Jakoś mało mnie ludzie rozpoznają

Sylwetka Jerzego Radziwiłowicza

Był już człowiekiem z marmuru i gliną, proboszczem, a także psychoterapeutą. Ma na swoim koncie wiele wybitnych ról teatralnych i filmowych. JERZY RADZIWIŁOWICZ znany jest z tego, że broni swojej prywatności. Rzadko udziela wywiadów. Ale za to nie odmawia spotkań, które mają cel charytatywny. Niedawno wziął udział w takim przedsięwzięciu z cyklu Serca Gwiazd, które organizuje w Sopocie Przemek Szaliński. Na spotkanie przyszło wielu fanów aktora. A on najchętniej opowiadał o swoim dzieciństwie na warszawskim Grochowie.

Znakomity aktor wziął udział w charytatywnym spotkaniu w Sopocie. I opowiedział kilka anegdot ze swojego życia

Był już człowiekiem z marmuru i gliną, proboszczem, a także psychoterapeutą. Grał u boku tak wielkich aktorek jak Isabelle Huppert i Emmanuelle Beart. Mimo że na swoim koncie ma wiele wybitnych ról teatralnych i filmowych, uchronił się przed tak zwaną popularnością.

Jerzy Radziwiłowicz, bo o nim mowa, w wywiadzie rzece pt. "Wszystko jest lekko dziwne" tak ten fakt tłumaczy: - Nie miałem nigdy problemów z popularnością, ponieważ mnie jakoś mało rozpoznają. Nawet nie wiem, czy to powinno mnie drażnić, czy cieszyć. Nie wiem. Mało kto mnie zaczepia i tak było zawsze.

Ale sam Radziwiłowicz znany jest z tego, że broni swojej prywatności. Rzadko udziela wywiadów. Nie pojawia się na rautach i bankietach. Unika świata celebry. Ale za to nie odmawia spotkań, które mają cel charytatywny. Niedawno wziął udział w takim przedsięwzięciu z cyklu Serca Gwiazd, które organizuje w Sopocie Przemek Szaliński.

Na spotkanie przyszło wielu fanów aktora. A on najchętniej opowiadał o swoim dzieciństwie na warszawskim Grochowie. Tam się urodził i wychował. Mówił o tym miejscu z dużym sentymentem, wspominał, że wszystkich znało się z nazwiska.

- Wiedzieliśmy, że Cyran prowadzi piekarnię. Nie szło się więc do piekarni po chleb tylko do Cyrana. Tam nie było anonimowych sklepów, warsztatów, tylko konkretni ludzie - mówił.

Beata Szewczyk z Radia Gdańsk, która spotkanie prowadziła, pytała aktora też o jego studia w warszawskiej PWST. Radziwiłowicz studiował bowiem na jednym roku m.in. z Krzysztofem Kolbergerem, Markiem Kondratem, Ewą Dałkowską, Jadwigą Jankowską-Cieślak i Joanną Żołkowską. Kiedy mu przypomniano te nazwiska, odparł: - Nieźle, nieźle. Tylko to było tak, że przez pewien czas nasz rocznik uważano w szkole za mierny. Dopiero na IV roku, kiedy przyjechał Jerzy Jarocki, żeby pracować z nami nad przedstawieniem dyplomowym, zaczęli o nas mówić "to wyjątkowy rocznik" - wspominał.

O aktorstwie opowiadał niewiele, twierdząc, że te porywające momenty w jego zawodzie pojawiają się rzadko.

Grywał za granicą. I na pytanie, jak mu się tam pracowało, odparł z lekkim śmiechem: - Normalnie i po kolei.

Zna świetnie język francuski, tłumaczył nawet Moliera. W jego aktorskim CV można przeczytać o współpracy m.in. ze słynnym, francuskim reżyserem Jean-Luc Godardem. Zagrał w jego "Pasji". Film miał premierę w 1982 roku. W obsadzie znaleźli się też m.in. Isabelle Huppert i Michel Piccoli. Kiedy aktor pracował nad tym filmem, w Polsce wprowadzono stan wojenny.

Na spotkaniu opowiedział anegdotę z tamtego czasu i planu. - Godard fotografował uporczywie przylot samolotu LOT na lotnisko genewskie, na którym lądował mój bohater. Wysyłał ciągle asystentów, żeby fotografowali te przyloty. Potem oglądał materiał i ciągle był niezadowolony. Prosił więc, żeby nakręcili tę scenę jeszcze raz. I tak w kółko. Aż pewnego dnia, 13 grudnia, poinformowano Godarda, że więcej samolotów z Polski nie będzie, bo jest stan wojenny. Na co Godard całkiem serio powiedział: - To wyślijcie telegram do tego Jaruzelskiego, że ja tu kręcę film i muszę mieć samolot.

Przypominając tę anegdotę, Radziwiłowicz dodał: - Są artyści, którzy kręcąc film, uważają, że w tym czasie nic ważnego na świecie się nie dzieje. I mają rację.

Tej historii jest jeszcze ciąg dalszy. Bo po zdjęciach aktor wracał do Polski pociągiem. Nadal był stan wojenny i podróż do Polski jawiła się jako ciężka przeprawa. Wracał w styczniu, a w marcu miała mu się urodzić córka. Producentka filmu, bez jego wiedzy i zgody, zorganizowała więc zbiórkę potrzebnych rzeczy dla noworodka w kraju, w którym nic nie ma. Kupili dwa kartony różnych rzeczy i wręczyli Radziwiłowiczowi przed wyjazdem. Do swoich walizek musiał jeszcze dołożyć dodatkowy bagaż. Tym pociągiem do Polski miał też wracać Piotr Skrzynecki (z Piwnicy pod Baranami).

- Na dworcu nie było go jednak. Myślałem, że może przeoczyłem, jak wsiada. W pociągu ruszyłem na poszukiwania. Byliśmy już na terenie Belgii, kiedy przede mną nagle stanął belgijski konduktor z pytaniem: - A dokąd to? - Szukam znajomego w wagonie Warszawa - Paryż - odpowiadam. Wysłuchawszy, stwierdził: - To co, szpiegostwo jakieś? Sprawdza pan, kto jedzie do Warszawy? Po czym konduktor spytał: - A pan, przepraszam, która strona, Jaruzelski czy Solidarność? Solidarność - odparłem. To niech pan idzie, wagon jest tam - wskazał.

Skrzyneckiego nie znalazł, a pociągiem dojechał tylko do Berlina Zachodniego i dalej musiał się dostać z tymi tobołami do pociągu we wschodnim Berlinie.

- Przed granicą z Polską weszli niemieccy celnicy. Pomyślałem, będzie nieźle, jak mi każą to wszystko otwierać. Celnik wskazał, że ma otworzyć jedną walizkę. Na wierzchu leżał folder ze zdjęciami aktorów. Poza jego fotą były też zdjęcia aktorek, z którymi grał - Isabelle Huppert i Hanną Schygullą. - Schygulla była wówczas dobrem narodowym Niemców, tych na Zachodzie i na Wschodzie.

- Pan z Hanną Schygullą pracował? - pytał z niedowierzaniem celnik. - No tak. Zawołał kolegę, pokazują mu folder. Obaj jeszcze raz dokładnie sobie mnie i zdjęcia obejrzeli, wreszcie oddali, mówiąc: - Niech pan zamknie walizkę i jedzie. I tak przejechałem na cudzą twarz.

Opowiadał też o swojej pasji - surfowaniu na desce. I o jedynym wypadzie z deską nad Zatokę Pucką. Z żoną, dziećmi i deskami przyjechali przed laty do Władysławowa. Pogoda była fantastyczna. Lato piękne. A oni siedzieli tu przez tydzień, czekając aż powieje choćby najsłabszy wiatr. Nie powiał. Patrzyli więc na szczęśliwych plażowiczów, którzy całymi dniami leżeli na plaży, którym nic nie wiało, nie przeszkadzało. A oni nie wiedzieli, co ze sobą przez ten tydzień zrobić.

- Bo my nie potrafimy tak leżeć na plaży i się smażyć. I to było moje największe przeżycie nad Zatoką Pucką - zakończył opowieść.

Ryszarda Wojciechowska
POLSKA Dziennik Bałtycki
10 lutego 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...