Jak krytyk etnografa ocalił

"Król Pasterzy" - reż. Mateusz Tracz - Opera Krakowska w Krakowie

«Rok 2014 ogłoszono Rokiem Oskara Kolberga, z czym wiąże się wiele ciekawych i pożytecznych inicjatyw: popularyzatorskich, wydawniczych (digitalizacja dzieł, prapremiera fonograficzna pieśni solowych) tudzież artystycznych. Zaangażowane są przede wszystkim trzy miasta: Poznań - siedziba Instytutu im. Oskara Kolberga, Przysucha (koło Radomia), w której przed dwustu laty etnograf się urodził, oraz Kraków, gdzie spędził ostatnich dziewiętnaście lat życia - przeprowadziwszy się z Warszawy z nadzieją na swobodniejszą, również finansowo, działalność.

I w Krakowie właśnie - w sto dwudziestą czwartą rocznicę śmierci - miało miejsce jedno z najważniejszych wydarzeń obchodów: premiera odkurzonej po przeszło stu pięćdziesięciu latach opery Kolberga Król pasterzy. Przedtem, na Cmentarzu Rakowickim, odsłonięto jego odrestaurowany nagrobek.

Twórczość kompozytorska Kolberga utrzymana jest w duchu wczesnego romantyzmu, a jej żywiołami - co nie dziwi - są ludowość (inspiracja zwłaszcza folklorem mazowieckim, naśladowanie brzmienia wiejskich kapel) i taneczność (ujęcie utworów w formie polskich tańców narodowych). Składają się na nią: sto cztery kompozycje na fortepian, kilkadziesiąt pieśni solowych i chóralnych oraz cztery utwory sceniczne: Król pasterzy -najwcześniejszy i trzy "obrazki wiejskie ze śpiewami" - Scena w karczmie, czyli powrót Janka, Pielgrzymka do Częstochowy i Wiesław (wszystkie niedokończone i częściowo zaginione).

Jak ją oceniano? Nieszczególnie. Co prawda publiczność była na ogół życzliwa, podobnie jak Elsner lub Moniuszko, który na partyturze "Króla pasterzy" zanotował: "Polecam do wykonania". Jednak większość krytyków - w tym Józef Sikorski i Maurycy Karasowski - miała sporo wątpliwości. Co na to Kolberg? Przyznał im rację (sic!): kolejne tomy Pieśni wyda już czyste jak Janickowa łza, a twórczość - coraz częściej sygnowana przymiotnikiem "niedokończony" - straci impet aż do całkowitego niemal wygaśnięcia z początkiem lat sześćdziesiątych XIX wieku. Odtąd Kolberg poświęci się wyłącznie etnografii.

"Król pasterzy" - opera sielska w jednym akcie - miał prapremierę 2 marca 1859 roku w warszawskim Teatrze Wielkim, pod dyrekcją Moniuszki właśnie. Utwór pokazano siedmiokrotnie, po czym uległ niemal całkowitemu zapomnieniu (w XX wieku przypomniano go parę razy, m.in. dziesięć lat temu w Warszawie w ramach II Festiwalu Polskiej Muzyki Kameralnej). Libretto Teofila Lenartowicza przywołuje kujawski zwyczaj obierania w Zielone Świątki tzw. króla pasterzy, czyli tego, kto jako pierwszy przypędzi rankiem stado na wyznaczoną łąkę. Ostatni w tym wyścigu zostanie z kolei "królem słomianym" i będzie przez trzy dni sam wypasać bydło, patrząc na świąteczne tańce i hulanki całej wsi. U Lenartowicza na podium staną ex aeąuo Wojtek i Rózia - uświadomiwszy sobie przy okazji wzajemną miłość.

Niechlubne miano otrzyma zaś Maciuś zwany słusznie Ciemięgą, którego nieudolny sposobik na przechwycenie zwycięstwa odkrywa bez trudu Sołtys.

Partytura Kolberga - przewidująca pięciu solistów, kameralny chór oraz garść arietek i duetów z końcowym ensemblem - wypada dość blado. Swojski rumieniec ginie pod pudrem konwencjonalności tudzież nijakości z włoskim odcieniem.

I to właśnie, bardziej niż rozdmuchiwane najczęściej przez krytykę błędy instrumentacyjne, rozczarowuje w operze wielkiego polskiego folklorysty najbardziej. A zarazem usprawiedliwia, jak się zdaje, decyzję reżysera krakowskiej premiery - Mateusza Tracza (odpowiedzialnego również za scenografię i kostiumy) - by przenieść akcję do współczesności, a wyścig bydła zamienić na wyścig szczurów. Nie wiem wprawdzie, czy w korporacjach z gatunku przedstawionej na scenie (z trybikami przy komputerowych stanowiskach i "Wielkim Bratem" patrzącym zza szklanego podwyższenia) możliwy jest ów happy end, bądźmy jednak pełni wiary. Jedynym inscenizacyjnym nawiązaniem do oryginalnego entourage'u była łączka z hasającymi po niej - wedle choreografii Romany Agnel - dziećmi.

Wśród dobranych z castingu śpiewaków zdecydowanie najbardziej interesująco wypadł wcielający się w Maciusia Ciemięgę baryton Jacek Jaskuła, który udowodnił, że tak wokalnie, jak aktorsko nie jest w ciemię bity. Nie przekonali mnie natomiast protagoniści: tenor Tomasz Maleszewski (Wojtek) i Aleksandra Buczek (Rózia) - śpiewający dość anemicznie i bez wyrazu. Obsady dopełnili Jerzy Butryn i Jadwiga Niebelska. Orkiestrą "Projektową" i własnym zespołem wokalnym Octava Ensemble kierował Zygmunt Magiera (związany z Operą Krakowską, która użyczyła swego gmachu), ale całość zabrzmiała jedynie poprawnie.

Śmiem winić za to samego "Króla pasterzy", który nie porywa. Zwłaszcza jeśli poprzedzi go fascynująco źródłowy występ zespołu muzyki dawnej i tradycyjnej Vox Angeli. I tak koło się zamyka. A ja nadal wierzę w sens krytyki. Czy nie ona skutecznie podszepnęła Oskarowi Kolbergowi: "Rób jedno, a dobrze!". Owo "jedno" to osiemdziesiąt sześć tomów polskiej Atlantydy

Monika Partyk
Ruch Muzyczny
30 lipca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia