Jednym sło-wem

"Sło" - reż: Jan Peszek - Wrocławski Teatr Lalek

Młodzież niezbyt chętnie sięga dzisiaj po lektury. Opracowania zamieszczane w internecie cieszą się za to niesłabnącym powodzeniem. Jak zatem skłonić młodych ludzi do zagłębienia się w wybitne osiągnięcia literatury rodzimej i nie tylko? Wrocławski Teatr Lalek wyszedł z konceptem spektaklu skierowanego głównie do nastolatków, który w języku dla nich zrozumiałym przybliżyłby im i uczłowieczył nieco zakurzoną postać romantycznego poety, Juliusza Słowackiego.

„Sło” miało sprowadzić autora „Balladyny” z piedestału na ziemię. Zamysł sztuki był ciekawy i dość oryginalny: oto spektakl ma być utrzymany w konwencji gry komputerowej. Główny bohater wybrać musi postać, którą będzie poruszał się po wirtualnym świecie, prowadzony przez specyficznego przewodnika – widzimy tylko jego usta wyświetlane na ekranie i słyszymy głos, który poddaje nam wskazówki lub udziela reprymendy. Przypadek niejako decyduje, że awatarem gracza zostaje Juliusz Słowacki. I tak w trakcie realizowania kolejnych misji poznajemy żywot poety od strony jego problemów zdrowotnych, frustracji, lęków i nieudanego życia osobistego.

Futurystyczna i oszczędna scenografia dobrze współgra z ideą przewodnią. Równomierne niekiedy oświetlenie sceny i widowni niszczy iluzję „czwartej ściany” – widzowie również zostają wciągnięci w grę. Na tym niestety kończą się plusy tego przedstawienia. Wymowa całego spektaklu ukazuje nam poetę jako (delikatnie mówiąc) zwichrowanego psychicznie nieudacznika, który „boi się zwłaszcza małych psów i, że spotka znajomych na ulicy” przy okazji powtarzając tę sentencję kilkanaście razy i sprawdzając, czy mikrofonu aby na pewno nie trzyma się wygodniej nogą w coraz to nowych pozach przyjmowanych na elemencie scenografii imitującym sporą, białą dynię. Sceny z matką poddają nieuchronnie myśl, że władał nim kompleks Edypa, a chorobliwa zazdrość i nienawiść do Mickiewicza przerodziła się w kolejną seksualną obsesję. W dodatku mógł być homoseksualistą, albo hermafrodytą. Czy to na pewno dobra droga do tego, by młodzież popatrzyła na utwory Słowackiego z większym szacunkiem? Język miał zostać dostosowany do realiów współczesnych, ale padające ze sceny wulgaryzmy sugerują, że intencja ta została zrealizowana zbyt dosłownie.

Jeżeli funkcją spektaklu miało być niesienie kaganka oświaty młodzieży, to powiedzieć należy jasno, że kaganek ów światła daje niewiele (zbyt mało do czytania poezji) i w dodatku trąci kiczem. Żal patrzeć, że chcąc wyjaśnić, dlaczego Juliusz Słowacki zajmuje takie a nie inne miejsce w naszym dorobku kulturowym, sprowadza się go do postaci przewrażliwionego maminsynka i stawia do wyboru obok wiedźmina czy Człowieka-pająka.

Agnieszka Burek
Dziennik Teatralny Katowice
26 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...