Jak najdalej od polskości

"Król Roger" - reż. David Pountney - Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie

Przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy z ust posłanki PO Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej usłyszałam hymn pochwalny na temat polskiej premiery "Króla Rogera". W osłupienie bowiem wprawiło mnie to, co zobaczyłam na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, a co miało jakoby reprezentować polską kulturę na inauguracji naszej prezydencji w Unii Europejskiej. Ciekawe, komu przyszedł do głowy ów iście szatański pomysł, by właśnie ten spektakl, całkowicie odległy kulturowo od polskości, awansować na polskiego reprezentanta. Może ktoś zapomniał, że to jest polska prezydencja w UE, a nie europejska prezydencja w Polsce. A może właśnie o to chodziło...

Głównym elementem inscenizacji opery Karola Szymanowskiego jest widowiskowość. Początkowo nawet intrygująca. Angielski reżyser David Pountney zbudował na scenie monumentalne białe schody (jak w starożytnym greckim amfiteatrze) i na nich umieścił akcję opery. Kiedy światło rozjaśnia scenę, widzimy ogromny czarny krzyż ułożony na białych schodach. Po chwili okazuje się, że to przyodziany w czarne kostiumy chór rozmieszczony w kształcie krzyża. Słyszymy modlitewny śpiew "Święty, Święty Pan Bóg Zastępów...". Chór, podobnie jak w antycznej tragedii, symbolizuje tu głos ludu. Ludu wierzącego w Boga. Król Roger, władca Sycylii, gdzie toczy się akcja, jest człowiekiem wierzącym, wyznawcą Chrystusa. W spokojne i uładzone życie tej społeczności nagle wkracza dziwna postać, Pasterz, który oferuje miejscowym nową religię i głosi chwałę swojego boga. Chrześcijańscy wierni początkowo odrzucają to, traktując jako bluźnierstwo, lecz żona króla, Roksana, która jest zafascynowana przybyszem, daje się uwieść jego religii i jemu samemu. Wkrótce okazuje się, że jest to Dionizos. Hedonistyczną postawą i "religią" uwodzi nie tylko Roksanę, lecz także wiernych dotąd chrześcijan. Pociąga za sobą wszystkich. Odchodzą od króla i idą za Pasterzem, który prowadzi ich do zatracenia. Król Roger pozostaje sam, wspina się po schodach, idzie ku wschodzącemu słońcu, sławiąc je niczym Boga. A może samotnie podąża jednak za Dionizosem? Wygrany czy przegrany? Ocalił swą wiarę czy porzucił Chrystusa? Tego na pewno nie wiemy, gdyż spektakl nie udziela na to definitywnej odpowiedzi. Przesłanie opery jest mętne.

Między prologiem a finałem, w tzw. międzyczasie sporo się dzieje, następuje np. orgiastyczny taniec, pojawiają się ludzie ze zwierzęcymi głowami (orszak Dionizosa), upaprani krwią wykonawcy i ich koszmarne okrycia oraz białe schody. Lud wijący się jak węże i robaki niczym w narkotycznym transie, rozmaite pogańskie rytuały, pirotechnika z wybuchem ognia itd., itd. Wszystkie te "atrakcje" nie wyjaśniają widzowi motywacji takich, a nie innych zachowań postaci. Łącznie z bohaterem tytułowym, który chwilami sprawia wrażenie zupełnie zagubionego w tym bieganiu po scenie, jakby kogoś gonił. Szkoda, bo Król Roger Mikołaja Zalasińskiego to wokalnie najlepsza rola.

Soliści i chór podobno śpiewają w języku polskim. Ale poza Mikołajem Zalasińskim w partii Króla Rogera, którego prawie każde słowo wybrzmiewa wyraźnie, sprawiają wrażenie, jakby śpiewali w jakimś obcym języku. Piękny sopran Olgi Pasiecznik porywa samym swoim brzmieniem, ale gdyby jeszcze można było zrozumieć słowa... Może przyczyną jest miejsce, w którym stoi śpiewaczka, czyli częściowo w kulisie, częściowo na proscenium, podpierając się kulą (artystka niedawno złamała nogę, jej rolę na scenie markuje asystentka reżysera). Kluczowa postać w tej operze - Pasterz - jest zupełnie niezrozumiała. Will Hartmann w tej roli zdaje się grać kogoś zupełnie innego. Poza tym brak mu, oprócz przebicia głosowego, niezbędnej w tej właśnie roli ekspresji aktorskiej. Jak mam uwierzyć, że pociągnął za sobą tłumy, kiedy niczym specjalnym się nie wyróżnia - ani silną osobowością, ani głosem, ani jego barwą. Prawdę mówiąc, głosu Pasterza prawie wcale nie słychać, nie przebija się przez orkiestrę dynamicznie wybrzmiewającą pod batutą Jacka Kaspszyka. No i czy ktoś zrozumiał, co śpiewał artysta? Wątpię.

Publiczność siedziała jak na tureckim kazaniu. Tym bardziej że stylistyka spektaklu jest wymieszana. Dość klarowny estetycznie i efektowny wizualnie początek przechodzi - nie wiedzieć czemu - w coś, co przypomina kiczowaty horror bryzgający krwią. W pamięci pozostają białe schody, czarny chór i czerwień. Do tego dochodzi marne, trącące myszką libretto Jarosława Iwaszkiewicza, pisane wespół z Karolem Szymanowskim. Bardzo już dziś anachroniczne. Na plus trzeba policzyć reżyserowi, że nie epatował klimatami homoseksualnymi, co reżyserzy często eksponują w tej operze.

Cóż takiego zadecydowało, że właśnie "Króla Rogera" wybrano na inaugurację? Właściwie poza nazwiskiem kompozytora nic nie mówi on o Polsce, o naszej kulturze, tradycji, o naszej wierze. Wartość muzyki jest tutaj oczywiście niepodważalna, tyle tylko, że nie ma nic wspólnego z polską tradycją, obyczajowością, wiarą itd. W libretcie ani jeden element, wątek, postać czy choćby słowo nie ma jakiegokolwiek związku z polskością. Sposób inscenizacji też nie wnosi choć najmniejszego klimatu z ducha polskiego.

Jeśli już jakaś pozycja z repertuaru Opery Narodowej miała otwierać naszą prezydencję w UE, to nieporównanie bardziej widziałabym tu autorski balet Krzysztofa Pastora "I przejdą deszcze" z przepiękną, głęboką muzyką, której fragmenty mają formę wręcz artystycznej modlitwy. Autor muzyki, najwybitniejszy współczesny polski kompozytor, Mikołaj Górecki zmarł krótko przed premierą. Balet Krzysztofa Pastora poprzez delikatną, poetycką metaforę ukazuje dramatyczne losy Polski walczącej ze zniewoleniem na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Katalog wartości, na których opiera się ten balet, harmonijnie łączy się z muzyką, w której znajdujemy zarówno odniesienia religijne, jak i elementy wywodzące się z polskiej tradycji.

To ważny, znakomity artystycznie, bardzo piękny poetycki spektakl nasycony polskością, z przesłaniem utrzymanym w duchu chrześcijańskim. A więc takim, w którym zakorzenione są kultura i cała cywilizacja europejska. To jest właśnie nasz wspólny fundament, łącznik. Jakże istotne, by dziś o tym przypominać. Dlaczego więc nie wybrano tego spektaklu? Poprawność polityczna?

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
16 lipca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...