Jak uwieść Warszawę

Rozmowa z Krzysztofem Pastorem

Pamiętam, jak jeden z kompozytorów mówił niedawno o swojej pracy, że ma przy niej tyle przyjemności, iż daje mu ona „so much fun", a komponowanie to dla niego świetna zabawa. Ja jestem człowiekiem zupełnie innego typu. Swoje prace bardzo przeżywam. Przy Casanovie w Warszawie po raz pierwszy zacząłem się tym bawić. Chciałbym, żeby widzowie także mieli takie momenty inspiracji, ale i wytchnienia, jakie ja miałem w trakcie powstawania tego baletu.

Anna Kaplińska-Struss: Wszyscy myślimy o Casanovie jako o rozpustniku, a przecież był jedną z ciekawszych osobowości XVIII-wiecznej Europy.

Krzysztof Pastor: To był człowiek dobrze wykształcony, dużo podróżował, ocierał się o władców i intelektualistów. Wiemy o jego spotkaniach z Fryderykiem Wielkim, Katarzyną II, Stanisławem Augustem, Benjaminem Franklinem, Rousseau czy Wolterem. Zajmował się wieloma rzeczami: napisał powieść fantastycznonaukową, założył loterię i fabrykę nadruków na jedwabiu, inwestował w budowę kanału we Francji, latał balonem. A przy tym wszystkim kochał kobiety, co samo w sobie chyba nie jest złe. (śmiech) Taki był ówczesny styl życia dworskiego – dziś powiedzielibyśmy: mocno rozerotyzowany.

Po tak poważnych baletach, jak: Kurt Weill, I przejdą deszcze... czy Romeo i Julia teraz zabrał się Pan za dość frywolnego bohatera...

Chciałem zrobić balet, który nie będzie dramatyczny, nie będzie rozszarpywał ran, drążył tematy społeczne. Potrzebowałem zmiany i dlatego za namową librecisty Pawła Chynowskiego zdecydowałem się na historię, która ma w sobie dużą dozę lekkości, a nawet frywolności. Akcja baletu dzieje się w latach, kiedy powstawał teatr publiczny w Polsce, to czas narodzin teatru Stanisława Augusta. Świętujemy właśnie 250-lecie jego powstania. Uznaliśmy z Pawłem Chynowskim, wielkim znawcą tematu, że Casanova będzie bardzo dobrym bohaterem na balet, którym chcieliśmy się odnieść do tej ważnej rocznicy dla polskiej kultury teatralnej. Zwłaszcza, że był on również wielbicielem baletu...

...i oczywiście tancerek.

Uwielbiał tancerki, a balet warszawski czasów stanisławowskich był złożony z samych Włoszek. Annę Binetti miał okazję oklaskiwać jeszcze przed przyjazdem do Warszawy – w Wenecji, Stuttgarcie i Londynie, a Caterinę Gattai i Teresę Casacci poznał dopiero u nas. Podziwiał też w Warszawie występy legendarnego francuskiego tancerza Charles'a Le Picqa, zwanego Apollem Tańca. Sporo tu przeżył. Na gruncie erotycznym zapewne też. (śmiech)

W tym balecie skupili się panowie na wątkach romansowych?

Staramy się opowiedzieć o bardzo krótkim okresie jego barwnego życia, zamyka się on w dziewięciu miesiącach na przełomie lat 1765-1766. Casanova spotyka w Warszawie swojego przyjaciela Campioniego, z którym zna się jeszcze z Włoch, i który obraca się tu w środowisku artystycznym. To on wprowadza Casanovę na warszawskie salony i do teatru. Opowiadamy, jak go tu hołubiono i dlaczego w końcu musiał opuścić Polskę.

Chciał być w Warszawie królewskim sekretarzem po tym, jak nie udało mu się niczego osiągnąć na dworze carycy Katarzyny II. Można powiedzieć, że on nieustannie szukał pracy na europejskich dworach...

Raczej środków utrzymania, bo on w ogóle rzadko pracował. Z upodobaniem oddawał się za to miłości i hazardowi, czasem był utrzymankiem zamożnych kobiet i mężczyzn. Po prostu szukał łatwego i przyjemnego życia. I wciąż popadał w konflikty na tle romansowym, u nas z hrabią Franciszkiem Ksawerym Branickim.

Między tymi panami nie było chemii?

Branicki był faworytem króla i bon vivantem ówczesnej Warszawy. W Casanovie dostrzegł konkurenta i chyba od początku był zazdrosny, że Stanisław August polubił Wenecjanina. Ale po pojedynku sprowokowanym przez zawiedzioną w miłości Binetti, kiedy obydwaj są ranni, Branicki – człowiek honoru – wybaczył Casanovie, a nawet przyjmował go potem w swoim domu.

Oni w ogóle nie powinni byli się pojedynkować.

Na obszarze starostwa warszawskiego było to zakazane. Branicki wiedział, że za taki pojedynek obu im może grozić nawet kara śmierci. Ale chroniła go przyjaźń króla, więc przyjechał po Casanovę karetą zaprzężoną w sześć rumaków i zawiózł go do lasku na Wolę. Bo tam odbył się ich pojedynek.

O czym może rozmawiać w karocy dwóch mężczyzn, którzy za chwilę będą do siebie strzelać?

Jechali pół godziny i podobno milczeli. W końcu Casanova spytał, gdzie hrabia Branicki planuje spędzić letnie miesiące. Na co ten odpowiedział: „Na wsi. O ile mi Pan w tym nie przeszkodzi". (śmiech) Nie wiadomo jak się naprawdę pojedynkowali. Casanova twierdzi, że na pistolety, ale na przykład Niemcewicz pisze, że na szpady. Tak czy inaczej, ja wybrałem szpady, bo są dużo bardziej widowiskowe w tańcu. Niezgodne z prawdą jest natomiast, że Casanova po tym nieszczęsnym pojedynku schronił się w żeńskim klasztorze. Faktycznie ukrył się u franciszkanów reformatów na Senatorskiej.

Więc dlaczego umieścili go Panowie w żeńskim klasztorze?

Casanova już wcześniej uwodził mniszki, bo one są w jakiś sposób idealne. W naszym balecie jest to bohater, który przez całe życie poszukuje miłości idealnej. A, o ile pamiętam, największe miłości jego życia same go odrzuciły.

Być może po tych doświadczeniach ukuł aforyzm: „Kiedy się naprawdę kogoś kocha, wierność nie jest żadną zasługą".

Moim zdaniem Casanova szukał ideału kobiety, musiał więc idealizować obiekty swych uczuć. Ogromna ilość jego romansów wynikała też z ciągłej zmiany miejsca pobytu. Cały czas przecież musiał uciekać, ukrywać się, szukać – jakbyśmy dziś powiedzieli – sponsorów. Bo bez przerwy popadał w długi.

Akcja baletu opiera się więc na prawdziwych wydarzeniach, a jaka jest muzyka?

W całości Mozarta. Jest zresztą bardzo prawdopodobne, że Casanova poznał osobiście Mozarta i nawet był konsultantem libretta jego Don Giovanniego. Zatem tu znowu nasze tropy także się krzyżują. Podobnie jak Mozart, Casanova był też masonem. U nas był nim bez wątpienia m.in. August Moszyński, opiekun teatru z ramienia króla. Casanova bardzo się z nim zaprzyjaźnił. I bardzo możliwe, że jako gość był również wprowadzony do loży warszawskiej. Dlatego użyliśmy także muzyki masońskiej Mozarta.

W ich czasach przynależność do masonerii była rodzajem awansu. Przyjęty został do niej w Lyonie, kiedy wyjechał z Wenecji, gdzie było mu za ciasno i nie miał specjalnych widoków na rozwój...

Prawda jest taka, że on w pewnym momencie musiał uciekać z Wenecji i przez długie lata nie mógł tam powrócić, choć bardzo tego pragnął. Można więc powiedzieć, że skazany był na przymusową emigrację ekonomiczną. Chciał szybko i dużo zarobić. Dlatego parał się hazardem, magią i hipnozą. Podobno był niezłym medium. Inni nazywali go szarlatanem.

Chcąc szybko zarobić duże pieniądze, wybrał dwie drogi: hazard i buduary bogatych protektorek. Aby sprawnie poruszać się w świecie dworów europejskich kupił sobie nawet tytuł szlachecki.

Między nim a Fryderykiem Wielkim odnotowano taką oto rozmowę – Fryderyk Wielki pyta: „Czy jest pan hrabią?" Na co Casanova odpowiada: „Nie, Panie, nie miałem przyjemności urodzić się hrabią". Fryderyk na to: „Ale się Pan nim tytułuje. Brzydzę się ludźmi, którzy kupują tytuły". „A nie tymi, którzy je sprzedają?" – zaczepnie pyta Casanova. Był mistrzem ciętej riposty. Ale jego biografia to nie tylko flirtowanie i podboje miłosne. To także opowieść o próbie znalezienia sobie miejsca przez człowieka z plebsu, który ma bardzo duże oczekiwania intelektualne, jest niespokojnym duchem i ma odwagę próbować różnych zajęć w życiu.

Bo Casanova nie jest tylko fircykiem w zalotach...

Na pewno nie! Na łożu śmierci powiedział podobno: „Trzeba odwagi, by być szczęśliwym". To wiele o nim mówi. W kulturze europejskiej mamy dwa tak mocne wizerunki mężczyzn-wodzicieli. To Don Juan i Casanova. Ciekawa jest różnica, jaka zaznacza się między nimi. Don Juan jest synonimem okrutnego uwodziciela, jest zimny i wyrachowany.

W kulturze europejskiej mamy dwa tak mocne wizerunki mężczyzn-uwodzicieli. To Don Juan i Casanova. Ciekawa jest różnica, jaka zaznacza się między nimi. Don Juan jest synonimem okrutnego uwodziciela, jest zimny i wyrachowany. Natomiast Casanova zna się na kobietach, rozumie je, choć także wykorzystuje.

I dlatego właśnie twierdził, że przyjemność, którą dawał swoim kochankom, stanowiła 4/5 jego przyjemności. To był prawdziwy znawca natury kobiet.

Casanova polemizuje z pamfletem na kobiety, który ówcześnie powstał pt. Kozia wełna i dowodził, że kobiety nie myślą racjonalnie, tylko poddają się impulsom płynącym z ciała.

Stawał w obronie kobiet. To chyba dobrze o nim świadczy.

A one czasami okrutnie się nim zabawiają...

Jak jego ukochana Henrietta, która porzuca go i kieruje do niego słynne zdanie wyryte diamentem na szybie: „I Henriettę też kiedyś zapomnisz". On jednak nie może jej zapomnieć.

Ale potrafi też wykorzystywać ich naiwność.

Tak. Pewną bogatą markizę omotał we Francji na kilka lat, każąc sobie sowicie płacić, by na koniec obiecać jej, że za sprawą jego magii odrodzi ją w postaci chłopca. Oczywiście było to cyniczne wykorzystanie naiwnej kobiety i kpina z głupoty starej bogaczki.

Casanova próbuje zjednać dla swoich interesów Katarzynę Wielką, co mu się nie udaje. Jedzie więc do Warszawy.

Za to udało mu się pozyskać zaufanie wielu wpływowych ludzi i sympatię samego króla, z czego korzystał aż do tego nieszczęsnego pojedynku, który zniweczył jego nadzieje na karierę w Polsce. My tego już nie pokazujemy w balecie, ale w pewnym momencie cała nasza arystokracja się od niego odwróciła.

Okazało się że tancerki baletu Stanisławowskiego są niebezpieczne i potrafią zniszczyć człowiekowi karierę...

Kobiety bywają w ogóle bardzo niebezpieczne. (śmiech) Wkraczając między rywalizujące ze sobą artystki, wchodzi się w skomplikowane zależności. W naszym przedstawieniu on flirtuje z trzema primabalerinami. Próbuje również uwieść księżną Izabelę Czartoryską, która była królewską metresą. Warto dodać, że w tamtych czasach ściągali do Warszawy różni zagraniczni artyści. To był tygiel.
Dużo się tu działo. Starał się nawet o pracę u Stanisława Augusta wielki teoretyk tańca Jean-Georges Noverre, chciał zostać nadwornym baletmistrzem. Przesłał wtedy królowi ze Stuttgartu swoje obszerne rękopisy, które są przechowywane w warszawskiej Bibliotece Uniwersyteckiej. To dziś bezcenne obiekty w skali światowej. Są tam nie tylko jego przemyślenia teoretyczne, ale też libretta, partytury i projekty kostiumów jego baletów. I dla nas też były one bardzo inspirujące.

Warszawskie romanse nie wyszły Casanovie na dobre...

Dla artystki być może największym upokorzeniem jest odebranie trofeum artystycznego, palmy pierwszeństwa. Do tego w tamtych czasach kobiety bardzo poważnie traktowały romanse, które były wplecione w ich życie zawodowe. One rywalizowały autentycznie i bezwzględnie. Zwłaszcza, że było to związane z ich dochodami. Może nam się to dzisiaj nie podobać, ale tak wyglądały obyczaje tamtego świata, w ten sposób funkcjonowało się na dworach, które były piramidą prestiżu i zysków. I kobiety potrafiły sobie radzić w tamtych czasach, a tancerki były nawet obsypywane diamentami. Teraz już się to nie zdarza. (śmiech)

Casanova miał też słabość do interesów. Założył pierwszą loterię w Paryżu.

Zapewne było to coś w rodzaju Amber Gold. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że uprawiał kreatywną księgowość. (śmiech) Ale jest też nam bliski dlatego, że bez przerwy kreuje swoje nowe role. Zmienia kobiety jak rękawiczki i podobnie jest z jego profesjami. Dziś także mało kto uprawia jeden zawód, trzyma się tego samego miejsca pracy przez całe życie.

Dla Pana, jako choreografa i reżysera, co w balecie jest największą inspiracją?

Zawsze muzyka. W tym przypadku jest ona po prostu znakomita. Całą opowieść opieramy na Mozarcie, często na jego mniej znanych utworach. Zestawił nam ją do tego baletu dyrygent Jakub Chrenowicz. Wykorzystaliśmy na przykład muzykę żałobną, która była skomponowana w hołdzie jednemu ze zmarłych przyjaciół Mozarta i fragmenty jego mniej znanych oper. Ale są także jego słynne Adagio i Fuga. Również z tego powodu praca nad tym baletem była dla mnie wyjątkowo inspirująca.

Czy trudno oddać w balecie ten typ opowieści? Czego to wymaga od choreografa?

Muszę odzwierciedlić tańcem pewne stany, nastroje. Na przykład poprzez ruch stworzyć atmosferę loży masońskiej, jej mistyki. Dlatego w tej sekwencji taniec jest precyzyjny, wręcz geometryczny. Dobrze to widać w rytuale przechodzenia z ciemności do światła.

Nieodłącznym elementem loży jest także biesiada, którą staram się wykreować tańcem w bardzo specjalny sposób. W odróżnieniu od wielu innych moich baletów, tu dekoracja jest bardzo rozbudowana, a kostiumy są odtworzeniem z epoki. A te – jak wiadomo – bywały wyjątkowo okazałe i... ciężkie. Trzeba w nich jednak tańczyć i to jest naprawdę duże wyzwanie dla tancerzy. Gianni Quaranta – twórca scenografii m.in. do słynnego filmu Farinelli, ostatni kastrat – z wielkim rozmachem, stworzył dla nas ogromną dekorację. Zabudowana przestrzeń sceniczna jest dla nas pewnym ograniczeniem, które wymaga od wszystkich dodatkowej inwencji, szczególnie od tancerzy. W trakcie realizacji były także momenty kryzysowe, na przykład, gdy szewc pokazał mi obuwie, jakie ma wykonać dla tancerzy. Były to bogato zdobione lakierki na dużym obcasie. Rzeczywiście takie noszono w tamtych czasach, ale zupełnie nie da się w nich tańczyć w dzisiejszym balecie. Musieliśmy także rozwiązać problem charakterystycznych dla XVIII wieku wybrzuszeń w tylnych częściach sukien. To zawsze jest ogromne utrudnienie dla tancerek i ich partnerów. Jak widać, praca nad tym baletem zmuszała do pewnego rodzaju poszukiwań.

Balet o Casanovie to także opowieść o nienasyceniu, nie tylko erotycznym.

Wszyscy to czujemy, dlatego ta postać wciąż fascynuje. Casanovę trudno byłoby całkowicie potępić za jego styl życia. To jest prawdziwy libertyn. Dla niego wolność osobista, niepoddawanie się stereotypom ma kolosalne znaczenie. Miał imponującą swobodę w poruszaniu się w środowiskach dworskich. To były czasy, gdy duch oświecenia i libertynizmu był wszechobecny. Również w Warszawie. Chociaż nam przede wszystkim chodzi o nakreślenie aury tej pięknej epoki. Chcemy też pokazać początki naszego ówczesnego teatru, a ściślej pierwszej warszawskiej trupy baletowej.

Casanova szukał przede wszystkim piękna...

Kiedy ma się takie podejście do życia, ono inaczej smakuje. Casanova nie miał łatwego losu: był w więzieniu, poszukiwano go listami gończymi, czasami zadawał ból, ale sam też cierpiał z miłości. Zawsze jednak szukał pewnego rodzaju piękna. Ja muszę powiedzieć, że dla mnie ten balet był także poszukiwaniem, ale nowych środków wyrazu. To wyjątkowe przedsięwzięcie także dlatego, że podczas pracy miałem inne nastawienie niż zwykle. Powstawał on bowiem z ogromną lekkością. Wraz z całą ekipą podążaliśmy za pięknem ukrytym w muzyce tej epoki, inspirowaliśmy się literaturą i starymi rycinami. Kiedy wymyślałem duet Casanovy z Gattai, miałem przepiękny utwór muzyczny i prawie przeżywałem tę samą fascynację jaka mogła być między nimi. Tancerze, jeżeli są naprawdę bardzo dobrze nastawieni do twórczej pracy w sali baletowej, wpadają w podobny nastrój. Oni rzeczywiście wszyscy byli na granicy flirtu. (śmiech) Analogicznie było, gdy pracowałem nad sceną w klasztorze – Casanova wdziera się tam ranny i przeorysza decyduje, że trzeba zmienić mu zakrwawioną w pojedynku koszulę, podczas gdy pozostałe siostry zakonne obserwują to zza filara. I jedna z nowicjuszek jest zafascynowana tajemniczym gościem, a on próbuje ją uwieść. Atmosfera była rzeczywiście niebywała. Także kiedy mówiłem do tancerek: złóżcie rączki, one je składały i robiły przy tym słodkie minki. To było bardzo erotyczne! (śmiech)

Niewinne kusicielki?

To muzyka tak na mnie działała. Za każdym razem wychodziłem roześmiany z próby. Chciałbym, żeby ten balet działał trochę jak prozac. (śmiech) Pamiętam, jak jeden z kompozytorów mówił niedawno o swojej pracy, że ma przy niej tyle przyjemności, iż daje mu ona „so much fun", a komponowanie to dla niego świetna zabawa. Ja jestem człowiekiem zupełnie innego typu. Swoje prace bardzo przeżywam. Przy Casanovie w Warszawie po raz pierwszy zacząłem się tym bawić. Chciałbym, żeby widzowie także mieli takie momenty inspiracji, ale i wytchnienia, jakie ja miałem w trakcie powstawania tego baletu.

Tym bardziej, że jak 250 lat temu towarzyszą wam włoscy artyści.

Tak, pracujemy z wielkimi osobowościami włoskiej sztuki, jakimi są scenograf Gianni Quaranta i reżyser świateł Daniele Nannuzzi. Mało tego – w miejscu, gdzie gramy spektakl krzyżują się kolejne tropy. Bo przecież na frontonie obecnego Teatru Wielkiego po lewej stronie widać filary, które są pozostałością jednego z budynków dawnego Marywilu, centrum handlowego z czasów stanisławowskich. W XVIII były tam także ówczesne hotele. I w jednym z nich zatrzymał się prawdopodobnie Casanova. W obecnym Pałacu Prezydenckim, dawnym Radziwiłłów, w tamtych latach odbywały się bale publiczne, przyjęcia i inne rozrywki, a Casanova pewnie grywał tam w karty. Takich obiektów, w których bywał, mamy w Warszawie dużo więcej.

A czy Pan jako artysta nie flirtuje czasem z rzeczywistością?

Absolutnie tak. Myślę, że tę fascynację ludźmi wciąż przeżywamy tworząc sztukę. Ja, kiedy pracuję z tancerzami, staram się kreować nastrój flirtu, porozumienia, wspólnego poszukiwania. Te inspiracje się zdarzają bezustannie i mają wielką moc kreacyjną.

Trzeba umieć się zachwycić, trzeba chcieć być zainspirowanym. Jest więc Pan trochę Casanovą?

(śmiech) Wolność jest bardzo ważnym elementem twórczego życia. Ja uważam, że człowiek powinien być wolny, żeby wyrazić co naprawdę myśli. Musi mieć też odwagę bycia sobą. Casanova uczy nas jak walczyć o swoją pozycję w świecie i pokazuje jak taki niespokojny duch może inspirować innych. Większość ludzi sztuki wierzy w wartość wolności osobistej, swobody wypowiedzi. Dlatego Casanova jest figurą wolności dla wielu z nas.

Charles-Joseph de Ligne skomentował pamiętniki Casanovy: „W 1/3 się śmiałem, w 1/3 miałem wzwód, a w 1/3 dało mi to do myślenia".

Tak właśnie powinien być odbierany nasz balet. (śmiech) Chciałbym, żeby tam była pewna doza erotyzmu, jakaś doza humoru, ale też refleksji. Mam nadzieję, że nasze przedstawienie wywoła takie wrażenia.

Casanova był też żartownisiem. W waszym balecie humoru będzie zapewne sporo.

Z pewnością się pojawi, bo on podchodził do życia pogodnie i z dystansem. Jedno jest pewne – nasz spektakl nie będzie potępieniem Casanovy.

Mimo, iż uważał, że „Polacy są dość uprzejmi, gdy są jednak w szale, coś co nazywają przyjaźnią, staje się okropną tyranią"?

Widać miał u nas takie doświadczenia. Inna sprawa, że najpierw wszyscy byli tu dla niego mili, a potem szybko strącili go z piedestału. W Polsce tak to już jest... Ale my chcieliśmy raczej pokazać Casanovę i XVIII-wieczną Warszawę pełnymi wdzięku.

Anna Kaplińska-Struss - absolwentka łódzkiej filmówki i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Pod okiem prof. Marii Janion zajmowała się kinem Krzysztofa Kieślowskiego. Weteranka prasy lifestylowej. Obecnie zafascynowana ruchami miejskimi.

Anna Kaplińska-Struss
Materiał Teatru
27 maja 2015
Portrety
Krzysztof Pastor

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...