Jak tu nie kochać belfra?

"Belfer" - reż. Michał Kwieciński - Teatr Bajka w Warszawie

Jeszcze nie ucichły "ochy" i "achy" po kwietniowym spektaklu "Grace i Gloria" Toma Zieglera, w którym główną rolę zagrała Stanisława Celińska, a kolejny raz mławska publiczność została wprawiona w zachwyt. Wszystko za sprawą Wojciecha Pszoniaka, który w ubiegłowtorkowy wieczór na deskach Teatru Mazowieckiego w Mławie w mistrzowski sposób wcielił się w rolę nauczyciela literatury - belfra w liceum dla tzw. trudnej młodzieży.

O czym właściwie traktuje sztuka? Z pozoru jest to tylko opowieść o codziennej pracy nauczyciela zakochanego w klasycznej literaturze, który za wszelką cenę, jak niegdyś jego ukochany profesor, chce zaszczepić swoim wychowankom miłość do Homera, Sofoklesa czy Moliera. Świat się jednak zmienił i młodzież za nic ma jego wysiłki. Mało tego, robi wszystko, by mu uzmysłowić, jak dalece jego myślenie nie przystaje do rzeczywistości. Nie wspierają go koledzy z pracy i dyrektor. Dla matematyka ważniejsze jest wędkarstwo, a dyrektor za niedorzeczne uważa ciąganie młodzieży wieczorami do teatru. Oni chcą przetrwać i nie skończyć w psychiatryku, jak to się przydarzyło podobnym do głównego bohatera idealistom. Pozostałych postaci nie poznaliśmy, znamy je tylko z historii życia belfra opowiadanej przez niego samego. Dlaczego je opowiada? Za karę. Pewnego bowiem dnia ten dotychczas zrównoważony i kulturalny człowiek przyszedł do szkoły z automatem i wystrzelał całą swoją klasę maturalną. No, nie całą... Jeden uczeń przeżył. I tylko dzięki jego zeznaniom, korzystnym dla nauczyciela, sąd skazał go na dożywocie, po dwóch latach zamienione na wieczne powtarzanie swojej opowieści na scenie.

Na pierwszy rzut oka fabuła "Belfra" jest nieco absurdalna, z jeszcze bardziej niedorzecznym zakończeniem. Bo taka historia się zdarza, ale zazwyczaj wygląda na odwrót. I każdy, kto dobrze zna funkcjonowanie współczesnej szkoły, wie, że takie zachowania młodzieży, a niekiedy i ich pseudowychowawców, stają się normą. To groteskowe i przerażające.

Widzowie żywo reagowali - klaskali i głośno się śmiali. Można rzec: dobre, naturalne reakcje na kolejno wypowiadane kwestie, przejaw pozytywnej reakcji na grę aktora. To jednak za mało, gdy załamuje się na naszych oczach zestaw podstawowych wartości, kształtowanych przez wieki. Oglądany zaś dramat tylko ten proces głęboko obnażył. W tym też zawiera się nasze obcowanie z kulturą. Rzucone zaś ze sceny pytanie: Po co tu przyszliście?, spotkało się z jednoznaczną odpowiedzią - owacjami na stojąco "po opadnięciu kurtyny" dla kunsztu aktorskiego Wojciecha Pszoniaka, prawdziwego mistrza. Prawdziwego, bo na bylejakość takiego artysty po prostu nie stać. Brawa bez wątpienia należą się również reżyserowi - za trafny wybór i poprowadzenie sztuki.

Wojciech Paszko
Tygodnik Ciechanowski
20 maja 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...