Jak filozof z filozofem

"Mroczne perwersje codzienności" - reż. Rafał Sabara - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Na ławce przed szkołą dla młodych dziewczyn zupełnie przypadkiem spotyka się dwóch podejrzanych mężczyzn w prochowcach. Dlaczego wydają się podejrzani? Bo, mimo, że jest piękna pogoda, to obaj odziani są w prochowce, spod których wystają im... gołe łydki. Sztuka o ekshibicjonistach? Też, ale nie tylko!

Jest taka książką autorstwa Ericha Fromma pt. „Zerwać okowy iluzji. Moje spotkanie z myślą Marksa i Freuda", którą myśliciel napisał w latach 60. ubiegłego wieku, a z którą polscy czytelnicy mogli zetknąć się u progu nowego tysiąclecia - została przetłumaczona i wydana w 2000 roku. Jak niesie tytuł, autor opisuje w niej różnice i podobieństwa między poglądami filozoficznymi Karola Marksa i Zygmunta Freuda. Wychodzi na to, że wiele ich łączyło.

Po pierwsze każdy z nich był pionierem w swojej dziedzinie i stworzył podwaliny nowych nurtów filozoficznych. Po drugie - obaj myśliciele kontynuowali najlepsze tradycje europejskiego sceptycyzmu, wierzyli w wyzwolicielską moc poznania i efekty, jakie niesie, czyli w pozbycie się złudzeń człowieka na swój temat.

Zarówno Marks jak i Freud byli więc krytycznie nastawieni wobec działań współczesnego im świata, nie mieli złudzeń na temat kondycji człowieka, ale jednocześnie ich podejście cechował humanizm, czyli zrozumienie dla ludzkiej niedoskonałości. Co by było, gdyby pewnego popołudnia spotkali się i mieliby okazję ponarzekać na dzisiejsze czasy, w których zabrakło miejsca na ich mądre maksymy i obserwacje?

Na taki właśnie pomysł wpadł Marco Antonio de la Parra, autor najnowszej sztuki wystawianej na deskach Teatru im. Jaracza w Łodzi. Chilijski pisarz, który z wykształcenia jest między innymi psychiatrą i dziennikarzem, często sięga w swoich sztukach po tematy związane z polityką i społeczeństwem. „Mroczne perwersje codzienności" są tytułem, po który reżyserzy na całym świecie sięgają najczęściej. Dlaczego? Bo bez względu na czas i miejsce jest to dramat niezmiennie aktualny a jego złożoność i niejednoznaczność pozwala na wielość odczytań. Co więcej pobrzmiewają w nim ulubione chyba pod każdą szerokością geograficzną tony humorystyczne, dystans i absurd.

Po sztukę zdecydował się zatem sięgnąć również Rafał Sabara i wyreżyserować ją na scenie kameralnej łódzkiego teatru. Do współpracy zaprosił Karola Słupińskiego oraz Zygmunta Siudzińskiego, czyli utalentowanych aktorów, którzy stworzyli wspaniałe kreacje aktorskie, co niewątpliwie stało się największym atutem tego spektaklu. Bo trzeba powiedzieć głośno, że sztuka Parry nie jest łatwa w odbiorze. Wręcz przeciwnie - z każdym kwadransem sytuacja, postaci i dialogi coraz bardziej się komplikują. Dlatego też tak ważne w przypadku dwuosobowej sztuki opartej na nieustannej wymianie zdań, a potem myśli i poglądów, sposób ich podawania jest bardzo ważny. I dobrze, jeśli robią to aktorzy doświadczeni, obdarzeni sceniczną charyzmą.

Ponieważ „Mroczne perwersje codzienności" nie są dramatem realistycznym, choć na taki z początku się zanosi. Niepostrzeżenie zamieniają się w dysputę filozoficzną na tematy egzystencjalne, społeczne i polityczne. Zaczyna się „niewinnie" - od spotkania dwóch dziwaków, którzy usiedli na tej samej ławce usytuowanej przed żeńską szkołą. Dlaczego są dziwni? Bo obaj odziani są w płaszcze, spod których wystają im gołe łydki. I żaden z nich nie ma w tej szkole ani córki ani siostrzenicy. Są ekshibicjonistami, którzy lubią obnażać się przed młodymi dziewczynami pozbawiając je pewnego rodzaju „niewinności", jak mówi jeden z nich. Aby nie zostać zdemaskowanymi, mężczyźni mają doskonale przemyślane sposoby na mydlenie oczu przypadkowym przechodniom, kierowcom samochodów i patrolom policyjnym. A to udają, że są lodziarzami, to znów oszukują, że są klaunami i zabawiają przechodniów żonglerką.

Na początku panowie kłócą się o to, kto ma prawo pozostać na tej właśnie ławce, bo kto to, widział, żeby dwóch ekshibicjonistów okupowało jedno „miejsce pracy"? Z czasem jednak znajdują wspólny język i przestają patrzeć na siebie wilkiem. Ich słowne przepychanki są powodem do śmiechu, podobnie jak sytuacje, które w trakcie tej kłótni się im przytrafiają. Oprócz tego, że są śmieszni, są także żałośni. Oczywistym jest, że powinni ponieść karę za swoje występki (czego sami są doskonale świadomi), jednak to, co mówią każe dogłębniej zastanowić się, dlaczego znaleźli się właśnie na tej ławce. Być może od zawsze mieli zwichrowaną psychikę, być może na własne życzenie stoczyli się na dno, ale być może to właśnie bezlitosne reguły gry zwanej polityką zepchnęły ich na margines społeczeństwa? Dlaczego są bez pracy? Dlaczego nikt nie wyciągnął ani nie wyciągnie do nich pomocnej dłoni? Dlaczego nikogo nie interesuje ich los? Pytania, dlaczego tak się stało, można by mnożyć.

Mniej więcej w połowie akcji okazuje się, że na ławeczce siedzą ojciec komunizmu i twórca psychoanalizy: Karol Marks i Zygmunt Freud. W tej chwili scenka rodzajowa przekształca się w nasączony dywagacjami filozoficznymi dialog, w którym pobrzmiewa krytyka współczesnego społeczeństwa. Do budowania podwalin nowego świata nie zaproszono ani Marksa ani Freuda. Zostali odsunięci na bok, ich filozofia albo się zdezaktualizowała, albo stała się parodią samą siebie. Zdaje się, że nie jest nam już potrzebna żadna forma humanizmu. Wystarczy pogoń za pieniądzem, konsumpcyjny styl życia, powszechna antyrefleksyjność i niechęć do ludzkich słabości.

W dysputę między filozofami autor sztuki wplótł odwołania do sytuacji panującej w jego kraju, które reżyser łódzkiego spektaklu postanowił przetransportować na polskie podwórko. Stąd sceny nawiązujące do niedawnych wydarzeń jak walka o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, aluzje do zachowań kiboli i społeczeństwa, któremu prócz grillowanej kiełbasy i muzyki disco polo nic nie brakuje do szczęścia.

Smutna to konstatacja. Okazuje się, że zarówno Polska jak i reszta świata schamiała, każdy sobie rzepkę skrobie, a humanizm to pieśń przeszłości. Na szczęście jednak - zwłaszcza dla widza - owa druzgocąca diagnoza współczesnych stosunków międzyludzkich i kondycji świata podana została w dużej mierze poprzez kostium czarnego humoru. Siudziński i Słupiński dwoją się i troją na małej scenie nadając swoim bohaterom rys komiczny, a zarazem tragiczny. Całość zaś utrzymana jest w konwencji klaunady z elementami teatru absurdu. Słowem - kawałek dobrego teatru dla myślącego widza, co znaczy, że Teatr im. Jaracza w Łodzi całkiem przyzwoicie rozpoczął kolejny sezon artystyczny.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
13 października 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...