Jądro ciemności w wersji pop
"Smutki tropików" - reż. Paweł Świątek - Teatr Łaźnia Nowa w KrakowieNowy spektakl Pawła Świątka i Mateusza Pakuły wydaje się naturalną kontynuacją ich poprzedniego krakowskiego spektaklu – „Pawia królowej". W „Smutkach tropików" występuje podobna rytmizacja, energia, ale nade wszystko fraza błyskotliwego tekstu. Mimo że tym razem na warsztat wzięto tekst Claude'a Lévi-Straussa, wciąż wyczuwalna jest mocna inspiracja prozą Doroty Masłowskiej.
Dzieło francuskiego antropologa potraktowane zostało przez adaptatora w sposób dość luźny, a zarazem twórczy. Pakuła ze „Smutku tropików" wydobył pewne kalki myślowe, stereotypy, znaczenia i sposób myślenia, który charakteryzuje Europejczyków. Pewien wyczuwalny paternalizm i europocentryzm w podejściu do egzotyki i Innego współcześnie nie tylko się pogłębił, ale również upowszechnił i zinfantylizował. Na scenie Łaźni Nowej kotłuje się grupa snobów, zblazowanych orazrozpieszczonych dzieciaków, którzy podróżom nadają wartość nie tylko poznawczą, ale też znaczeniotwórczą czy wręcz transcendentalną. W rzeczywistości jednak brakuje im nie tylko pokory, leczprzede wszystkim (auto)refleksji – dlatego kolejne doświadczenia „graniczne" niewiele się różnią od wylegiwania się na leżakach w nadmorskich kurortach. Jak robią „dziady ze wsi".
Jednym z głównych problemów jest to, że o egzotykę coraz trudniej – skomercjalizowała się, straciła autentyczność albo nie pasuje do wyobrażeń potomków byłych kolonizatorów. Coraz bardziej trzeba więc przesuwać granice – w Wietnamie zdobyć ranę i kupić amerykańską zapalniczkę;na wyspach szukać rajskiej plaży;w Ameryce Południowej znaleźć plemię, w którego twarzach dostrzec można prawdziwe piękno; odnaleźć siebie żyjąc wśród niedźwiedzi; zostać korespondentem wojennym – i wątpliwości natury etycznej zabijać adrenaliną. Zamiast przyglądać się Innemu – traktowanemu jako obiekt bez prawa do intymności i właściwie także bez pełnego człowieczeństwa – Świątek każe przyglądać się grupie młodych podróżników. Częściowo zamknięta siatką scena z podwieszonymi hakami przypomina klatkę – scenografia Marcina Chlandy zamyka bohaterów w ZOO. Widz patrzy na te europejskie „okazy", ale zarazem na siebie samego. Bowiem w karykaturalnej, groteskowej wersji odbija się postawa, którą coraz częściej możemy sami zaobserwować, a nawet w której może uczestniczymy, gdy dystanse są coraz krótsze, a piosenka „We Are the World" nabiera ironicznej dosłowności.
„Żarłoczny" pęd za nowymi doznaniami wydaje się nie być drogą przemiany duchowej – jak deklarują bohaterowie – a raczej swoistą rekolonizacją tropików: pamiątkami i zdjęciami można się chwalić w kręgu znajomych. Jedna z postaci mówi, że skonsumować można wszystko poza nicością, choć tę można przynajmniej ładnie zapakować. Fraza ta odnosi się do sposobu myślenia i życia bohaterów, ale, niestety, trochę także do „Smutków tropików". Spektakl wykorzystuje zabiegi z wcześniejszego „Pawia królowej", pulsuje rytmem, rozpiera go anarchiczna wręcz energia jest dynamiczny, grupa młodych aktorów wnosi do niego powiew świeżości, ale samo spojrzenie twórców nie jest już takie świeże. Mimo bardzo dobrego tekstu Pakuły, naszpikowanego grami językowymi, aluzjami (na przykład do innej produkcji Łaźni Nowej o podobnie „egzotycznej" tematyce, czyli do „Klubu Miłośników Filmu Misja") i podsłuchanymi frazami i nawykami językowymi młodego pokolenia, całość razi przeważeniem satyry nad refleksją. Świątek – mimo że ukazuje wiele wątków i sili się na rozmach demistyfikacyjny – wydaje się brnąć w czczy negatywizm. Słusznie krytykuje nas, Europejczyków, za to, że nie tylko wysoko zadzieramy cywilizacyjnego nosa, ale i po prostu karłowaciejemy intelektualnie, choć w „Smutkach tropików" przekracza granicę dzielącą ironię i diagnozę od cynizmu.
Podobne uwagi można wystosować w przypadku twórczości Masłowskiej, ale u Świątka dochodzi do nich grzech powtarzania. Reżyser wydaje się bardzo utalentowany, więc tym bardziej razi swoista wersja „Jądra ciemności" – pozbawiona głębi, a za to ze sztafażem popkulturowym; z celnymi obserwacjami, ale i z podpatrzonymi środkami wyrazu. Może wynika to częściowo z młodego wieku twórcy, lecz młodość to zarazem wada i zaleta. Dzięki niej spektakl wydaje się „nabuzowany" energią.