Jasny odcień Greya
Rozmowa z Mateuszem Damięckim- Mój bohater mówi: "Żeby odnieść sukces, trzeba mieć wizję i być lepszym od innych". Ta recepta dotyczy sukcesu książki, ale też spektaklu. Jego autorzy idealnie wstrzelili się w moment popularności książki. Dużo kobiet ukrywa, że czytało "Greya" z przyjemnością. Nasz spektakl inteligentnie, z humorem i ironią odnosi się do jej popularności - o "Klapsie! 50-ciu twarzach Greya" opowiada Mateusz Damięcki.
W nowym hicie TVN "Sama słodycz" służy kobietom, w "Na dobre i na złe" opiekuje się nimi, a w spektaklu "Klaps! 50 twarzy Greya" uwodzi je. To wszystko jednocześnie. Ile twarzy ma Mateusz Damięcki?
Dzięki Tobie zaczęłam czytać "50 twarzy Greya". Co za przygoda!
MATEUSZ DAMIĘCKI: - Zanim sięgnąłem po tę książkę, słyszałem o niej wiele opowieści. O jej istnieniu dowiedziałem się późno, ominęła mnie fala popularności. Ani moja dziewczyna Paulina, ani agentka, ani moja siostra nie czytały "50 twarzy Greya". Żadna z bliskich mi kobiet.
Tymczasem książka sprzedała się w 70 milionach egzemplarzy, pobiła rekordy "Harry'ego Pottera". Wasz spektakl bazuje na jej popularności czy się z niej wyśmiewa?
- Mój bohater mówi: "Żeby odnieść sukces, trzeba mieć wizję i być lepszym od innych". Ta recepta dotyczy sukcesu książki, ale też spektaklu. Jego autorzy idealnie wstrzelili się w moment popularności książki. Dużo kobiet ukrywa, że czytało "Greya" z przyjemnością. Nasz spektakl inteligentnie, z humorem i ironią odnosi się do jej popularności. To jest też sztuka o miłości, o lęku przed bliskością, o poznawaniu swoich potrzeb, o dojrzewaniu emocjonalnym. Bo o tym jest też książka.
Czy coś w książce "50 twarzy Greya" Cię zawstydziło?
- Daj spokój, mam 33 lata. I jestem mężczyzną. Nie sądzę, że coś mogłoby mnie jeszcze zawstydzić... Ale to dobre pytanie, o wstyd. Kiedy pytam kobiety, nawet te, które twierdzą, że książka kompletnie ich nie zainteresowała, pąs pojawia się na ich twarzy. Jest o czym myśleć, chociaż ja stawiałbym Greya wśród takich bajek jak "Zmierzch" czy "Królewna Śnieżka".
Grasz Christiana Greya, bożyszcze, księcia na białym koniu.
- Gram Hugh Hansena, którego pierwowzorem jest Christian Grey. Nasz spektakl to pastisz, a Hansen różni się od Greya przymrużeniem oka. Lekko ośmieszający stosunek do tego bohatera zdejmuje z niego aurę bożyszcza. Nie da się już traktować go poważnie. Ja płakałem ze śmiechu, czytając tekst.
A to, że grasz idola erotycznej literatury, buduje jakoś Twoją męskość?
- Jestem aktorem. Wykonuję zadania. I pod tym względem nie ma różnicy, czy gram perwersyjnego Greya, czy emocjonalnego fryzjera w "Samej słodyczy", szorstkiego ginekologa w "Na dobre i na złe", czy znudzonego życiem Oniegina, nad którym też teraz pracuję (premiera tego spektaklu 27 kwietnia w teatrze Studio). Muszę wejść w każdą postać i zbudować ich różne rzeczywistości. Robię to, jak barista robi różne rodzaje kawy. Lubię to porównanie.
A ile jest Ciebie w postaci Greya?
- Jestem tak samo jak on mężczyzną. Tak samo jak on mam jasno sprecyzowane kwestie dotyczące wyboru garniturów. I mimo zawodu, który wymaga ode mnie non stop improwizacji, jestem mocno poukładany. Mam wrodzone poczucie porządku. Ale na pewno nie jestem freakiem na punkcie sprawowania kontroli nad rzeczywistością i ludźmi jak mój bohater. Z tego się głównie śmiejemy: tak przerysowane postacie jak Christian Grey nie istnieją. Ale dzięki nim mamy bajki.
Gdzieś, wspominając dzieciństwo, powiedziałeś, jak rodzice mówili Tobie i siostrze, że w Wigilię prezenty przynosi anioł. Kiedyś na oknie znaleźliście pióro z jego skrzydła. Miewasz takie bajkowe chwile jako dorosły człowiek?
- Na te bajki, które pojawiają się na co dzień, jestem bardzo wyczulony. Dzięki nim zyskuję narzędzia jako aktor. Podglądam i gromadzę wszystkie niedosłowne zdarzenia. Uwielbiam bajki. Wspomniałaś "Harry'ego Pottera". Przeczytałem wszystkie części książki, obejrzałem wszystkie części filmu.
Z jednej strony fantazje i bajki, z drugiej - mocno stoisz na ziemi?
- Lubię adrenalinę, ale staram się być rozsądny. Kiedyś marzyłem, żeby wzbić się w przestworza. Pojechaliśmy z przyjaciółmi na kurs paralotniarski. Nie zapomnę, kiedy pierwszy raz oderwałem się od ziemi. To było metafizyczne i jednocześnie bardzo techniczne. Minęło wiele lat, casting, reżyser prosi: zagraj tak, żeby była metafizyka między tobą i kobietą, w której się kochasz. Przypomniałem sobie, jak wtedy biegłem i nagle zawisłem w powietrzu.
Kiedy dziś rozmawiamy, siedząc na najbardziej hipsterskim placu w Warszawie, co jakiś czas mi się wydaje, że jesteś przedwojennym amantem, masz w sobie coś tak dawnego. Co to może być?
- Uwielbiam tamten czas. Być może to jest niemodne, ale to ja buduję mój świat na moich zasadach. Są w nim dogmaty: moja kobieta, moja rodzina. Nawet jeśli się w czymś nie zgadzamy, to gdyby ktoś z zewnątrz podniósł palec na kogokolwiek z naszej rodziny, staniemy za sobą murem.
Jesteś szczęściarzem?
- Jestem szczęśliwy, ale też mam w życiu szczęście. I potrafię je zauważyć. Spotkałem wielu ludzi, którzy mieli szczęście, ale tego nie widzieli. Warto umieć dostrzegać szczęście, nie tylko w bajkach.