Jak Frankenstein błąkał się po świecie

"Frankenstein" - reż: W. Kościelniak - Teatr Muzyczny Capitol

Przerażający, krwawy i obrazoburczy - taki z pewnością "Frankenstein" Teatru Muzycznego Capitol nie jest. Mamy za to wyrywanie flaków na wesoło. Kto spodziewał się spektaklu o najsłynniejszym monstrum w wersji na serio, zawiódł się na całej linii. Wojciech Kościelniak zabawił się bowiem konwencją i zamiast grozy zaproponował groteskę w mrocznej oprawie - zarówno scenograficznej, jak i muzycznej

W postać nieobliczalnego naukowca Wiktora Frankensteina wcielił się Mariusz Kiljan. I trzeba przyznać, że zrobił to w swoistym komediowym stylu. Dzielnie sekundował mu jego sceniczny asystent Igor (Bartosz Picher w takim repertuarze sprawdza się znakomicie). Nie dziwi więc zbytnio, że ożywione przez ten specyficzny duet Monstrum raczej nie wzbudza lęku. Mimo że Cezary Studniak posiada wszelkie atrybuty "straszności", czyli charakterystyczną posturę i oryginalny głos, tu jednak zagrał nieporadnego stwora, który zwyczajnie pragnie pokochać "Brzydką" jak on. W jednej z piosenek z towarzyszeniem tancerek a\'la króliczki Playboya wyśpiewuje nawet swoją tęsknotę (ropne wydzieliny dla mojej dziewczyny). Wcześniej jakby niechcący mordując młodą zbieraczkę grzybów (słowa uznania dla Justyny Antoniak za jej śmiesznie "napaloną" interpretację).

I tak, przez cały spektakl błąka się samotne Monstrum po świecie i szuka towarzyszki. A że ma porywczy charakter, to czasami zdarza mu się wyrwać komuś język, oczy czy serce. Publiczność się bawi. Są jednak momenty, w których śmiech na chwilę zamiera, jak podczas pieśni Ślepca, kiedy Adrian Kąca przejmującym głosem snuje opowieść o pięknej Mariji. Wrażeń dopełnia sugestywny taniec Eweliny Adamskiej-Porczyk. Niestety poza kilkoma wyjątkami (jak na przykład jeszcze "Tango-kwas"), choreografia nie jest najmocniejszą stroną tego spektaklu. Za to muzyka z pewnością tak. Piotr Dziubek umiejętnie buduje dźwiękami klimat mroku, by przełamać go burleskowymi piosenkami w stylu: Weź pod rękę Frankensteina/ Frankenstein sprawi cud, wleje w serce miód (słowa piosenek autorstwa Rafała Dziwisza). Żal tylko, że muzyka leci z głośników, a nie na żywo.

Warto także zwrócić uwagę na plastyczną warstwę "Frankensteina". Zamysłem twórców było zachowanie estetyki znanej z najsłynniejszej czarno-białej realizacji filmowej z 1931 roku. Stąd właśnie wyrazista charakteryzacja (mocno przerysowane tawarze), niby-filmowe kostiumy i scenografia przywołująca skojarzenia ze szpitalną salą albo laboratorium naukowca.

Dużym, a wręcz ogromnym minusem spektaklu jest wybór sceny. Z powodu remontu siedziby Capitolu zespół występuje gościnie w Regionalnym Centrum Turystyki Biznesowej - przestrzeni kompletnie nieprzystosowanej do tego typu wydarzeń. I to rzutuje niestety na odbiór całości (problemy z oświetleniem, z nagłośnieniem - niekiedy nie sposób zrozumieć tekstu piosenek, sala absolutnie pozbawiona teatralnego klimatu i makabrycznie niewygodne siedziska, a przedstawienie trwa prawie 3 godziny!).

Ciężko poprzez groteskową stylistykę wyłuskać głębsze treści, o których przed premierą mówił reżyser. Nie pozostało więc widzowi zbyt wiele miejsca na refleksję o próbach mierzenia się z Bogiem-stwórcą, o granicach nauki czy o odpowiedzialności za stworzone dzieło. Bo literacki pierwowzór Mary Shelley z XIX wielu, na którym oparte jest przedstawienie, do takich rozważań skłania.

Iwona Szajner
Kulturaonline
29 listopada 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia