Inaczej, choć tak samo

XVIII Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje 2016

Tytułem wstępu, nigdy nie należałam do apologetek „odświeżonej formuły" Interpretacji. W szczególności ustanowienie tzw. tematu przewodniego dla kolejnych („nowych"?) edycji festiwalu było w mojej ocenie grubym nieporozumieniem.

Spektakle na zadany temat – wolności (2014), tożsamości (2015) i przemocy (2016) – z definicji ograniczały clou całej imprezy, tj. interpretacje sensu stricto, zarówno reżyserów, jak i widzów. Do tego zmiany w regulaminie (zniesienie bariery wiekowej dla twórców plus możliwość ponownego udziału w konkursie dla wcześniejszych laureatów) odbierały, w moim odczuciu, wyjątkowość i siłę rażenia wydarzeniu. Do czasu nowej dyrektury Interpretacje były trampoliną dla młodych, nieznanych jeszcze twórców; zdobycie Lauru dawało dostęp do największych scen w kraju. To właśnie dzięki Interpretacjom Augustynowicz, Warlikowski, Jarzyna, Klata, Brzyk, Rychcik czy (ciekawostka) Wojciech Smarzowski mieli szansę zaistnieć w szerszej świadomości. Po liftingu festiwal stracił nie tylko rolę mecenatu nad młodą sztuką reżyserską, ale odrębny charakter, słowem – repertuar. W zasadzie przestał się różnić od Boskiej Komedii (festiwalu wręcz substytucyjnego, na dodatek w zbliżonym terminie i regionie realizacji) czy Warszawskich Spotkań Teatralnych. Tu, perła z lamusa, jeśli dobrze pamiętam wypowiedź Wojciecha Majcherka sprzed 2 lat w TVP Kultura, ambicją członka odświeżonej rady programowej festiwalu było sprokurowanie w Katowicach... warszawskich spotkań teatralnych. Czyżby miasto potrzebowało kaganka teatralnej oświaty, tudzież festiwalowego plagiatu? (Warto w tym miejscu przypomnieć, że niedługo potem „Morfina" Teatru Śląskiego znalazła się w repertuarze Spotkań.).

Ale co by nie napisać, Janowska podczas 3-letniej dyrektury umożliwiła promocję festiwalu, więcej: polskiej sceny współczesnej, za granicą (do jury konkursu dołączyli międzynarodowi znawcy teatru, co zaowocowało zagranicznymi tournée dla wybranych prezentacji festiwalowych) i w kraju – dobrze sprofilowane relacje w TVP Kultura (poza wspomnianą wpadką z WST). Janowskiej udało się także wzbudzić ferment – debatami z udziałem reżyserów i środowiska (około)teatralnego, co prawda, na zadany temat, ale... Ale w tym roku było inaczej. Choć tak samo. Do tego stopnia inaczej (choć tak samo), że zmuszona jestem „odszczekać" to, co papier już przyjął.

Główne zarzuty pod adresem nowej formuły festiwalu – temat przewodni i brak bariery wiekowej – stały się atutami Interpretacji 2016. Parafrazując Fromma, anatomia ludzkiej destrukcyjności (tegoroczna przemoc) okazała się tematem bardziej palącym i płodnym niż, o ironio, sztuka miłości (wolność i tożsamość z lat ubiegłych), zarówno formalnie, jak i merytorycznie. Janowska i s-ka zafundowali nam tym razem ostrą jazdę bez trzymanki. Wywrotowy performans („Wróg ludu" Jana Klaty), psychodeliczny musical-rustykal Agaty Dudy-Gracz, imigrancka para-saga (chwilami science-fiction) Miśkiewicza, noir w reżyserii Opryńskiego czy majstersztyk kamuflażu (spektakl kameleon) Ratajczaka w ciągu niespełna tygodnia nasyciły apetyty zgłodniałej wrażeń publiki, a w dobie augmented & virtual reality to nie lada osiągnięcie. Ba! Zaburzyły proces leniwego trawienia. Nie tylko feerią zniuansowanych form, ale treścią – oporną w przełykaniu. Nie do przełknięcia?

Myślenie (wbrew obiegowej opinii) boli, wymaga pewnej dawki masochizmu. Uruchomiły to tegoroczne Interpretacje, co zakrawa na cud w erze hedonizmu. Żadna z prezentacji festiwalowych nie pozwoliła sobie ani widzom na powierzchowność i obojętność. Nawet jeśli drażniła przaśną stylistką a la Reymont (patrz: „Kumernis...") czy, choćby mistrzowskimi, ale jednak dłuużyznami („Podopieczni") to była więcej niż współczesnym moralitetem, jak chce Jacek Sieradzki. Interpretacje 2016 usytuowały się w gdzieś poza dobrem i złem. Co wymagało od ich twórców odwagi artystycznej, moralnej i cywilnej. „Wspólnota jako oddech przemocy na plecach" u Klaty czy nieznikający etyczny punkt zero u Opryńskiego to tabu. Można by oczekiwać, że ich łamanie leży raczej w naturze młodych, z definicji: niepokornych, mniej niż 15 lat po debiucie. Nic bardziej błędnego. Przed kilku laty miałam okazję (i przyjemność) uczestniczyć w premierze świeżo upieczonego laureata Interpretacji (i debiutanta według starej nomenklatury). Spektakl był, nie wchodząc w szczegóły, też „na temat" przemocy. Popełniłam więc tekst, a w nim zdanie – delikatnie rzecz ujmując i parafrazując Opryńskiego – „niebudujące harmonii wewnętrznej w świecie totalnie nieharmonijnym". I otrzymałam telefon od reżysera z „prośbą" o retusz – bo społeczność mała, teatr na cenzurowanym, poza tym, chyba nie zrozumiałam przekazu. Bez komentarza, poza punktem dla Janowskiej, bo gdyby nie zmiany regulaminowe, nie byłoby w tym roku szansy na kantorowską karę.

Czy w przypadku Janusza Opryńskiego, 62-letniego reżysera „Łaskawych" i tegorocznego zdobywcy Lauru przez aklamację (bez precedensu), można mówić o odwadze w przełamywaniu tabu? Nie. Bo to heroizm na granicy autodestrukcji. Rozdarta zasłona i spektakl-horror z jądra ciemności. Wbrew Miłoszowemu „jeżeli Boga nie ma" i wbrew sobie, Opryński zasmuca brata swego, opowiadając właśnie, że Boga nie ma. Ale do teatru nie chodzi się bezkarnie.

Interpretacje 2016 nie przejdą (gładko) do historii. Są ciągle w pamięci.

Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
21 listopada 2016

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...