Jedno słowo: matka
Bezmatek" - reż. Marcin Liber - Teatr Ludowy w KrakowieNawet pszczoły wiedzą, że bez królowej matki nie przeżyją. Taka metafora pracy ula rozpoczyna „Bezmatek" w Teatrze Ludowym i już wiemy, że Marcin Liber zabierze nas w emocjonalną i głęboką podróż za matką. W tej wędrówce podążamy za kolejnymi śladami, próbując opisać czy objąć w konkretne ramy tę najważniejszą osobę, dzięki której/przez którą pojawiło się życie.
Wprowadzenie do historii matki (Katarzyna Tlałka) i córki (Maja Pankiewicz) jest nieoczekiwane i groteskowe – uczestniczymy w quasi-teleturnieju, podczas którego w formie lifestylowej mówi się o chorobie nowotworowej. Widzowie są instruowani, kiedy powinni klaskać, a przy którym pytaniu buczeć. Taki lekki i zabawny sposób mówienia o raku powoduje natychmiastową konsternację – nikt przecież nie opisuje tak choroby nowotworowej. Podobne uczucia powoduje rozmowa, również w duchu poradnikowym, o wyborze odpowiedniego pośmiertnego makijażu, żeby jak najlepiej wyglądać w trumnie. Taki ośmieszający ton ma za zadanie złamać codzienne schematy myślenia, ale także być kontrastowy w stosunku do dalszej części historii, w której poznajemy dramat bohaterek: śmierć matki na raka oraz ból i zagubienie córki, próbującej poradzić sobie z traumą.
Córka jest tą, która opowiada kolejne fragmenty historii i przeżywa etapy związane z żałobą. W rezultacie jej wspomnień na scenie pojawia się matka – tak różna od córki, dzięki czemu idealnie się uzupełniają. Katarzyna Tlałka stworzyła ciepłą postać matki, będącej uosobieniem spokoju i lekkości. Takiego dystansu brakuje zagubionej córce, rozdartej pomiędzy przeszłością a obecną sytuacją. Dwie bohaterki wspólnie odgrywają przeżyte chwile – zarówno te radosne, gdy razem chodziły po plaży i piły wino czy śpiewały do dezodorantów, jak i bolesne, kiedy matka krzyczy do dziecka: „Wynoś się! Kogo wychowałam?!", a córka komentuje, stojąc bezbronnie na palcach: „To też słowa matki".
Nagle cała przeszłość stoi przed oczami córki. Brak kontynuacji niedokończonych historii boli jak gorące żelazko przykładane do twarzy. Dlatego córka krzyczy – jest to głos sprzeciwu wobec życia – jak dziwacznie się układa, jak każe się podporządkować i zaakceptować każdą ostateczną stratę.
Niektóre ze scen odwołują się wprost do czasów dzieciństwa, kiedy większość czasu spędza się na czytaniu bajek, tworzeniu historii czy zabaw. Świetnie wymyśloną pod względem koncepcyjnym i emocjonalnym jest gra, gdy córka siedzi na kolanach matki, która steruje rękoma dziecka i za ich pomocą pokazuje kolejne czynności. Z tej sceny wypływa ogromne ciepło i bezpieczeństwo, jakby nic ostatecznego się nie wydarzyło – matka była tuż obok, a reszta była złym snem. Podobne wrażenie wzbudzają sceny, kiedy matka używa zdrobnień i mówi miękko do córki, w tym momencie kilkuletniej dziewczynki. Zwraca się też wtedy pieszczotliwie do „Adasia" – Adama Witkowskiego, który w spektaklu odpowiada za chór i muzykę. W ten sposób po raz kolejny cofamy się do mglistych wspomnień z okresu dzieciństwa, kiedy prawdziwa była każda bajka, nawet ta o królewnie, która „choć mieszkała za siedmioma górami, za siedmioma żalami [...] choć była w żałobie, to była szczęśliwa".
Córka stale rozmawia z matką: zadaje jej nieoczywiste pytania i zastanawia się, czy ją słyszy i ma do niej żal. Maja Pankiewicz przedstawia emocje osoby, tkwiącej w zawieszeniu – pomiędzy przeszłością a obecnym życiem, w którym nie ma już matki. Wewnętrznie nie zgadza się na to, że musi ją pożegnać i tym samym pożegnać dzieciństwo, bo umarła osoba, gwarantująca bezpieczeństwo. Córka próbuje posprzątać rzeczy po matce i uporządkować myśli, również te abstrakcyjne, które pojawiają się w momencie śmierci bliskiej osoby, m.in. dotyczące prasowania ubrania dla osoby zmarłej czy jej ostatniego słowa, tym bardziej jeśli nie ma w nim sensu. Matka umarła, wypowiadając słowo „jajko" – córka poszukuje w nim na siłę celowości.
Najbardziej emocjonalną jest scena, gdy córka do określenia pustki w sobie używa metafory „lodowego cukierka, który trafił nie w tę dziurkę". Maja Pankiewicz stoi wtedy bezbronnie, jak zapłakana kilkuletnia dziewczynka, krzycząca o pomoc matki i jej asekurację. Drżącym głosem pyta: „Czy ty jeszcze się gdzieś o mnie martwisz?". Nie otrzymuje odpowiedzi, ale chcąc zagłuszyć przerażenie, kontynuuje monolog: „Chciałam odchrząknąć ten ból, ale nie chciał się odkleić". To zdanie idealnie podsumowuje stan bezradności, w którym córka tkwi przez większość spektaklu.
Uzupełnieniem emocji bohaterek jest prosta scenografia, na którą składają się: deska do prasowania, dwa krzesła, żelazko i lodówka, do której, jak do emocjonalnej chłodni, pakowane są ubrania matki i wspomnienia. Na scenie nie ma przesady – znajdują się na niej najprostsze elementy, bo najważniejsza jest historia bohaterek. Przedmioty jedynie podkreślają obcość przestrzeni i sytuacji, w której znajduje się córka.
Istotne są również rozwiązania muzyczne, które wprowadzają dynamizm do poszczególnych scen. Adam Witkowski za pomocą piosenek i warstwy dźwiękowej uzupełnia uczucia córki, śpiewając m.in. „Czemu mamo?" i „Flashback". Podobną rolę odgrywają też filmy, które w melancholijny sposób przedstawiają relację tych dwóch kobiet (m.in. wspólne spędzanie czasu czy odchodzenie matki jak leży nieruchomo w łóżku).
„Bezmatek" nie daje oczywistych odpowiedzi. Zakończenie, kiedy to na scenie panuje ciemność i widać jedynie żar z zapalonego papierosa, również jest niejednoznaczne. W spektaklu pod lupę bierzemy emocje w sytuacji granicznej, na którą nikt nie byłby przygotowany. Dlatego ta historia tak mocno oddziałuje - jest do bólu prawdziwa.