Jak zabić "Hamleta"

19. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Tamási Áron to scena wyjątkowa: ma siedzibę w rumuńskim mieście Sfântu Gheorghe, jej produkcje wystawiane są jednak w języku węgierskim. Powód jest prosty: trzy czwarte mieszkańców miasta to Węgrzy. Wyprodukowany w tym teatrze "Hamlet" w reżyserii László Bocsárdiego otrzymał Nagrodę Rumuńskiej Krytyki Teatru "Uniter" za najlepszą reżyserię w 2014 roku. Tym większym rozczarowaniem okazało się to przedstawienie.

Reżyser wspólnie z dramaturgiem Ritą Sebestyén znacznie skrócili sztukę Williama Szekspira, mocno zredukowali liczbę postaci dramatu, zmienili także nieco chronologię niektórych scen. Kostium bohaterów jest współczesny, akcja toczy się na prawie pustej scenie (i proscenium), podzielonej przesuwanymi foliowymi zasłonami, z jednym dominującym elementem: w pierwszy akcie to wanna z wodą, w drugiej grobowiec Ofelii.

Pojawia się w "Hamlecie" kilka interesujących rozwiązań scenicznych, jak choćby wejście na scenę Ofelii ociekającej wodą po spotkaniu z Hamletem - co można jednoznacznie odczytać jako symboliczną zapowiedź śmierci bohaterki. Jednak te pojedyncze pomysły nie są prowadzone konsekwentnie, wygrywane do końca. Pod pozorem stosunkowo nowoczesnej inscenizacji "Hamleta" ukrywa się spektakl niezwykle archaiczny. Co gorsza, nie wybrzmiewa tu nawet z dostateczną siłą sam świetny tekst Szekspira, a konflikty pomiędzy bohaterami pozostawiają widza obojętnym. Gra aktorów jest niespieszna, stosunkowo oszczędna, choć kontrapunktowana gwałtownymi wybuchami emocji.

W odbiorze spektaklu nie pomaga wyjątkowo prosty i nieciekawy ruch sceniczny. Właściwie można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że nie był to element skupiający większą uwagę reżysera. Może poza jedną sceną, gdy aktorzy grający "Pułapkę na myszy" zachowują się niczym slapstickowi komicy. Jednak to jedyny żywszy moment, a nieporadność reżysera w pozostałych osiąga apogeum w amatorskiej wręcz choreografii finałowego pojedynku Hamleta z Laertesem.

Tym, czego brakuje w rumuńsko-węgierskim "Hamlecie", jest autorska interpretacja sztuki. Mamy tu co prawda skrócony i nieco poprzestawiany tekst Szekspira, pojawia się też parę ciekawych rozwiązań inscenizacyjnych. Wydaje się, że aktorzy są prowadzeni nieco wbrew utartym schematom - jak choćby król Klaudiusz, który sprawia wrażenie nie bezwzględnego bratobójcy, ale drobnego cinkciarza. Jednak z tych zabiegów nic nie wynika, nie wnoszą nic nowego do możliwego odczytania klasycznej sztuki. W poniedziałkowy wieczór otrzymaliśmy trzygodzinne widowisko pozbawione energii, nieciekawe, monotonne i nużące.

Mirosław Baran
www.gdansk.pl
7 sierpnia 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia