Jakie czasy, taki bohater

"Sorry Winnetou" - reż. Piotr Ratajczak - Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu

Każdy chłopiec, zarówno ten trzyletni, jak i dziewięćdziesięcioletni, mają swojego bohatera. Współcześnie jednak rekordy popularności biją roboty czy herosi, tacy jak Batman i Superman. Któż dzisiaj pamięta historię szlachetnego wodza indiańskiego plemienia Apaczów oraz jego przyjaciela i towarzysza przygód Olda Shatterharda - białego trapera, z którym Winnetou zawarł przymierzę krwi

„Sorry Winnetou” to kolejny spektakl na wałbrzyskiej scenie, wpisujący się w cykl „Znamy, znamy”, który wyniósł Szaniawskiego „na salony”. Wałbrzych został doceniony nawet w stolicy, stał się główną gwiazdą ostatnich Warszawskich Spotkań Teatralnych. Opowieść o dzielnym Indianinie jest częścią projektu „Damsko/Męskie”, który przypomina dawne lektury i zderza je z często brutalną współczesnością. Oprócz powieści Karola Maya, możemy także zobaczyć spektakl „A, nie z Zielonego Wzgórza”, oparty na książce Lucy Maud Montgomery.

Reżyser, Piotr Ratajczak, zapewniał, że nie będzie to przedstawienie podobne do „Dynastii” czy „Zemsty”, które dokonywały dekonstrukcji. Mówił, iż „naszym marzeniem jest […] zobaczyć, co by było, gdybyśmy zrobili to rzeczywiście”. Nie spotkamy się ze sceniczną nagością czy wulgaryzmami. Pierwsza część przypomina szlachetny teatr lat 70-tych, który Ratajczak określa mianem „dramatu naiwnego”.

Na początku oglądamy więc sceny rodem z prawdziwego westernu. Mamy aktorów w pióropuszach i kowboi, strzelaninę, a także prawdziwy pociąg, wjeżdżający na scenę (wspaniała scenografia Matyldy Kotlińskiej). Występuje krystaliczny podział na dobrych i złych. Dochodzi do walki między dwiema kulturami. Ogromne wrażenie robią Indianie mówiący po niemiecku, co jest aluzją do pochodzenia Karola Maya. W końcu poczciwy Old Shatterhard (niesamowity Włodzimierz Dyła, będący niekwestionowanym liderem spektaklu) broni plemienia Apaczów i dąży do zjednoczenia ludzi białych i czerwonych. Wydaje się, że relacje między bohaterami są niezwykle klarowne. Jednakże, gdy dochodzi do punktu kulminacyjnego, którym jak pamiętamy z filmu było zawarcie przymierza krwi, Shatterhard ucieka, by za chwilę pojawić się na scenie, trzymając kubek z herbem Polski i wykrzykując w stronę Winnetou: "Nie będę mieszał mojej krwi z krwią tego brudasa. Ten z Albanii nie jest moim kolegą!". Okazuje się, że znajdujemy się w ośrodku dla uchodźców, a spektakl o Winnetou to część unijnego projektu, mający teoretycznie na celu pojednanie narodów.

Utopijna wizja pierwszej części zostaje rozmyta. W codziennym życiu nie ma wszakże ścisłego podziału na dobro i zło, ich granice często się przenikają. Wszyscy uchodźcy, będący przed chwilą uczestnikami zabawy, są sfrustrowani, nie potrafią ze sobą rozmawiać, a jedynie ślą wzajemne pretensje. Kierownik projektu (Andrzej Kłak) próbuje zmusić do uczestnictwa w przedsięwzięciu, podkreślając, że jest ono „ważne”. Sam jednak zdaje się w to nie wierzyć. W końcu postanawia w pojedynkę odegrać przedstawienie. Znów wjeżdża pociąg, ale zamiast wesołych, kowbojskich przyśpiewek kierownik wykonuje „Odę do młodości”. Wers „wszyscy ludzie będą braćmi” wzbudza w nim smutek i zaczyna płakać.

„Sorry Winetou” prowadzi polemikę z naiwną wiarą w stałe wartości, prezentując ich relatywizm. Stawia także pytanie, czy porozumienia między narodami jest w ogóle możliwe. W ten sposób desakralizuje bohaterów dzieciństwa niejako zarzucając im fałsz. Dobrze, że wreszcie na polskiej scenie został pokazany problem emigracji, który jest ważny w wielu krajach, także na naszym gruncie. Być może przyczyni się on do narodowej autorefleksji. Wszak Wałbrzych udowodnił po raz kolejny, że nie bez powodu został okrzyknięty „Polską stolicą teatru”.

Aleksandra Skorupa
Książe i Żebrak
9 maja 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...