Jarzyna przechodzi na stronę klasyków

"T.E.O.R.E.M.A.T." TR Warszawa

"T.E.O.R.E.M.A.T." Grzegorza Jarzyny nie jest przedstawieniem skończonym ani wybitnym, jednak ten frapujący spektakl stanowi przełom w dorobku artysty. To już nie krzyk buntownika, ale szept dojrzałego człowieka usiłującego zrozumieć świat i nadać mu sens. Czyżby w Jarzynie rodził się moralista?

- Którędy do TR Warszawa - pytałem w niedzielny wieczór, wychodząc w niedzielny wieczór na premierę "T.E.O.R.E.M.A.T.U.". Nie bałem się, że nagle nie trafię na Marszałkowską - po prostu najmodniejszy i dla wielu wciąż najważniejszy teatr stolicy zrobił w ostatnich miesiącach wiele, bym zapomniał jego adres. Ostatnia pełnoprawna premiera odbyła się tu 11 listopada 2007 roku, a więc 15 miesięcy temu. Byli to z góry mianowani na wydarzenie "Szewcy u bram" według Witkacego, na ówczesną antyPISowską modłę przysposobieni przez duet Jan Klata - Sławomir Sierakowski. Spektakl okazał się niewypałem, a TR zapadł w letarg. Nie przerwały go pojedyncze w gruncie rzeczy wydarzenia w rodzaju specyficznego monodramu/preformance\'u Michała Witkowskiego według jego książki "Barbara Radziwiłówna z Jaworzna-Szczakowej". TR de facto przestał istnieć.

Wielu pytało, czy w obecnej artystycznej formie w ogóle przetrwa. Z Krzysztofem Warlikowskim do Nowego Teatru postanowiło odejść bodaj 12 pierwszoplanowych aktorów sceny przy Marszałkowskiej. Dotychczas Jarzyna z Warlikowskim umieli dzielić się z zespołem - Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra (tę listę można ciągnąć dłużej) pojawiali się w na przemian w ich najważniejszych inscenizacjach. Teraz zdecydowali się opowiedzieć po jednej stronie. A sam Jarzyna postanowił pracować przede wszystkim za granicą, jakby liczył, że tam jego teatr znajdzie prawdziwe zrozumienie. Rozgłosem cieszyły się zrealizowane w prestiżowym wiedeńskim Burgtheather "Lew na ulicy" i "mede;a", całkiem niedawno w operze w Lyonie odbyła się premiera "Gracza" według Dostojewskiego. Z polskiej perspektywy wyglądało to jednak na ucieczkę. Wciąż brakowało odpowiedzi, w jakim kierunku pójdzie TR po odejściu Warlikowskiego. Czy stanie się miejscem naznaczonym przez doraźną politykę na wzór scen niemieckich, na co wskazywali "Szewcy u bram" z ideologią rodem z "Krytyki Politycznej" i wcześniejszy "Ragazzo dell\' Europa" Rene Pollescha? A może mimo wszystko pozostanie teatrem nowoczesnej inscenizacji? Do tego jednak konieczny był prawdziwy powrót Jarzyny albo wykreowanie kogoś na jego miejsce. Gdy jedno i drugie wydawało się coraz mniej prawdopodobne, a dawne Rozmaitości osiągały kolejne stany odrętwienia, zdarzył się "T.E.O.R.E.M.A.T.". Myślę, że najnowsza inscenizacja Grzegorza Jarzyny ma fundamentalne znaczenie nie tylko dla niego samego, bowiem na nowo definiuje reżyserskie strategie twórcy. Oznacza także nowe otwarcie dla całego TR. Po tym spektaklu wierzę - i to jest znakomita wiadomość - że w krótkim czasie Warszawa będzie mieć dwa ważne teatry Warlikowskiego i Jarzyny i dojdzie miedzy nimi do istotnego dialogu.

Bez pseudonimu

Nowe przedstawienie wskazuje, jakby niedawny przecież buntownik polskiego teatru, ten, od którego zaczęła się moda na nowy teatr i zadekretowana przez paru krytyków wojna młodych ze starymi, postanowił powiesić na kołku maskę prowokatora. Porzucił zwyczaj podpisywania inscenizacji coraz to nowymi pseudonimami lub, jak to miało miejsce w przypadku przedostatniej przygotowywanej w kraju premiery "Giovanniego", brzmiącym jak marka hasłem "Jarzyna", co było przecież nieodłącznym elementem gry z widownią i mediami. Już w tamtym spektaklu dało się usłyszeć nowe tony. Oparte na dramacie Moliera, a przede wszystkim operowym arcydziele Mozarta przedstawienie zmierzało jednak do konkluzji zbyt oczywistej. Zachodnia cywilizacja z idealnym odbiciem w postaci tytułowego bohatera zdycha, zatracając się w hedonizmie -zdawał się mówić reżyser. I kazał aktorom TR poruszać ustami w rytm operowych arii, nagranych przez zawodowych śpiewaków. Spektakl uwodził kuglarską sprawnością, ale rozczarowywał zarówno jako próba mariażu tradycyjnego teatru z operą, jak i pod względem diagnozy. Może także on - ostro oceniony przez większość krytyków - stał się przyczyną realnej i wewnętrznej emigracji Jarzyny. Mam poczucie, że zakończyła się ona dopiero teraz.

"T.E.O.R.E.M.A.T." nie jest sceniczną wersją słynnego filmu Piera Paolo Pasoliniego. Nie jest też, jak było przy znakomitej skądinąd "Uroczystości", kiedy twórca przeniósł na scenę jedno ze sztandarowych dzieł Dogmy - ćwiczeniem warsztatowym, którego celem jest zamiana poetyki kina na język sceny, zastąpienie filmowych obrazów stricte teatralnymi. Znać, że i film i calą twórczość Pasoliniego Jarzyna nosił w sobie długo, dlatego scenariusz skomponował nie tylko z "Teorematu". Znajdziemy w spektaklu także wiersze włoskiego maga, skandalisty i moralisty oraz liczne fragmenty jego wywiadów. Można powiedzieć, że "Teoremat" dał wieczorowi w TR strukturę, postaci, zarys fabuły, wreszcie narastający nastrój osaczenia. Natomiast wypowiedzi Pasoliniego, w których próbuje on okiełznać i zrozumieć otaczający świat, a które stały się częścia roli Paola (Jan Englert), stanowią coś jakby credo przedstawienia. W ustach Englerta brzmią one niespotykanie gorzko, mam jednak nieodparte wrażenie, że pod wieloma z nich podpisałby się sam Jarzyna.

Drogą Warlikowskiego?

Po obejrzeniu ostatniego spektaklu dawnego twórcy "Bzika tropikalnego" po raz pierwszy poczułem pewność, że mówi do mnie artysta w pełni dojrzały. Taki, co już nie powie o sobie, że jest młody, ani tym bardziej nie uczyni z tego argumentu przetargowego. Jrzyna za kilka dni kończy 41 lat i "T.E.O.R.E.M.A.T." jest wypowiedzią człowieka, rozumiejącego, że właśnie przekracza półmetek. Stąd dominujący przedstawieniu ton - trudno odszukać w nich dawne fajewerki reżyserskiego stylu, bo ustąpiły miejsca powadze. W ludziach - jak tego chciał Pasolini, a z czym Jarzynie bardzo po drodze - wciąż kłębią się demony. Namiętności odbierają ostrość widzenia, bohaterowie są zdolni do wszystkiego. Wystarczy obcy, by stać się katalizatorem nieprzewidzianych zjawisk. Pod względem stopniowania napięcia widowisko przypomina filmy Davida Lyncha. Grozę się sugeruje, najczęściej poprzez świetną muzykę Jacka Grudnia i Piotra Domińskiego, ale unika dosłowności. Ponadto Jarzyna wyciągnął wnioski ze swych klęsk przy adaptacjach "Doktora Faustusa" Mana i "Idioty" Dostojewskiego. Zrozumiał, że żaden temat nie usprawiedliwia samego maroku na scenie. Każdy trzeba przynajmniej próbować rozbrajać śmiechem.

W pierwszej sekwencji Paolo Englerta słyszy pytania z sali. Ostatnie brzmi - "Czy wierzy pan w Boga". Wzrok aktora, a może bohatera zmienia się, słyszymy powtórzoną trzykrotnie odmowę odpowiedzi. Ten moment ustawia jak w stop klatce odbiór całego seansu. Jarzyna nie analizuje skomplikowanych, by tak rzec, stosunków Pasoliniego z Bogiem. Wykorzystuje jednak jego "Teoremat", by postawić pytanie o istnienie Boga w świecie. Cały spektakl mu służy,a jednak ostatecznej odpowiedzi nie usłyszymy.

Całość rozwija się niemal bez słów, w serii hipnotycznych niepokojących obrazów. Dom bogatego przemysłowca (Englert), jego żony (doskonała, odważna rola Danuty Stenia), córki (Katarzyna Warnke) i syna (Jan Dravnel) odwiedza Obcy (Sebastian Pawlak). Nie wiemy, kim jest i skąd przybywa. W krótkim czasie oszołomi i posiądzie wszystkich, a kiedy doprowadzi rodzinę na skraj przepaści, zniknie. Samozwańczy Bóg? Wcielenie diabła? A może uzurpator bez mrugnięcia okiem sięgający po władzę nad jednostkami i ogółem, uosobienie wyjątkowo ciemnej twarzy historii? Jarzyna otwiera wszystkie te interpretacje, ale na moje oko skłania się ku ostatniej.

Jego spektakl jest pęknięty. Po fantastycznej części pierwszej następuje druga, kiedy obrazy zaczynają przytłaczać treść, czego najlepszym dowodem okazuje się bodaj pięć finałów. Znać, że Jarzyna wciąż ma kłopoty z selekcją pomysłów, bywa też niewolnikiem urody projektowanych przez siebie sekwencji. Niemniej "T.E.O.R.E.MAT" jest dziełem od początku do końca frapującym, każącym spojrzeć na dawnego nie jest to spektakl klasy "Kruma", może okazać się w dla Jarzyny inscenizacją graniczną jak tamto przedstawienie dla Warlikowskiego. Nie wiem, jak potoczy się dalsza droga artysty, ale ostatnią inscenizacją udowodnił, że umieszczanie go wśród kolejnych generacji młodych gniewnych nie ma już sensu. Gorycz "T.E.O.R.E.M.A.T.U.", ranga stawianych w nim pytań, wreszcie asceza efektów świadczą, że Grzegorz Jarzyna staje dziś po raz pierwszy po stronie klasyków, choć na to miano będzie musiał jeszcze popracować.

Koniec wojny

Spektakl jest świetnie grany. W dodatku w siedmioosobowym zespole wykonawców uwagę zwraca się przede wszystkim na gościnnie występujących w TR Warszawa Jana Englerta i Jadwigę Jankowską-Cieślak (służąca). Aktorka gładko odnalazła się w stylistyce teatru Jarzyny, ale szczególne wrażenie robi rola Englerta - chyba najlepsza od czasu "Duszyczki" Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym. Englert dał swemu bohaterowi całą swą gorycz i ból wiedzy. Dał mu też coś z pozy stałego członka establishmentu, którym i on przecież jest. Aktor przyznawał zresztą przed premierą, że jest niewątpliwie dla Jarzyny ikona czy też emblematem - przedstawicielem innego porządku i tradycji, dokładnie tej, przeciwko której twórcy spod szyldu TR zwykle występowali. Sam Englert zresztą nie pozostawał im dłiużny. W efekcie obaj w medialnej wojnie o teatr stali się - pewnie wbrew własnej woli - sztandarowymi symbolami tej potyczki.

Dlatego także kreacja Englerta w spektaklu Jarzyny ma znaczenie wykraczające poza sam spektakl. Skoro obaj artyści połączyli siły, o żadnej wojnie już nie może być mowy. Chyba że za jej kolejną odsłonę ogłoszą kolejni "jeszcze młodsi, jeszcze zdolniejsi". I wystąpią przeciw Warlikowskiemu i Jarzynie jako przedstawicielom teatralnej konserwy.

Jacek Wakar
Dziennik
3 lutego 2009
Teatry
TR Warszawa
Portrety
Grzegorz Jarzyna

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia