Jak świetnie naoliwiona maszyna

"Świat jest skandalem" - reż. T. Man - Teatr Śląski w Katowicach

O Hansie Bellmerze w Polsce zaczęło być głośno dopiero w latach 90. To wtedy ukazała się "Historia oka i inne historie" Bataille\'a, zilustrowana rysunkami autora "Lalki". Powstało kilka artykułów - "Nie znany mi bliżej Bellmer" Henryka Wańka, "Ach, ten Bellmer" Włodzimierza Paźniewskiego, na łamach "Twórczości" swój cykl "O malarstwie" kontynuował Konstanty Jeleński, umieszczając katowickiego surrealistę między Balthusem i Francisem Baconem. W następnej dekadzie Henryk Baranowski proponował, by śląscy dramaturdzy zajęli się twórczością Rafała Wojaczka, Christiana Skrzyposzka, Janoscha i Bellmera (adaptacje powstałych tekstów mieli wystawiać m.in. Krystian Lupa i Kazimierz Kutz), a w "Śląsku" ukazał się artykuł, zatytułowany "Bellmer mieszkał przy ulicy Kościuszki". Nawiasem, premiera "Świat jest skandalem" zbiega się z opublikowaniem w najnowszym numerze (9) pisma "Śląsk" , kierowanego przez Tadeusza Kijonkę, obszernego fragmentu powieści Jarosława Lewickiego "Hansi", opowiadającej o młodości artysty.

Jedną z pierwszych kwestii w sztuce Tomasza Mana stanowią słowa Georga Grosza, który w knajpie mówi młodemu Hansowi, że prawdziwi artyści nie chodzą do szkół. Refleksje na temat sztuki będą powracać – naprawdę wielkim jest ten, którego wystawy się zamyka, twórcy czują się, jakby byli ciągle podłączeni do prądu, malarz tak naprawdę więcej wart jest martwy niż żywy, a kuratorzy nie pozwolą ludziom o nim zapomnieć (urządzą retrospektywę). To właśnie wspomniany ekspresjonista rozkazuje młodemu Bellmerowi, by pokazywał, że „w czerepach polityków, wojskowych, cenzorów i prawników tak naprawdę nic nie ma”. Kiedy wiele lat później do słynnego już autora „Lalki” zadzwoni dziennikarz z prośbą o wywiad, malarz powie, że w swojej twórczości pokazuje jedynie, co ludzie mają pod skórą. Drugi temat to historia i niemiecka przeszłość – sam Hans nazywa swojego Ojca faszystą. Przeraża Faszysta, który komunikuje malarzowi, że dzisiaj – 10 maja – „jego chłopcy zwożą książki do spalenia”, by skończyć raz na zawsze z „żydowsko-bolszewicką zarazą” i puścić z dymem 25 tysięcy tomów (wśród nich m.in. dzieła Freuda i Marksa). Bohater, mówiący „Potrzebujemy prawdziwych artystów, a nie degeneratów!” nie różni się zbytnio od nieżyjącego już austriackiego polityka, którego partia w 1995 roku pytała mieszkańców Wiednia: „Wolicie Jelinek, Turriniego i Peymanna czy kulturę i sztukę?”. Faszysta zapowiada też, że „strach dopiero się zacznie”, a w halucynacyjnym epilogu grozi „Znowu wojnę rozbuchamy! Spalimy Paryż!”. Max Ernst zdaje sobie sprawę z piętna, jakie od czasu ostatniej wojny będzie ciążyć na jego narodzie („Myśmy napadli na Polskę i puszczamy z dymem Żydów”). W końcu Hans, nie mogąc znieść, że w Berlinie codziennie mówi się o zabijaniu ludzi jak o zarzynaniu świń, wyjeżdża do Paryża.

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem „Świat jest skandalem”, główny bohater wydał mi się – z racji swojej małomówności - niesympatyczny. Nie zmienia to faktu, że Hans opiekuje się chorą na gruźlicę Margaritą (kiedy gorączkuje, zmienia jej pościel, kupuje lekarstwa), z kolei Unica, która od czasu do czasu musi zamieszkać w szpitalu psychiatrycznym, mówi, że Bellmer masował jej bolące plecy i tylko w jego oczach znajdowała zrozumienie dla swoich dziwactw. Ojciec mówi Bellmerowi, że sam nie potrafiłby się nawet spakować, z kolei Doriana przypomina malarzowi, że nie umiał naprawić zepsutego kranu. W spektaklu Tomasza Mana ekwiwalentem dla niewielu kwestii artysty stała się cielesność grającego Bellmera Andrzeja Lipskiego. W rozmowach z Pielęgniarką, Ojcem czy Matką szeroko otwarte lub zmrużone oczy, wzrok wbity w ziemię, krótki śmiech lub zabawna mina (na przykład pokazanie języka) znaczyły dużo więcej niż słowa. Bellmer ma sparaliżowaną lewą stronę ciała, więc aktor przez 90 minut musi pamiętać o wiszącej bezwładnie ręce i suwaniu nogą po podłodze, co w wykonaniu Andrzeja Lipskiego nie wygląda jak „wystudiowane cierpienie”, lecz wypada naturalnie. Scena, w której Bellmer dowiaduje się o śmierci Margarity, na papierze robi ogromne wrażenie, ale naprawdę wstrząsa dopiero w spektaklu – bohaterowi zaczyna drżeć dłoń, w której trzyma telegram, próbuje strzępami zdań zakomunikować bohemie, co się stało, ale Nora, Breton i Bataille nie dają mu dojść do słowa, rozprawiając o swojej sztuce. Odchodzą, bagatelizując sprawę, a Bellmer zostaje sam na pustej, ciemnej scenie, by wydać z siebie rozpaczliwy ryk: „Kto zawiesił ten krzyż na ścianie?! Zdejmijcie ten krzyż!”. Reżyser operuje niedopowiedzeniem – nie wiadomo, czy „Nie” jest jeszcze odpowiedzią na pytanie córki („Czy dobierałeś się do mnie jak byłam małą dziewczynką?”), czy już początkiem telefonicznej rozmowy z dziennikarzem, któremu oznajmia, że nie udziela wywiadów. Nawiasem mówiąc, bardzo pomysłowo rozwiązano tę scenę – aktor nie mówi do słuchawki, lecz kolejne kwestie monologu kieruje do konkretnych widzów.

W tekście tytułowe „świat jest skandalem” wieńczą trzy wykrzykniki, w spektaklu Andrzej Lipski te słowa mówi cicho, brzmią niczym aforyzm, a poprzedza je coś w rodzaju westchnienia. Jedyną gwałtowną reakcję bohatera oglądamy w scenie rozmowy z Celine, która grozi, że zabroni mu widywać się z dziećmi – Bellmer krzyczy jej prosto w twarz, żeby się zamknęła, po czym popycha ją (kobieta upada na podłogę). Lipskiemu w niczym nie ustępuje reszta zespołu. Dorota Chaniecka - mówiąca dużo i szybko piskliwym głosem Urszulka - nieoczekiwanie wydobywa z tej postaci tony komediowe. Na przeciwnym biegunie znajduje się Celine – wrzeszczący potwór, oznajmiający Bellmerowi, że należałoby go zagazować albo rozstrzelać. Trzecia z granych przez młodą aktorkę bohaterek – mówiąca cichym, delikatnym głosem córka Bellmera, Doriana – jest chyba najbardziej zwyczajna, ludzka. Podobnie było z Matką (Bogumiła Murzyńska), która opowiada Hansowi o tym, że Ojciec miał wylew i prosi syna, by przyjechał do nich na Boże Narodzenie. Aktorka odwoływała się do najbardziej elementarnych uczuć, by po chwili pojawić się na scenie w roli skupionej na swojej pracy Pielęgniarki. Grzegorz Przybył jako Andre Breton potrafi grasejować równie znakomicie, co Ignacy Gogolewski w „Operetce” Jerzego Grzegorzewskiego. Jest przezabawny, gdy chce widzieć w Bellmerze epileptyka, a publiczność śmieje się, kiedy mówi malarzowi, by nie przejmował się, że rozmawia z trupem, bo nie takie rzeczy nam podświadomość podsuwa. Faszysta w jego wykonaniu to śliski, przymilny typ (co podkreślają ruchy aktora), który niespodziewanie staje się groźny. Kurator z kolei – współczesny nam człowiek sztuki, który musi walczyć z urzędnikami i obrońcami moralności. Michał Rolnicki udowadnia, że potrafi zagrać nie tylko Romea. Ubrudzony farbą Grosz siedzi z Hansem z knajpie, gestem pokazuje bywalców lokalu (czyli widzów), pije coraz więcej, ale mówiony przez niego tekst w żadnym momencie nie zmienia się w pijacki bełkot. Co ciekawe – bohaterowie rozmawiają ze sobą, ale nie ma między nimi kontaktu wzrokowego – Bellmer leży w szpitalnym łóżku, a Grosz siedzi w sporej odległości za jego plecami. Tak więc w scenie, gdy Hans zadaje swojemu nauczycielowi cios, musi istnieć perfekcyjna synchronizacja (i faktycznie tak jest). Podobnie rozegrana jest scena z Ojcem (Grzegorz Przybył), który słowa, adresowane do Bellmera, wygłasza w stronę widzów. Georges Bataille w wykonaniu Michała Rolnickiego zaskakuje – nie jest perwersyjny niczym Nora Mitriani (Anna Kadulska). Przygodę z „Historii oka” opowiada spokojnie, delikatnie, jakby była dla niego oczywistością. Wspomniana Anna Kadulska w roli Unici początkowo prezentowała stereotypowe wyobrażenie wariatki, później, na szczęście, było już lepiej. Z kolei w roli Margarity przesadne skupianie się na naturalistycznym przedstawieniu gruźliczego kaszlu momentami odwracało uwagę od poruszającego monologu bohaterki. Należy wspomnieć również o postaci, o której w dramacie pisze się Bellmer jako chłopiec (Lalka) – bardzo czytelnie odsyłająca do Animuli z „Pułapki” Różewicza. Po Kameralnej faktycznie biega chłopiec w mundurku, by w końcowej scenie epilogu rozmawiać (świetna dykcja) z umierającym Bellmerem na temat marzeń i czarodziejskiej kuli. Obaj, patrząc na siebie, zastygają w bezruchu na tle ciepłego, pomarańczowego światła. Świetne zamknięcie spektaklu i zapadająca w pamięć scena.

Przedstawienie zagrane jest w szybkim tempie. Za sprawą błyskawicznie następujących po sobie zmian świateł przenosimy się w czasie i przestrzeni, poznając skomplikowane życie Hansa Bellmera. Często w scenie między artystą, a którąś z postaci pojawia się jeszcze inny bohater, co nierzadko zmusza na przykład grającą Dorianę Dorotę Chaniecką do natychmiastowej przemiany w Celine. Unica staje się Norą, ubierając czerwoną rękawiczkę, Faszysta nosi czarny, skórzany płaszcz, a Breton czerwoną laseczkę z gałką. Króluje umowność – z racji filmowości tekstu (który dyrektor Bradecki na konferencji prasowej nazwał „scenariuszem”) i natury Sceny Kameralnej niemożliwe byłoby kilkanaście zmian dekoracji. Unica nie stoi w oknie, a śnieg nie wpada do mieszkania – grająca ją Anna Kadulska balansuje na brzegu ramy szpitalnego łóżka. Tło dźwiękowe, stworzone przez muzyków z grupy Karbido, to mieszanka melodii, kojarzącej się z cyrkiem, duetu, dobiegającego z trzeszczącej płyty, trącania strun kontrabasu, kroków maszerujących hitlerowców i przemowy austriackiego kaprala, który został kanclerzem. Część epilogu rozegrano pantomimicznie – widzowie nie usłyszeli więc o fantazjach erotycznych Nory (chciałaby się kochać z Bellmerem publicznie w Lasku Bulońskim), bezlitosnej diagnozie Bataille’a („Seks zastąpił Boga”) i tym, jak to Hans rozbierał swoją nastoletnią kuzynkę.

Na koniec chciałbym oddać poświęcić jeszcze kilka słów odtwórcy roli Hansa Bellmera – Andrzejowi Lipskiemu. Konstrukcja - zarówno sztuki, jak i spektaklu "Świat jest skandalem" polega na nieustannej konfrontacji głównego bohatera z innymi postaciami z jego świata. Na scenie oglądamy więc sąd nad poszczególnymi fragmentami życia stojącego nad grobem Bellmera, który usiłuje stawić czoła wątpliwościom nękającym go za sprawą pojawiających się duchów i koszmarów z przeszłości. Zarówno w warstwie dramaturgicznej jak i z punktu widzenia głównej postaci autor i reżyser Tomasz Man postawił Lipskiemu niezwykle trudne zadanie aktorskie wymuszające pełną koncentrację. Zadanie tym trudniejsze, że postać Bellmera przez cały spektakl przebywa na scenie i jednocześnie nieustannie wchodzi w interakcję z poszczególnymi postaciami w różnych okresach swojego życia. Zmiany czasu, tempa i poziomu emocji są tak intensywne, że zarówno aktorzy jak i widzowie poddani zostają swego rodzaju testowi na intelektualną wytrwałość. Sądząc jednak po owacjach jakie twórcy tego przedstawienia od owej publiczności otrzymali, zadanie zostało zrealizowane, a test zdany na przysłowiową piątkę. Trudno wyróżnić oprócz oczywiście Andrzeja Lipskiego któregokolwiek z aktorów. Do obsady tego spektaklu Tomasz Man wybrał rzeczywiście znakomitości z katowickiego zespołu i głównie dzięki ich sztuce sceniczny efekt z został osiągnięty. Przedstawienie - mówiąc żargonem teatralnym - chodzi jak świetnie naoliwiona maszyna.

„Świat jest skandalem”, to nie tylko pierwsze powakacyjne przedstawienie. To znakomity pretekst do dyskusji nad artystyczną kondycją Teatru Śląskiego i jednocześnie nadzieja na kolejny mądry i udany sezon.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
26 września 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...