Ja ciągle na klęczkach
"Utwór o Matce i Ojczyźnie" - reż. Jan Klata - Teatr Polski we WrocławiuAutorka "Utworu o Matce i Ojczyźnie" jest o rok ode mnie młodsza. Oboje urodziliśmy się po wojnie w Polsce. Teoretycznie moglibyśmy chodzić do jednej klasy. Tym bardziej, że w mojej klasie szkoły podstawowej na trzydziestu paru uczniów większość stanowiły dzieci pochodzenia żydowskiego
Gdy ja walnąłem kolegę reprezentującego większość, moją mamę wzywano do szkoły i oskarżano, że wychowuje mnie w duchu antysemickim. Ale jeśli kolega z grupy większościowej podbił mi oko, wychowawczyni klasy rozkładała ręce i z rozbrajającym uśmiechem mówiła: - Wie pani, to są chłopcy, mają po siedem, osiem lat i czasami się biją, a tak w ogóle to się lubią. Ja to widzę.
To prawda. Wszystkie moje sympatie z tamtych lat były Żydówkami i mieszkały na ul. Włodkowica. Wśród Żydów miałem i mam wielu przyjaciół. Ale nie mogę ciągle klękać i przepraszać za pogromy na czele z Jedwabnem i "głęboko zakorzeniony" antysemityzm polski, bo nie mam z tym nic wspólnego, jak większość ludzi, także Polaków. Jak mam to udowodnić wszystkim Żydom na świecie, a tym mieszkającym w Polsce w szczególności?
Autorka "Utworu...", choć całe życie mieszka w Polsce, uważa się za Europejkę. Ironizuje, że ze względu na relacje polsko-żydowskie mieszka w kraju ohydnym. Zakładam, że jest to prowokacja artystyczna, a nie nacjonalistyczne bebechy, jednak nie ma w tym "Utworze..." ani jednego ciepłego słowa o Polakach. I być nie musi. Mnie to jest niepotrzebne.
Czasami warto iśc do teatru i nie czytać wcześniej słowo po słowie tego, co autorka chciała powiedzieć w swoim dziele. Teatralny publicysta Jan Klata każdą swoją wypowiedzią stara się prowokować. Ta prowokacja wobec mnie udała mu się po raz trzeci. Pierwszy był wałbrzyski "Rewizor", druga jest ciągle grana "Sprawa Dantona", a trzeci stał się "Utwór..." Doroty Keff. Teatralnie na premierze jeszcze kaleki, z "czarnymi dziurami", kiedy aktorzy muszą się przebrać, powtarzającymi się, czasem scena po scenie, "szwami" typu zatrzaskiwanie i otwieranie szaf. W zdecydowanej większości służy to płynności akcji, układając sceny jak paciorki różańca, a czasami tę płynność zawiesza, bo nic nie znaczy i jest oczekiwaniem pod hasłem: kto naprawi awarię.
Kształt tego przedsięwzięcia konsekwentnie podporządkował formie teatralnego oratorium z powtarzającymi się refrenami, partiami solo i chóralnymi, co też można znaleźć w autorskim tekście Keff. Treść owego dzieła literackiego, nominowanego do nagrody Nike, opowiada o relacjach między matką i dojrzałą córką, które nie potrafią ze sobą znaleźć wspólnego języka. Napisana została z pozycji córki, która chce się wyzwolić od psychicznego wpływu toksycznej matki. To chyba najgorszy portret matki zapisany po polsku przez Europejkę.
Jan Klata podchwycił wszystkie utkane w tę opowieść ironiczno-groteskowe momenty i jeszcze mocniej je uwypuklił. A nawet dodał coś od siebie, jak na przykład koncertową scenę na różne instrumenty perkusyjne (brawa przy otwartej kurtynie), czy pomysł obsadzenia Wojciecha Ziemiańskiego w roli matki i córki, co jest diabelskim pomysłem. Pozwala nam nabrać więcej dystansu do tego tekstu. Okazało się, że Wojtek przebrany za kobietę ma najzgrabniejsze łydki. Tak w teatrze bywa, w końcu to sztuczność sama. Cała szóstka aktorów gra koncertowo, choć na pierwszy plan sforują się wyraźnie trzy solistki: Kinga Preis, Halina Rasiakówna i Anna Ilczuk, co wymagałoby dłuższego opisu, bo są tego warte. Panie Paulina Chapko i Dominika Figurska niewiele im ustępują.
Drugi raz "podpadł" mi Maciek Prusak. Pierwszym grzechem było odpuszczenie "Revolution" Beatlesów w "Sprawie Dantona". Pląsy do "Utworu..." wymyślił zgodnie z tonem Klaty i jest to bardzo efektowny element, ale w teatrze trzeba je tak wyćwiczyć, by budziły podziw swoją precyzją. Tak, jak wyszło na premierze, za piętnaście przedstawień będzie wyglądać jak parodia zbiorowego ruchu i tańca. Maciusiu, obejrzyj tancerzy Michaela Jacksona. To ma być tak, a nawet lepiej.
Po raz pierwszy błysnęła ustawieniem świateł w spektaklu męża Justyna Łagowska, a powaliła nie tylko mnie bardzo efektownym wyświetleniem jaskiniowych rysunków z pradziejów naszej kultury namalowanych specjalnymi farbami odblaskowymi na szafach, które w pewnym momencie właśnie "zaświeciły".
Jestem pewien, że ten spektakl podbije nie tylko wrocławską publiczność, a o jego wymowę będziemy się spierać. Byle nie na klęczkach.