim Orderem Błyskotliwości i dwakroć Medalem Miasta Stu Banków i Jedej Księgarni!"

Faktycznie. Opole kwitnące, Opole pachnące. Nierzadko szambem. Podobnie jak w najnowszej realizacji Krzysztofa Garbaczewskiego w Kochanowskim. "A ludzie płaszczyli się i modlili do neonowych bogów, których sami stworzyli. I znak ukazał swoje ostrzeżenie w słowach, które wyświetlił. I znak rzekł: Słowa proroków są spisane na dworcach i w osiedlowych bramach, i cicho brzmią w dźwiękach ciszy. (Sound of silence)". Niemal jak w "Bestiarium" Tomasza Różyckiego.

Mateusz Rossa
Tekturaopolska.pl
27 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia