Inny system sensów
rozmowa z Michałem ZadarąRepertuarowy teatr ma wiele zalet, ale też jedną podstawową wadę: spektakle muszą być dostosowane do zespołu artystycznego. Niestety żaden teatr nie ma orkiestry na etacie, a opery nie są zainteresowane innowacyjnym teatrem muzycznym. Jedynym wyjściem, by wyprodukować ten spektakl, było więc stworzenie niezależnej struktury.
Z Michałem Zadarą, twórcą projektu „Chopin bez fortepianu” rozmawia Marta Kuźmiak.
Marta Kuźmiak: Czym dla ciebie są koncerty fortepianowe Chopina?
Michał Zadara: Oba koncerty uwodzą słuchacza swoją elegancją i wdziękiem. W Polsce są one świętością narodową. Co pięc lat konkursy chopinowskie są transmitowane na cały kraj, i w ciągu kilku dni można wysłuchać kilka wersji obu koncertów. Chciałem podjąć rozmowę z tymi utworami, nie niszcząc ich: stąd pomysł zastąpienia fortepianu ludzkim głosem i tekstem. Fortepian u Chopina jest ważny jak u żadnego innego kompozytora, jest on centrum całego kosmosu chopinowskiego.
Zastępując fortepian tekstem i głosem, fundamentalnie zmieniamy te utwory, ciągle pozostając blisko oryginału.
M.K.: Partię fortepianową zastąpi więc tekst literacki wygłaszany przez aktorkę. Co dzięki temu zabiegowi zyskujemy? Czy rezygnując z fortepianu, coś tracimy?
M.Z.: Tracimy oczywiście całą partię fortepianu. Jest to utrata pozorna, bowiem dziś dostęp do wszelkich nagrań Chopina jest niezwykle prosty, w zasadzie każdy z nas może posłuchać dowolnego mistrza w domu. Stwarzamy możliwość całkiem innego wniknięcia w strukturę utworu i wysłuchanie go w zupełnie innym skupieniu niż dotąd. Słuchacz dowie się czegoś o tych koncertach, o ich kompozycji i strukturze. Tekst będzie precyzyjnym odzwierciedleniem oryginalnej partii fortepianu. Barbara Wysocka naprawdę wykona oba te koncerty, tyle że nie na fortepianie, tylko na sobie.
M.K.: Barbara Wysocka jest skrzypaczką. Tworzyła wspaniałe kreacje aktorskie, reżyserowała opery. Była wielokrotnie nagradzana, m.in. Paszportem „Polityki” za „zdolność widzenia muzyki i słyszenia teatru”. Ten wybór nie jest więc przypadkowy. Jaka jest rola solistki w tym przedstawieniu?
M.Z.: To nie jest monodram, w którym aktorka gra rolę z podkładem muzycznym na żywo. To jest naprawdę wykonanie dwóch koncertów Chopina i aktorka musi tu pracować z dyrygentem i całą orkiestrą. Tu nie wystarczy dobry słuch, tu naprawdę potrzebny jest muzyk. Barbara uczy się tego tekstu w sensie aktorskim – czyli emocjonalnym i intelektualnym, i muzycznym – licząc takty i pauzy.
M.K.: W teatrze twórcy od lat przepisują klasyczne teksty. Muzyka poważna opierała się zbyt śmiałym ingerencjom. Owszem, od zawsze dokonywano transkrypcji, czyli przepisywania utworu, pisanego oryginalnie na określony instrument, na inny, ale ty zdecydowałeś zlecić przepisanie partii instrumentalnej na wokalno-słowną.
M.Z.: To nie jest niewinne, przenosimy się z jednego systemu sensów – muzyki, na inny system sensów – słowa. Ten zabieg jest konsekwencją mojego wykształcenia. Nie jestem muzykiem, jestem reżyserem teatralnym i chcąc się zająć poważnie koncertami Chopina, muszę je mieć w formie bardziej teatralnej niż muzycznej. Po drugie – i to dotyczy kondycji ponowoczesnego człowieka – mając poczucie, że znamy już wszystkie możliwe interpretacje fortepianowe tych utworów, i Rubinsteina, i Zimermana, i Awdiejewą, doszedłem do wniosku, że innowacja, twórcza rozmowa z artystą sprzed dwóch wieków, jest możliwa tylko poprzez bardziej skrajne zabiegi.
M.K.: Dlaczego Adam Wiedemann tworzy tę transkrypcję?
M.Z.: Oprócz tego, że jest wybitnym poetą, Adam Wiedemann od lat zajmuje się muzyką. Z wielką przyjemnością czytałem jego Dziennik Ucha w dawnej „Res Publice”. Prawdę mówiąc, nie znam żadnego innego pisarza – ani w Polsce, ani za granicą – tej jakości, czyli pisarza pierwszorzędnego, który by tak swobodnie posługiwał się partyturą muzyczną. To jedyny pisarz, który jest w stanie wykonać to zadanie.
M.K.: Możesz pracować gdzie chcesz i z kim chcesz. Dlaczego nie zrealizujesz tego
spektaklu w teatrze repertuarowym?
M.Z.: Repertuarowy teatr ma wiele zalet, ale też jedną podstawową wadę: spektakle muszą być dostosowane do zespołu artystycznego. Niestety żaden teatr nie ma orkiestry na etacie, a opery nie są zainteresowane innowacyjnym teatrem muzycznym. Jedynym wyjściem, by wyprodukować ten spektakl, było więc stworzenie niezależnej struktury.
M.K.: I tym wyjściem okazała się fundacja prof. Jerzego Hausnera.
M.Z.: Dwa lata temu przy okazji pracy politycznej, dowiedziałem się, że prowadzi on ze swoimi studentami fundację, która zajmuje się między innymi produkcją nietypowych wydarzeń artystycznych. Opowiedziałem więc profesorowi o moim pomyśle i jego niemieszczących się w strukturach instytucji kultury ramach. Jerzy Hausner zapalił się do tego projektu i w ten sposób, dwa lata później, mamy ten spektakl.