Interpretuj mnie, mądralo!

"Śpiewacy norymberscy" - reż. Michael Sturm - Teatr Wielki w Poznaniu

Ponad 100 lat musiało minąć, by "Śpiewacy norymberscy" Richarda Wagnera znów pojawili się na polskich scenach. Teatr Wielki przy wsparciu środków ministerialnych oraz akcji crowdfundingowej zakończył wagnerowską ciszę i oto mamy dziś okazję oglądać Norymbergę. Doprawdy, dziwne to miejsce.

Niektórzy uważają, że nasza niechęć do wystawiania Wagnera jest wynikiem tego, że kompozytor był ulubionym kompozytorem Adolfa Hitlera, a jego mariaż z wielbicielami separatyzmu rasowego jest oczywisty. Sądząc jednak po tym, jak dobrze funkcjonuje antysemityzm od Odry do Bugu, wydaje się, że przyczyna tego stanu rzeczy tkwi gdzie indziej. Twórczość operowa Wagnera jest po prostu trudna, wymagająca obsadowo i organizacyjnie. Co więcej, jej realizacje pochłaniają ogrom pieniędzy. Tak duży wkład nie spotyka się z proporcjonalnym zainteresowaniem polskiej publiczności. Nie mamy tak wyrobionej tradycji uczestnictwa w operze jak nasi zachodni sąsiedzi, którzy zresztą tłumnie przybyli na poznańskich "Śpiewaków norymberskich" w reżyserii Michaela Sturma.

Surrealiści w Disneylandzie

Kto chciałby oglądać XVI wieczną Norymbergę, mieszczan w długich szatach i złotowłose niewiasty - lepiej niech podaruje sobie wieczór w Teatrze Wielkim. To, co zaproponował Sturm wraz z Matthiasem Engelmannem (scenografia, kostiumy) to prawdziwy roller coaster, jazda bez trzymanki, w trakcie której oglądamy postacie rodem z pokracznego, a chwilami przesłodzonego surrealistycznego snu. Norymberga przedstawiona jest w krzywym zwierciadle. Jej granatowe granice przechylają się, jakby miały spaść na publiczność. Wymalowane na ścianie słowa Sinn (znaczenie, zmysł) i Wahn (złudzenie, obłęd) dużo mówią o tym, co dzieje się na scenie. Korowód postaci (ogromne brawa za zjawiskowe kostiumy!): od grubego, obleśnego aniołka, poprzez SS-manów w pończochach, maskach gazowych i kozaczkach, Ku Klux Klan, króliczka Playboya ocierającego się o mężczyznę ze świńskim ryjem, aż do satyrów i minotaurów wprost z niemieckiej mitologii. Wszystko to okraszone szczyptą starotestamentowych odniesień z dziesięcioma przykazaniami, Adamem i Ewą (ta przesłodzona stylistyka!) oraz królem Dawidem na czele. W tym chorym śnie pojawia się również sam Wagner z karykaturalnie dużą głową niczym Lord Farquaad ze Shreka (co on tam robił?!). Czy od snu przechodzimy w końcu do sensu?

Zrzeczenie się odpowiedzialności

Libretto opery opowiada o rycerzu Waltherze von Stolzing, który porzuciwszy karierę wojaka, chce osiąść w Norymberdze, by poślubić Ewę, córkę złotnika Pognera. Ten jednak obiecał rękę córki zwycięzcy śpiewaczego turnieju. Wokalne szranki, chociaż nie tak niebezpieczne, co walka na miecze, mogą mieć daleko idące konsekwencje...

Skąd więc w całości odniesienia żydowskie, czemu Sachs niczym w "Siódmej pieczęci" gra ze śmiercią (Strażnik Nocny w błazeńskiej czapce) w szachy, a Ewa jest Ewą biblijną... Pytania mnożą się i mnożą, a ja z każdą minutą spektaklu uzmysławiałam sobie swoją interpretację i swoje zdanie na temat Sturma. W moim odczuciu reżyser postanowił wrzucić na scenę kalejdoskop postaci, które wywołują w każdym z nas jakieś skojarzenia. Chodzący po scenie Wagner zdaje się mówić: interpretuj mnie, mądralo! Poznańscy "Śpiewacy" być może opowiadają o próbie (nieudanej) wyzwolenia muzyki z okowów polityki, o wielkości sztuki niemieckiej lub o związkach Wagnera z antysemityzmem - reżyser nie podpowiada. Brak wskazówek niejednego może zgubić, niejeden wychodząc z teatru, może czuć się głupszy niż sześć godzin wcześniej. Chociaż najbardziej przekonuje mnie pierwsza myśl dotycząca interpretacji, to wiele wątków po prostu mi się nie skleiło, wiele postaci nie pozostawiło nic więcej, prócz zdumienia.

Wierzę w Wagnera

I chociaż interpretacyjny chaos nie minął dnia następnego, uważam, że na poznańskich "Śpiewaków" warto iść. Estetyczna, dziwna przyjemność oglądania szaleńców na scenie tylko wzmaga się, gdy słyszymy wspaniałą orkiestrę, która doskonale radzi sobie z trudną, wielostopniową partyturą. Zespół śpiewaków jest dość równy (no może prócz Christiana Voigta i Magdaleny Wilczyńskiej-Goś, którzy tego dnia wypadli słabiej), jednak nie wzbudził we mnie większych pozytywnych zaskoczeń. Wielkie brawa dla maestro Gabriela Chmury, oby grał Pan tak przez kolejne stulecie!

(recenzja spektaklu z 10.03)

Aleksandra Bliźniuk
kultura.poznan.pl
13 marca 2018
Portrety
Michael Sturm

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...