Jan Peszek: Nie współpracuję z reżimem

Co mogą mi zrobić, zamknąć do więzienia?

— Kim jest ten, kto ośmiesza Janusza Gajosa? Jakieś nieszczęście na smyczy wychodzące z nizin własnego nieudacznictwa. Ale tego typu zjawiska nie trwają wiecznie — mówi Jan Peszek. — Artysta wkur**a władzę — dodaje w kontekście spektaklu "Powrót Tamary", który miał swoją premierę w warszawskim Teatrze Studio. Wciela się tam w Gabriele'a D’Annunzio, włoskiego poetę i polityka, jednego z prekursorów włoskiego faszyzmu, który zainspirował Benito Mussoliniego.

- Jan Peszek zagrał jedną z głównych ról w "Powrocie Tamary" Cezarego Tomaszewskiego. Spektakl odnosi się do słynnej "Tamary" z lat 90., pierwszego kapitalistycznego przedstawienia w Polsce
- W rozmowie pojawia się temat faszyzmu i relacji polityków z artystami w kontekście obecnych czasów. — To władza, która jest głupia, prymitywna... Moi koledzy i koleżanki pozwalają się użyć. Ja nie pozwalam i nie pozwolę, tak jak moja córka — podkreśla
- Mówi też o ludziach, którzy wspierają zagarniających wolność polityków. — Społeczeństwo za 2,5 zł daje zrobić ze sobą wszystko. Już nie trzeba im nawet parówki, wystarczy dać lizaka. Za tego lizaka sprzedadzą wszystko — kwituje
- Podkreśla, że nigdy nie zgodził i nie zgodzi się na współpracę z TVP i ujawnia, że ostatnio odmówił wywiadu dziennikarzowi Trójki. Ktoś, kto pracuje dla TVP, a mówię o moich kolegach i koleżankach, jest zdrajcą — komentuje
- Peszek wspomina o atakach polityków PiS na swoją osobę i jego rodzinę, dodając, że niczego się nie boi: — Jestem w takim wieku, że mogą mnie nawet zamknąć do więzienia
Rozmawiamy dwa dni po premierze "Powrotu Tamary".

Dawid Dudko: Panie Janie, jak samopoczucie?

Jan Peszek* - Nie najgorsze. Chyba za dużo pracuję. Jestem w trakcie kręcenia filmu, który zbiegł się z pracą nad "Powrotem Tamary". Choć język, jakim posługuje się reżyser spektaklu Cezary Tomaszewski jest mi znany, to było do pokonania parę problemów. Ale mam poczucie, że się udało, zostało powiedziane w teatrze coś ważnego.

M.in. to, że "nic tak nie wkur**a władzy jak artyści". Od czasów, w których żył pana bohater - wypowiadający te słowa Gabriele D'Annunzio - wiele się nie zmieniło.

- To władza, która jest głupia, prymitywna i kompletnie nieczuła na sztukę. Na pewno taka władza rządzi obecnie w Polsce - pozbawiona gustu i możliwości rozróżniania jakości. Artyści zawsze byli solą w oku polityków, bo mają jeden teren, którego politycy im zazdroszczą, to jest teren wolność.

O tym mówi w naszym przedstawieniu Tamara Łempicka - że jedynym krajem, w którym artysta może się dobrze czuć jest sztuka. Tu rządzi wolność, a politycy zajmują się głównie ograniczaniem wolności, bez względu czy to jest prawica czy lewica. Nadrzędnym interesem polityka zawsze jest podporządkowanie swoim wizjom niezależnego społeczeństwa. Chcą podporządkować sobie obywatela, narzucić mu własne reguły.

Artysta, dla którego żywiołem jest wolność nie respektuje tych poglądów, dlatego wkur**a władzę. Artyści są strasznie niewygodnym towarem, trzeba ich zastraszyć, zapakować i wyrzucić jak najdalej. Wtedy zostaje ta część społeczeństwa, która jest posłuszna i daje ze sobą zrobić wszystko za 2,5 zł. Już nie trzeba im nawet parówki, wystarczy dać lizaka. Za tego lizaka sprzedadzą wszystko.

Miałem takiego kolegę, wybitnego aktora Igora Przegrodzkiego, który zawsze mówił, że jesteśmy strasznym społeczeństwem, że Polacy są nacją straceńczą. Nigdy się z tym nie godziłem, teraz w gruncie rzeczy też się nie godzę, ale patrząc na to, co się teraz dzieje w Polsce, przypomina mi się ta opinia. Dziś ją rozumiem. My, Polacy, musimy być ukarani, wtedy czujemy się dobrze.

Władza próbowała pana sobie podporządkować?

- Zawsze! Ale wyniosłem z domu rodzinnego potrzebę bezwzględnego braku ubezwłasnowolnienia. Człowiek ma prawo być wolny i dla własnej wolności nie powinien się godzić na jakiekolwiek podporządkowania. Może u mnie wynika to z umiłowania życia. Od dziecka wiedziałem, że po śmierci nie ma nic. Nie liczę więc, że będę się zapisywał moimi czynami na to, co jest po śmierci. Życie jest najważniejsze, to ono jest największą wartością. I człowiek, którego się spotyka.

Oczywiście zawsze były różnego rodzaju naciski, w zależności od momentów historycznych i politycznych. Kiedy działałem w awangardzie teatralno-muzycznej lat 60., to bardzo modne były wizyty panów kapitanów, lub niższych stopniem funkcjonariuszy. Bezczelnie przychodzili do prywatnych domów i proponowali współpracę.

Wielokrotnie mnie odwiedzano, oczekiwano podpisów na różnego rodzaju papierkach. Byli dobrze wyszkoleni, nienatrętni, inteligentni, uprzejmi, mówili niezłą polszczyzną. Obrzydliwe. Od razu mówiłem "dziękuję, proszę mnie nie nachodzić". Kończyło się tym, że nie otrzymywałem paszportu. I tak np. "Kwartet" Bogusława Schaeffera jechał do Sztokholmu w trzy osoby (śmiech). Naczelny dziennik sztokholmski pisał, oczywiście ironicznie, "awangardowy zespół z Polski zaprezentuje kwartet w trzy osoby".

To nie oznacza, że koledzy się godzili, po prostu to mnie złożono propozycję. Ale w końcu i tak jeździłem za granicę, nawet wtedy rządzący wiedzieli, że awangardą trzeba się chwalić, nie byli aż tak ograniczeni jak obecni. Dziś nie ma liczenia się z czymkolwiek, obowiązuje totalitaryzm chamstwa. Skończył się świat, w którym delikatne odruchy i kulturalne zachowania mogą mieć jakikolwiek wpływ na rzeczywistość.

Dziś aktorzy też dokonują wyborów, jedni blisko współpracują z Telewizją Polską, inni zdecydowanie ją bojkotują i do tego bojkotu namawiają pozostałych.

- W czasie stanu wojennego mieliśmy jasne granice, czego należy bronić, a przeciw czemu protestować. Dziś te granice się zatarły, ale dla mnie sytuacja jest oczywista, to jest bardzo konkretny wybór. Znam tzw. ważnych zawodowo aktorów, którzy godzą się na współpracę z TVP. Ja nazywam to krótko współpracą z reżimem.

"Tobie łatwo mówić, bo ty masz pozycję" - mówią mi, co ciekawe, moi rówieśnicy, a nie młodzi. Ale moja pozycja nie jest oparta na lawirowaniu, a na trzymaniu się poglądów i kręgosłupa. W obecnych czasach miałem dziesiątki propozycji tego typu współpracy, nawet z bardzo znanymi reżyserami, których nie chcę wymieniać, to ich wybory. Przekonywali, że to w imię ratowania poziomu kultury. Jeśli podpisuję cyrograf i biorę rolę w telewizji Kurskiego, to znaczy, że pracuję dla opcji, której totalnie nie akceptuję. Nie zgadzam się z nią i przeciw niej protestuję. To jest totalitaryzm.

Byłem w Korei Północnej w czasie rządów Kim Ir Sena, przeżyłem najciemniejsze strony polskiego komunizmu, byłem w Kambodży świeżo po inwazji Pol Pota. To były wstrząsające przeżycia! Ludzie są zdolni do strasznego samozniszczenia i jakiejś nieprawdopodobnej fali agresji względem siebie. Moja rodzina reprezentowała określoną opcję. W czasie komuny ojciec został wyrzucony z pracy za swoje poglądy, zaczęliśmy klepać biedę. Pamiętam to także z młodości, wiem, jak te mechanizmy działają.

Dziś jest czas podnoszenia się hydry nietolerancji, z nacjonalizmem na czele, o czym też opowiada "Powrót Tamary". Doskonale rozróżniam, co jest prawdziwym patriotyzmem, a co transparentem, na który reagują ciemne masy, którymi łatwo sterować. Więc mówiąc krótko - ktoś, kto pracuje dla TVP, a mówię o moich kolegach i koleżankach, jest zdrajcą.

Pracownicy Polskiego Radia również?

- Mam szereg znajomych dziennikarzy, z którymi byłem w bardzo serdecznych stosunkach. Nie wiem, z jakiego powodu zostają w rozgłośniach radiowych, w których dzieją się straszne rzeczy, np. w Trójce. Nikczemność za nikczemnością i nagle ten ktoś, tak jak było przed premierą "Powrotu Tamary", zwraca się do mnie z prośbą o wywiad. Mimo, że jestem zobowiązany promować spektakl, w życiu nie podejmę się takiej rozmowy. Nie współpracuję z reżimem.

Bunt w dzisiejszych czasach się zmiękczył? Ludzie stwierdzają, że się nie opłaca?

- Nie chcę tłumaczyć tego rodzaju zmiękczenia decyzji sytuacją COVID-u i pandemii. Ona roztoczyła wizję pewnej zapaści ekonomicznej, bezrobocia. To dość tajemniczy sposób, wykorzystywany również przez władzę, tłumaczenia się. Myślę, że przestaliśmy być waleczni. W czasie stanu wojennego wszyscy artyści stanęli razem murem, nie brali udziału w produkcjach rządowych. A jak już wychodził aktor, nawet bardzo popularny, który był bożyszczem w jakimś tam serialu, to go wybuczano i wyklaskiwano.

Teraz totalnie straciliśmy imperatyw obronny, obywatele, opozycja. O rządzących nawet nie mówię, bo zbiera mi się na wymioty. Co robić? Odmawiać. Nie można wchodzić w jakiekolwiek związki z tym rządem. Jeżeli damy pozwolenie, by naszą wewnętrzną wolność zalał gnój, to możemy pożegnać się z wolnością na całe życie.

Przykład idzie z góry. Jak się sprzeciwiać, być wiernym ideałom, skoro nawet opozycyjni politycy głosują z rządem za wysokimi podwyżkami dla siebie, chwilę wcześniej sami wykrzykując o kryzysie gospodarczym i nierozsądnym wydawaniu publicznych pieniędzy.

- Byli w tym gronie kandydaci na prezydentów, ważni politycy.... Ale wie pan, panie Dawidzie, ja mam po prostu głębokie odczucie, które wyniosłem z domu, że polityka zawsze była prostytutką. To jest prostytucja mniej lub bardziej wyrafinowana, w lepszych lub gorszych maskach. Na samym szarym końcu jest interes obywatela. Dlatego nie wchodzę w żadne korelacje z politykami, choć bardzo często o to zabiegają na fali tej mojej marnej popularności.

W moim najbliższym otoczeniu są osoby, które ryzykowały i walczyły. Po tych ostatnich wydarzeniach powiedziały: dość. To jest asumpt dla zwycięstwa totalitaryzmu, który nasz czeka. Jak nas ten rząd wyprowadzi z Unii, to dopiero się zorientujemy, cośmy sobie narobili.

Pana koledzy i koleżanki popełniają błąd, jasno deklarując się po jednej ze stron, udzielając swojego poparcia przed wyborami?

- Moi koledzy i koleżanki pozwalają się użyć, mają do tego prawo. Ja nie pozwalam się użyć i nie pozwolę, tak jak moja córka, której twórczość w stu procentach nadaje się do tego, by być sztandarem opozycji. Nigdy nie wchodzi we współpracę z politykami, bo wie, jak to się kończy.

W dodatku jej twórczość przewiduje czasy.

- Wyprzedza je. Niestety.

Być może politycy zachłysnęli się dobrobytem, o którym też opowiada "Powrót Tamary", odwołując się do "Tamary" Macieja Wojtyszki z 1990 r., spektaklu wyprodukowanego przez Waldemara Dąbrowskiego, nazywanego pierwszym kapitalistycznym przedstawieniem w Polsce. Kolejki ciągnęły się w nieskończoność, każdy marzył o chwili luksusu i kolacji w towarzystwie aktorów, przechadzając się po wnętrzach Teatru Studio. Pan, jako jedyny z obecnej obsady, miał okazję uczestniczyć w tamtym elitarnym wydarzeniu. Wspomina się je nie jako politycznie zaangażowany spektakl, ale właśnie wydarzenie.

- "Tamara" była wielkim wydarzeniem! Cezary, który jest niezwykle wrażliwym i rasowym artystą, zabrał się nie za fenomen dramatu amery- kańskiego, który nie jest żadnym fenomenem, ale słabym tekstem, tylko za fenomen wydarzenia.

Waldemar Dąbrowski, z właściwym sobie wyczuciem i rozmachem ufundował Warszawie spektakl, który był puentą marzeń kumulowanych w czasie ciemności komuny. Ja ją przeżyłem, i to w Łodzi, czyli w pejzażu miasta, w ostatnim okresie Gierka, kiedy dziki tłum pędził do sklepu mięsnego, bo rzucili jakieś pół zgniłe pomarańcze z Kuby.

Wyobraża pan sobie absurdalność tej sytuacji? Niemal w pierwszych dniach kapitalizmu Polacy dostali coś, co jeszcze chwilę temu było całkowicie niedostępne. "Tamara" pojawiła się jako senny miraż. Kolacja w cenie biletu! I to złożona z dań niedostępnych w żadnym barze mlecznym, żadnej stołówce, żadnej nawet wykwintnej restauracji . Aktorzy ubrani w futra, rozdawany szampan, wszystko to, co niedostępne, jak Tamara Łempicka, chociaż była z pochodzenia Polką.

Dylematy faszystowskie, owszem, były obecne w tamtym amerykańskim tekście, ale nie miały takiego rezonansu. W roku 1990 problem faszyzmu to była ostatnia rzecz, która ludzi interesowała. Było, minęło. To, co w spektaklu Tomaszewskiego jest przejmujące to to, że nagle ten faszyzm wychodzi na pierwszy plan.

Moja żona, która ma ogromne poczucie humoru, wyszła wstrząśnięta. W jej mniemaniu "Powrót Tamary" to spektakl, który jest analizą tego, w czym w tej chwili żyjemy – przerażająca wizja Polski owładniętej nacjonalizmem, a dalej nietolerancją. Pół nocy nie mogła się uspokoić. Przeżyła te wszystkie wstrząsy w Polsce, wie, co oznacza zastraszenie, więzienie, co oznacza stan wojenny, co oznaczają prawdziwe kolejki. Byliśmy o krok od wojny. Teraz najprawdopodobniej, jak przepowiadał Wałęsa, jesteśmy o krok od wojny domowej, w tle z wojną religijną.

Polacy poszliby dziś za Mussolinim, przez długi czas kompanem D'Annunzia?

- Część z nich idzie. Dziś - podobnie myślący - urzęduje na Nowogrodzkiej. Ale jak pan nie chce, żebym miał kłopoty, to proszę nie dawać tego na nagłówek (śmiech).

Nazywa pan PiS "najgorszym możliwym sortem".

- Tak, i znam reakcje. Pan Kaczyński osobiście wypowiada się na temat mojej córki, czasem nawet myląc ją ze mną. Ma źle funkcjonujących informatorów. Natomiast pan Sasin wyraźnie na łamach telewizji komentował tę właśnie moją wypowiedź.

Chcą pana ośmieszyć, tak jak ostatnio próbowali ośmieszyć Janusza Gajosa?

- Kim jest ten, kto ośmiesza Janusza Gajosa? Jakieś nieszczęście na smyczy wychodzące z nizin własnego nieudacznictwa. Ale tego typu zjawiska nie trwają wiecznie.

Będzie lepiej?

- Wierzę, że ciągle sporo od nas zależy. Nie liczę, że świat nam pomoże, świat nam nigdy nie pomagał. Jestem realistą, ale patrzę na to wszystko spokojnie. Mam 76 lat, jestem w takim wieku, że mogą mnie nawet zamknąć do więzienia. Widzę, jak wokół mnie umierają moi przyjaciele, koledzy ze szkoły...

Jak Ewa Demarczyk. Studiowaliście razem.

- Jadąc autem, przed premierą "Tamary", usłyszałem w radiu "Tomaszów". Myślałem o tym, że jej "ł" jest nie do podrobienia. Potem przyjechałem do teatru i dowiedziałem się, że Ewa umarła.

Jak pan ją zapamiętał? Mieliście kontakt po szkole?

- Myśmy się spotykali, przeżywaliśmy różnego rodzaju ekscesy (śmiech). W Acapulco w luksusowym hotelu, do którego dostaliśmy zaproszenie, przeżyliśmy szaloną noc razem z zespołem MW2. Taplaliśmy się w basenie, z którego musiano wypuścić wodę, żeby nas wypłoszyć. Spotykaliśmy się w różnych okolicznościach, gdzieś na trasach, ostatni raz mieliśmy kontakt w latach 90.

To była także fenomenalna aktorka, tak się złożyło, że w szkole teatralnej graliśmy razem wszystkie dyplomy. Łączyła ekspresję z jakąś abstrakcją. Nigdy nie zagrała żadnych ról, odrzucała propozycje. Mam związane z nią w gruncie rzeczy bardzo czułe wspomnienia, wbrew powszechnej opinii o niej jako tej niedostępnej, agresywnej kobiecie. Nie wiem, może dlatego, że nie byłem jej potencjalnym kochankiem? Nie byliśmy w tym względzie sobą zainteresowani. Odsłaniała przede mną coś, czego nie odsłaniała przed innymi mężczyznami – strefę czułości. Zawsze mówiła do mnie "Janeczku...".

Inna pana koleżanka, Jadwiga Jankowska-Cieślak, z którą grał pan w "Kto nas odwiedzi" czy w "Błogich dniach", opowiadała ostatnio na łamach "Repliki" o nagonce na ludzi LGBT i homofobii w Polsce. Faszyzm, o którym mówi "Powrót Tamary", też potrzebuje wroga.

- To są budzące się upiory przeszłości, które mają swoje źródło nie tylko w nacjonalistycznych Niemczech. Samo zjawisko nietolerancji natychmiast zapala czerwone światło. Propagują ją rządzący z prezydentem, choć w przypadku tej osoby nie jestem w stanie nawet wypowiedzieć słowa prezydent. Dają przyzwolenie strasznej masie golonych głów. To musi budzić lęk, o który władzy chodzi.

Pamiętam rok 1968. We Wrocławiu żegnałem wspaniale zapowiadających się reżyserów, wypędzonych z kraju Żydów. Nie zapomnę tych peronów dworca wrocławskiego, z którego odjeżdżali ludzie mogący dać coś wspaniałego Polsce.

Zagrał pan geja m.in. w słynnym "Trans-Atlantyku" Mikołaja Grabowskiego.

- Zagrałem homoseksualnego gombrowiczowskiego Gonzala z taką bezczelnością, z takim panoszeniem się, że to był szok. Potem okazało się, że to kultowa postać. Prof. Bardini dzwonił do mojej żony, pytając "gdzie on się ukrywał?". Mariusz Treliński wspominał, że w Filmówce odwoływali zajęcia, żeby przychodzić codziennie. Gonzalo był uosobieniem anarchii. To spektakl, który akcentował przejście z ojczyzny na synczyznę. Dzisiaj władze mogłyby pozamykać twórców "Trans-Atlantyku".

"Antypolski spektakl", w dodatku "propagujący homoseksualizm".

- Dotychczas w socjalizmie nie mówiło się o gejach. To był temat wstydliwy, tabu. I nagle w Teatrze Jaracza gruchnęło! To, co teraz się dzieje, to jest próba zamknięcia tematu, jakby go nie było.

Dlatego osoby LGBT coraz częściej emigrują. Ze strachu.

- Ta władza nie zdaje sobie sprawy, że prędzej niż później dobiorą się i do tych, którzy reprezentują inną orientację w partii rządzącej.

Pewnie niełatwo jest powiedzieć: wyjeżdżam. Sam mam w rodzinie takie przypadki, osób homoseksualnych, które wyjechały, zdolni, wykształceni ludzie. Wyjeżdżają, bo się boją.

A pan się boi, panie Janie?

- Ja się nie boję. Przeraża mnie tylko skala barbarzyństwa. Jestem bezradny wobec wysadzania w sekundę wielowiekowej tradycji. To się dzieje na moich oczach. Nie zamierzam uciekać, nie zamierzam, mimo Sasinów i Kaczyńskich, zamilknąć. Co mogą mi zrobić, zamknąć do więzienia?

Zamierzam robić swoje. Jestem wierny sobie, bardzo źle bym się czuł wobec swoich rodziców, gdybym się temu teraz sprzeniewierzył. Życie jest bardzo krótkie, nie wolno go zmarnować na byle co, ani na to, żeby zajmować się tylko sobą. Dlatego nigdy stąd nie wyjadę, choć były już takie propozycje.

Pani psycholog, która była na premierze "Powrotu Tamary" stwierdziła, że jestem bardzo odważnym człowiekiem. Ale w czym jestem odważny? Bo obnażam sztucznego członka, bo się masturbuję? Taki jest D'Annunzio, mój bohater. Owszem, jestem ekstremalny, śmiały, ale tylko w ten sposób można mówić w sztuce.

Wspomniał pan o odgrywaniu masturbacji i prawicowe media już mają gotowe nagłówki (śmiech). Podobne do tych, które podczas "Do Damaszku" w Starym Teatrze słyszała od grupy manifestantów Dorota Segda. Krzyczano "byłaś naszą Faustyną, a teraz jesteś nikim".

- To jest przykład żenujący, pewnej niestabilności poglądów i mylenia pojęć. W momencie, gdy grała Faustynę, była dla nich święta. To bezrozumni ludzie. Niewyobrażalna kompromitacja nierozróżniania porządków. Jeżeli podjąłbym z nimi dyskusję, to znaczy, że traktuję ich poważnie, jako partnera.

Stary Teatr to już nie jest pana miejsce?

- Wie pan, ja mieszkam w Krakowie, dogrywam spektakle, ale zawsze byłem wrogiem sowieckiego pomysłu wprowadzania tzw. rad artystycznych. Sprawowanie władzy, czy wpływ na to, co się dzieje w teatrze należy do dyrektora z autorytetem, albo dorwanie się do władzy rzeczonych. Każdy ma swoje stajnie – Lupa czy Strzępka. Te stajnie zapominają o samorozwoju, tylko próbują sprostać tym swoim wodzom. To często powoduje artystyczną śmierć. I coś takiego obserwuję w Starym Teatrze. Owszem, współpracuję, zaproponowano mi reanimację "Podwójnego solo". To dla mnie w jakimś sensie miejsce święte. Nastąpiła epoka przeciętności, a Stary Teatr na pewno na nią nie zasługuje.

U Klaty nie było przeciętności?

- Nie było. Była ekstremalność. Szalenie lubiłem i akceptowałem działania Klaty, bo sam jestem ekstremalny. To był przywódca z własną wizją, wyrazistą artykulacją, i dlatego niewygodny dla władzy. Jego interpretacja Stańczyka w "Weselu" była dla mnie porywająca.

Wybitnym przedstawieniu, którego możemy już nigdy nie zobaczyć.

- Zespół się rozleciał, każdy ciągnie w swoją stronę. To jest przykład absurdalności teorii na temat rodziny teatralnej. Zawsze dostawałem dreszczy na hasło "rodzina teatralna"". Rodzinę mam z krwi, to są moje dzieci, moja żona, bliscy, to jest bastion, którego bronię. A teatr? To jest pasja, związanie się nawet na śmierć i życie, ale do premiery. Co mnie łączy z nawet najbardziej ukochanymi partnerami i partnerkami? Nic! Epatowanie tą "rodziną" jest obrzydliwe. W czasie pandemii dopiero widać, co to jest za rodzinka.

Ale teatr pokazuje, że można się dogadać ponad wszelkimi podziałami, czego jest pan najlepszym przykładem. Pan bronił Klaty na stanowisku dyrektora, a Anna Polony, z którą gra pan teraz w pięknym spektaklu "Miłość" (wcześniej "Spóźnieni kochankowie") w Teatrze im. Juliusza Słowackiego nazywała jego działania "kabaretem".

- Nie mam z tym problemu. Mam świadomość, że z Anią Polony stoimy na dwóch przeciwnych biegunach. Tak naprawdę może dzieli nas język, ale łączy aktorska skuteczność. Anna zawsze była dla mnie fantastyczną aktorką, podziwiałem ją za temperament, pasję, ostateczne oddanie. Po prostu ona inaczej to wszystko wyraża, a ja inaczej. Ma coś, co mają tylko wielkie gwiazdy.

Kiedy powstała idea zagrania w jednym spektaklu, wydawało mi się to pożenienie ognia z wodą. Szalenie się z Anią lubimy, kłócimy się, ale się podziwiamy. To jest zbliżenie sprzeczności. I z tego w rezultacie mogą wyniknąć same dobre rzeczy.

Błażej, mój syn i reżyser "Miłości", zrobił taki teatr środka. Jest szalenie uważnym reżyserem, choć nie zawodowym. Nie przyjęto go na reżyserię, bo zarzucono mu brak wiedzy, do czego sam się przyznał. Absurd. Szkoła ma dać tę wiedzę. Anka powiedziała, że od czasów jej "jedynego reżysera" on jest następny w rozumieniu i prowadzeniu aktora. Nie wymieniła nazwiska, ale wiemy o kogo chodzi. A ona nie rzuca słów na wiatr (śmiech).

Nazwał pan "Powrót Tamary" "anatomią mitu". Jaki mit rodzi się na naszych oczach?

- Ten mit się materializuje, jest jak grzyb nuklearny, jego konsekwencje będą długotrwałe. Jestem świadkiem kataklizmu. Człowiek się tylko rozgląda i próbuje zrozumieć. Mam wrażenie, że jestem w trakcie trzęsienia Ziemi, na które nie mam wpływu. A trzęsie się, żeby tak patetycznie powiedzieć, Polska.

__

*Jan Peszek - jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, reżyser i pedagog, absolwent krakowskiej PWST (obecnie AST). Grał u najważniejszych polskich reżyserów - Krystiana Lupy, Grzegorza Jarzyny, Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego, Andrzeja Wajdy i Jana Klaty. Na ekranie pojawił się m.in. w "Pożegnaniu jesieni" Mariusza Trelińskiego i "Ubu królu" Piotra Szulkina. Jesienią zadebiutuje serial TVN "Królestwo kobiet" z jego udziałem. Obecnie nie jest związany etatowo z żadnym teatrem. Gościnnie występuje w krakowskich teatrach - Starym, Słowackiego, Łaźni Nowej i Nowym Proxima, poznańskim Polskim, a także warszawskiej Imce i Studio, gdzie ostatnio premierę miał "Powrót Tamary" Cezarego Tomaszewskiego. Kolejne pokazy spektaklu: 23.08 i 18-20.09.

Dawid Dudko
Onet.Kultura
22 sierpnia 2020
Portrety
Jan Peszek

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...