Io son Medea!

"Medea" - aut. Luigi Cherubini - reż. David McVicar - Metropolitan Opera w Nowym Jorku - mater. prasowe

Sezon transmisji z Metropolitan Opera 2022/2023 jest prawdopodobnie ich najmniej zachowawczym, najbujniej obfitującym w przyciągające uwagę nowości sezonem od lat. Zanim będziemy mogli w jego ramach usłyszeć aż dwie premiery oper współczesnych, mamy okazję doświadczyć rozpoczynającego go, historycznego revivalu wyjątkowej i niesprawiedliwie długo czekającej na godną inscenizację opery: Medei Luigiego Cherubiniego.

Jako dzieło zdominowane przez niezwykle wymagającą i spektakularną partię sopranową tytułowej bohaterki nieuniknionym jest, by oczy operowego świata skierowały się na jej wykonawczynię - Sondrę Radvanovsky. Jej postać jest w tym wypadu tym bardziej kluczowa, że to właśnie jej starania i pragnienie zmierzenia się z tą rolą doprowadziły dzieło Cherubiniego na deski nowojorskiej sceny.

Zarówno ona, biorąc na swoje braki tę odpowiedzialność, jak i Peter Gelb, który zdecydował się stworzyć dla niej tę możliwość, wiedzieli jednak co robią – publiczność oczekiwała elektryzującego tour de force i otrzymała je. Znakomita obsada ról drugoplanowych dopełniła perfekcji spektaklu od strony wokalnej. Szczególnie Matthew Polenzani w roli Jazona kazał nam ubolewać, że postać ta ma tylko jedną, niezbyt rozbudowaną arię. Tenor ten, który jeszcze niedawno królował – również w Met - jako mozartowski Idomeneusz, był tu wręcz oczywistym wyborem i obsadzenie w tej roli kogokolwiek innego byłoby frapujące.

Inscenizacja Davida McVicara budzi w nas mieszane odczucia. Bez jasnej i dobrze zakomunikowanej w samym spektaklu wizji, ubiera bohaterów w nawiązaniu do mody II połowy XIX wieku, niespójnie zresztą mieszając ją z elementami niepasującymi do tej stylistyki. Co więcej, szereg kluczowych elementów zdaje się być zaczerpnięty z pomysłów innego reżysera. Efekt ustawionego z tyłu sceny lustra, pozwalającego publiczności obserwować akcję sceniczną z dwóch perspektyw, wszechobecne długie płaszcze, starożytni żołnierze wbiegający na scenę z karabinami maszynowymi – wszystkie te element przywodzą na myśl produkcję Les Troyens Hectora Berlioza zrealizowaną w 2003 roku na deskach Theatré du Châtelet przez Yannisa Kokkosa. Ta szeroko znana i wielokrotnie publikowana produkcja również była doniosłą dla losów trudnego do inscenizacji dzieła domagającego się przywrócenia do operowego kanonu.

W obu wypadkach cel ten został osiągnięty, ale produkcja Medei nawiązuje do poprzedniczki zbyt wyraźnie by stać obok niej na równi. Nawet ruch sceniczny pogrążonej w delirium rozpaczy czarownicy przypomina ten, który zaprezentowała w Les Troyens Anna Caterina Antonacci jako tragiczna wieszczka upadku Troi, Kasandra. Zdecydowanie najmocniejszym punktem Medei od strony scenicznej był wstęp do aktu trzeciego, gdzie doskonale wykorzystano lustro i technikę projekcji. Choć z perspektywy widza oglądającego transmisje spektaklu okiem kamery aktorstwo Sondry Radvanovsky mogło wydać się tam komicznie przerysowane, z pewnością robiło dalece lepsze i dramatycznie silne wrażenie z perspektywy widza zasiadającego bezpośrednio na widowni Met.

Medea nie doczekała i zapewne nigdy nie doczeka się na powrót Jazona. Całe szczęście, że mogła przynajmniej doczekać się swego miejsca w repertuarze Metropolitan Opera i zasłużonego rozgłosu, który to gwarantuje.

22.10.22
Metropolitan Opera, Nowy Jork
Obsada:
Sondra Radvanovsky (Medea), Janai Brugger (Glauce), Ekaterina Gubanova (Neris), Matthew Polenzani (Jazon), Michele Pertusi (Kreon)
Twórcy:
Carlo Rizzi (dyrygent), David McVicar (reżyseria i scenografia), Doey Lüthi (kostiumy), Paule Constable (światło), S. Katy Tucker (projekcje), Jo Meredith (reżyser ruchu scenicznego)

Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Białystok
24 października 2022

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia