Intrygujący Koreańczycy i chaotyczni torunianie

20. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt

Koreańczycy na teatralnym Kontakcie czytają Bertolta Brechta przez pryzmat własnej kultury. Teatr Horzycy w "Caritas" usiłował znaleźć odpowiedź na kilka chaotycznie zadanych pytań

Spektakl "Pansori Brecht - Sacheon-Ga" w wykonaniu koreańskiego Pansori Project ZA dla wielu widzów niewątpliwie był wyzwaniem. Widowisko, jakie w środowe popołudnie można było obejrzeć w hali Olimpijczyk, łączyło w sobie elementy tradycyjnej kultury koreańskiej - pansori - z dramatem Bertolda Brechta "Dobry człowiek z Seczuanu". Pansori to epicka pieśń wykonywana przez jednego aktora (sorrikun) przy akompaniamencie perkusisty, opowiadająca historie miłosne z elementami satyrycznymi. Jej wykonanie zajmowało nierzadko kilka godzin, podczas których widownia dawała poznać swoje reakcje głośnymi okrzykami.

Wachlerz podkreśla niuanse

W mieście Seczuan pojawia się trzech bogów, którzy szukają jednej dobrej i szczęśliwej osoby. Po wielu trudach udaje im się spotkać młodą kobietę, którą obdarowują pieniędzmi i przykazują być dobrą bez względu na okoliczności. Dziewczyna inwestuje więc podarek w bar szybkiej obsługi. Potem jest jak zawsze: chciwi sąsiedzi i dawni znajomi wykorzystują jej dobroć, wybranek jej serca chce ją poślubić ze względu na pieniądze, z kolei stary fryzjer chce zapłacić za ślub - ona wszystko znosi, bo jest dobra. Dopiero ciąża zmienia ją w zimnego kapitalistę.

Chociaż historia wydaje się banalna, jej forma zachwyca. Pieśniarka za pomocą gestów, ruchów, mimiki, a przede wszystkim poruszającego głosu wciela się w wiele postaci zarówno męskich, jak i żeńskich. Nie tylko odgrywa je, ale też każdej nadaje bardzo indywidualne cechy. Jej głos i sztuka aktorska porywają, a bezpardonowe zwroty do publiczności ułatwiają widzom kontakt z tak specyficzną materią. Scenografia i rekwizyty są oszczędne, ale wachlarz nieustannie tkwiący w jej rękach podkreśla i wydobywa każdy gest, słowo i niuans. Bez problemu utrzymuje napięcie akcji i skupia na sobie uwagę widzów przez ponad dwie godziny.

Autorka projektu Jaram Lee umiejętnie połączyła Wschód z Zachodem, tradycję z nowoczesnością. Przedstawienie w formie pansori urozmaiciła wieloma elementami, nie tylko współczesnymi m.in. sekcją dęta i teatrem cieni. Z dużą dawka ironii, ale i samokrytycyzmu puentuje ludzi, ich życie, wybory, wartość dobra w praktyce. Całość kwitując stwierdzeniem, że tak dziwaczną historię mógł napisać tylko Europejczyk.

Caritas, czyli ładny wideoklip

W ostatnim czasie toruńska scena zaprezentowała dwa spektakle mocno osadzone w teatrze podstdramatycznym. Marcin Wierzchowski zrealizował "Przedostatnie kuszenie Billa Drummonda". Sprawił, że aktorzy nasycili tekst autentyzmem - świadomie grali własną biografią, pozostawiając niewielkie pole klasycznej grze aktorskiej, oddając się żywiołowi improwizacji. Do tego jeszcze dochodził udany tekst napisany przez Wierzchowskiego wspólnie z zespołem. W efekcie powstało intensywne i intymne przedstawienie. W pewnym sensie podobne do spektaklu Wierzchowskiego jest widowisko "Caritas. Dwie minuty ciszy" autorstwa Lies Pauwels, które poznała widownia Kontaktu na konkursowej prezentacji.

Jest w tym spektaklu kilka scen, o których długo się myśli po wyjściu z teatru. Oto kobieta (Maria Kierzkowska) z rozpaczliwą czułością i desperacją oplata ciało mężczyzny (Michał Marek Ubysz): oddaje mu się, chce z nim stać się jednią. Jest w tym zaufanie, miłość, zwyczajna potrzeba bliskości. Dziewczyna (Matylda Podfilipska) wykrzykuje swój sprzeciw wobec świata, w którym przyszło jej żyć - w jej wypowiedzi nie liczą się sensy, ważne są jedynie emocje. W kulminacyjnym momencie przykłada mikrofon do piersi, słychać szybkie niespokojne bicie serca. Niestety sceny, które najsilniej wstrząsały, są bezpośrednią kopią z "White Star", dzięki któremu Pauwels zwyciężyła na Kontakcie w 2005 roku. To, co zaskakiwało w tamtym przedstawieniu, a więc wielkie role naturszczyków, tutaj zyskiwało swoją teatralną i lekko zmanierowaną postać. Tam był autentyzm i życie, tu jest tylko zmyślenie i gra.

"Caritas" zaczyna się od upiornego konkursu piękności, który wypełnia przedziwny bestiariusz: transseksualiści, rozwiązłe i nieszczęśliwe kobiety, żołnierz na misji w Iraku i typowy polski prawicowiec. Spektakl Belgijki zadaje zbyt wiele pytań, otwiera zbyt wiele drzwi, zbyt wiele srok łapie za ogon. Żadne z pytań i wątpliwości nie brzmi świeżo, a odpowiedzi są naiwne. Czego się dowiadujemy? Można być Polakiem i katolikiem, który wieczorami zamienia się w drag queen. Można być polskim żołnierzem, który gwałci iracką dziewczynkę. Można być nieszczęśliwą Polką, która znów w nocy zapije własną samotność. Nad tym wszystkim panuje głos polskiego konserwatyzmu, który chętnie nakłada patriotyczne i religijne kostiumy. Polityka, ideologia i wojna to męskie zabawki, o których wspomina się z obraźliwą beztroską, a tymczasem kobiety z "Caritas" żyją niemal bezinteresowną miłością chrześcijańską. Wszyscy są inni, obcy, wierzą w różne bóstwa i różnym oddają się rytuałom. Trudno być Polakiem. Cóż, generalnie trudno być.

Pauwels zabiera widza w bezładną gonitwę przez tematy i style. Jej "Caritas" to jedynie ładny wideoklip, któremu trudno przydać większego znaczenia. Ale czyż to nie jest imperatyw naszego umysłu, że nawet w serii przypadkowych obrazów poszukujemy hierarchii, przyczyn i sensów? Wystarczy zrezygnować z tego przyzwyczajenia, aby w pełni cieszyć się tym pustym ale pięknym spektaklem.

Agata Czaja, Grzegorz Giedrys
Gazeta Wyborcza Toruń
29 maja 2010

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia