Intymność - wąska przestrzeń pomiędzy

Cztery ciała, światło, mrok i muzyka. Rytm, powtarzalność i precyzja.

„Skin hunger‟ Joego Altera to nic ponad to i aż tyle. Dalej jest jeszcze intymność, zrozumienie i sens.

Najnowsza premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu to powiew świeżości. Repertuarowa perełka. Oszczędna w środkach wyrazu, a jednocześnie zaskakująco plastyczna.

Spektakl o odcieniach intymności odwołuje się do chętnie używanego przez psychoterapeutów pojęcia - skin hunger. Szczególnie aktualne dziś, w szalonym, dziwacznym czasie maseczek i dystansu społecznego, dotyka kruchego tematu potrzeby bliskości, współbycia z drugim człowiekiem, który wpisze się w codzienny rytm naszego życia.

Pustą, szeroką przestrzeń sceny wypełniają szczelnie cztery postaci (Katarzyna Baran, Daniela Komędera-Miśkiewicz, Mikołaj Karczewski i Piotr Stanek). Każda z nich pojawia się kolejno lub w starannie zaplanowanych wariacjach. Doskonale obojętni na oznaki istnienia, realizują zamierzone, powtarzalne sekwencje ruchów. Bez wytchnienia zmierzają w jakimś określonym, tylko im wiadomym kierunku.

Powietrze wypełnione naprzemiennie mgłą, przydechem, długim lub punktowym światłem (Paweł Murlik) wycinającym fragment czasu. Pojedyncze, kolejno zagarniające przestrzeń postaci powtarzające układ figur. Cisza, niepokojąca muzyka (Michał Chytkowski), pustka, automatyzm. Magnetyzm lekko, zdecydowanie stawianych stóp; precyzja. Każda z postaci gdzieś dąży, zmierza dokądś z determinacją, nie ustaje, nie zastanawia się, pamięta każdy kolejny gest, nie zadaje pytań.

Ciało również pamięta wszystko. Wyuczona sekwencja ruchów może zostać powtórzona w dowolnej konfiguracji, w rytmie przynależnym jedynie pojedynczemu, integralnemu ciału. Gesty zapisane w mięśniach, kontrolowane przyruchy, rytm obrotu - każdy z osobna i wszystkie razem są dziennikiem dnia codziennego pojedynczego organizmu. Realizowane ze zdecydowaniem, nie niosą jednak wyraźnego przekazu. Mimo, że płynne, pewne i precyzyjne, reprezentują raczej wyrachowaną, starannie obliczoną mechanikę brnięcia przez czas niż samo życie.

Pierwszą część spektaklu obserwujemy ze szkiełkiem w dłoni. Zimno, surowo, z czającą się na ramieniu rozpaczą. Coś umyka, ulatuje, oddala się, czegoś nie ma na wyciągnięcie ręki. Brak jest zimny, ciężki, namacalny, przejmujący. Tęsknimy do czegoś, wyglądamy za kimś, oczekujemy. Brak ma formę, jakość, kształt; ma początek i koniec. Czai się na scenie, między nieskończenie odległymi od siebie postaciami, na pustym krześle obok (dystans społeczny), na naszych przysłoniętych maseczkami twarzach.

I wtedy gdzieś między kolejnymi figurami, ruch dłoni odpowiada na opadającą głowę. Zawiązuje się nić porozumienia między dwiema istotami. Czasem spojrzą na siebie, odpowiedzą wyuczonym gestem na zapamiętany gest. Rodzi się zrozumienie, wspólna cisza, złożony z wielu - jeden rytm.

Intymność powstaje przy współudziale, gdzieś w wąskiej przestrzeni pomiędzy jednym a drugim istnieniem. Pozornie przypadkowe, precyzyjne sekwencje ruchów każdej z postaci nabierają znaczenia w połączeniu z drugim, trzecim lub czwartym tancerzem. Dłonie zamiast pustki oplatają szyję, głowa kładzie się na piersi, ciało przywiera do ciała. Wraz z dotykiem przychodzi życie.

Rodzące się przed oczyma widza obrazy rozlewają się ciepłem po ciele. Spocone, splecione w ruchomych układach sylwetki pozwalają zapomnieć o wcześniejszym braku. Bliskość jest teraz jedynym słusznym stanem człowieka.

Bo w intymności między dwoma istotami jest sens. A sens rodzi szczęście.

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
11 września 2021
Portrety
Joe Alter

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia