Jedyna taka

Danuta Stenka, bohaterka komedii romantycznych, genialna aktorka dramatyczna

Znów zagra ważną teatralną rolę - Katarzyny Medycejskiej w "Królowej Margot" w Teatrze Narodowym. Jest fenomenem. Równolegle możemy ją oglądać na okładkach popularnych kolorowych magazynów i w awangardowych spektaklach Mai Kleczewskiej. Pojawia się w lekkich serialach oraz w niszowych, niezależnych produkcjach. Prawdopodobnie jedyna taka gwiazda w swoim pokoleniu. Chociaż sama zaprzecza: - Nie lubię podobnych skojarzeń. Gwiazda - co to w ogóle znaczy? Używa się tego określenia na prawo i lewo, każde świecidełko może być gwiazdą.

Pewnie tak, chociaż trudno byłoby znaleźć inną polską aktorkę, która równie swobodnie odnajduje się w tak różnych poetykach. Od małego realizmu, przez kino gatunkowe i teatralną awangardę, po solenną klasykę. Jest wiarygodna w ekspresyjnych kreacjach kobiet na granicy szaleństwa i w rolach kobiet wyciszonych. Sprawdza się w komediach romantycznych, filmach telewizyjnych, pojawiła się nawet - gościnnie - w "Tańcu z gwiazdami". Mimo to nikt nie napisze o niej, że rozmienia się na drobne, że lekceważy widzów. Tajemnica tego zjawiska tkwi w jej talencie i perfekcjonizmie. Każde zawodowe zadanie traktuje serio.

Dziewczyna z Kaszub

Jej koledzy podkreślają, że fenomenalnie czyta scenariusze. Bezbłędnie wyłapuje błędy logiczne i stylistyczne, a kiedy czuje, że reżyserowi zdecydowanie mniej zależy na finałowym efekcie niż jej, przyjazna i życzliwa na co dzień, potrafi być dotkliwa i asertywna. - Wszystko precyzyjnie analizuje, ale jest w Danusi nutka szaleństwa, otwarcie na to, co się wydarzy. Gdy jej partner sceniczny proponuje, by zagrać coś inaczej, często to podchwytuje - podkreśla Marcin Hycnar, który zagra z nią w "Królowej Margot".

Uwagę zwraca jej świadomość własnej pozycji, konsekwentnie budowanej przez lata, od wczesnej młodości. Ta droga biegła bardzo powoli z północy Polski do Warszawy. Sielskie dzieciństwo spędziła w małej kaszubskiej wsi, potem pracowała w teatrach w Gdańsku i Szczecinie, przez dwa lata - w Teatrze Nowym w Poznaniu, w końcu zatrzymała się w warszawskim Dramatycznym, a następnie w Narodowym, gościnnie występując m.in. w Nowym i Rozmaitościach, w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny.

Dziś mówi: - Nie zapomina się takiej drogi. Mam dystans do komplementów, bo zbyt dobrze pamiętam czasy, kiedy wyraźnie dawano mi odczuć, że nie pasuję do lepszego towarzystwa. Wyjeżdżając z Gowidlina czułam się jak jakiś "wsiun". Źle ubrana, mniej inteligentna, z wyraźną nadwagą, na szarym końcu peletonu. Dopiero po latach zrozumiałam, że dzieciństwo spędzone na Kaszubach to moja siła.

Jest absolwentką nieistniejącego już Studium Aktorskiego przy teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Po latach usłyszała od Jana Banuchy, scenografa Ryszarda Majora, pierwszego ważnego reżysera w swojej zawodowej biografii: - To całe studium warto było założyć tylko po to, żebyś mogła je skończyć. - Przez wiele lat miałam poczucie, że trafiłam do zawodu przez pomyłkę, że czar zaraz pryśnie i wszystko się wyda. Ludzie zrozumieją, że niczego nie potrafię, a moje prawdziwe miejsce jest w szkole w Gowidlinie, w której miałam pracować jako nauczycielka - opowiada aktorka. - Kiedy po raz pierwszy otrzymałam propozycję zagrania amantki, byłam pewna, że ktoś chce ze mnie zażartować. Wszystko mogę zagrać, każdą rolę, ale urodziwej dziewczyny nie udźwignę. Akurat to mi się nie uda.

W spektaklach dyplomowych wypadła jednak tak rewelacyjnie, że równocześnie dostała propozycje angażu do kilku teatrów, m.in. Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Wybrała zdecydowanie mniej prestiżową scenę w Szczecinie, bo obiecała to wcześniej Ryszardowi Majorowi, ówczesnemu dyrektorowi teatru: - Chodziło o zwyczajną lojalność.

Fascynująca modliszka

Krokiem milowym w karierze Danuty Stenki było spotkanie z Izabellą Cywińską. - Zauważyłam ją w latach 80., kiedy byłam w jury festiwalu teatralnego w Toruniu - wspomina dziś reżyserka. - W jednym ze spektakli ze Szczecina grała Danusia. Wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Przysadzista, biuściasta, duża baba. Przedstawienie nie było udane, ale jej rola wybitna. Kiedy kilka lat później przyszła do mnie z pytaniem, czy miałaby szansę na angaż do Nowego w Poznaniu, którego byłam szefową, nie zastanawiałam się. Wiedziałam, że zatrudniam skarb.

U Cywińskiej Stenka zagrała przełomowe role w Teatrze Telewizji, reżyserce zawdzięcza też swoją najważniejszą rolę filmową - Marii Jurewicz w serialu "Boża podszewka". - Jeżeli czasami jestem przymuszana przez dziennikarzy do zrobienia zawodowego rachunku sumienia, zawsze wychodzi na to, że w robocie filmowej najważniejsza była dla mnie "Boża podszewka". Pracę nad tym serialem wspominam jak fascynującą bajkę. Na jego planie wydarzył się cud prawdziwej, pięknej roboty - wspomina aktorka.

- Odkryłam wtedy, że Danka jest jak gąbka - mówi Cywińska. - Będąc wspaniałą damą, pozostaje Kaszubką z Gowidlina. Dzięki tej cesze potrafi być w roli okrutna, emocjonalna i - przede wszystkim - biologiczna. W przeciwieństwie do większości koleżanek nie obawia się pobrzydzenia, postarzenia, ryzyka. Pochłania życie. Gdyby określenie "modliszka" nie miało tak pejoratywnego zabarwienia, chętnie nazwałabym Stenkę aktorską modliszką. Ona zjada życie. Pożera je. To fascynujące.

Bliska życia jest nie tylko na scenie - również prywatnie przyznaje się do słabości. To jedna z niewielu polskich postaci publicznych, które otwarcie mówiły w mediach o walce z depresją. - Czułam, że człowiek się we mnie rozsypał - opowiadała, burząc swój wizerunek radosnej kobiety, ukształtowany i utrwalany przez komedie z jej udziałem. Do tego zmęczenia przyczyniła się zresztą właśnie praca na planach popularnych filmów i seriali. Zaczęło się nieźle - od "Nigdy w życiu!" Ryszarda Zatorskiego, ale kolejne tego rodzaju produkcje: "Tylko mnie kochaj" czy "Jeszcze raz", nie były wyzwaniami, które mogą przynieść dumę. Jednak status filmowych evergreenów powtarzanych w telewizji zrobił swoje. Dzięki tym rolom do Stenki przylgnął wizerunek kobiety z klasą, zdystansowanej, świetnie ubranej, zawsze miłej, urodziwej pani bez wieku. Zaskoczeni byliby widzowie, którzy śledzą perypetie doktor Elżbiety Bosak w serialu "Lekarze", gdyby zobaczyli, jak Stenka w roli Fedry (w spektaklu Mai Kleczewskiej w 2006 r.) żebrze o miłość francuską albo jako zgrzybiała starucha gra w spektaklu "Marat / Sade" (2009 r.).

Danka, nie Danuta

- Po "Fedrze" niektórzy widzowie byli wzruszeni, inni oburzeni, ale czułam, że te opinie nie mają wielkiego znaczenia, ponieważ zrobiłam kolejny, ważny krok w moim rozwoju - ocenia teraz Stenka. - Znalazłam się w nowym miejscu, przesunęłam granicę horyzontu bez względu na to, czy jestem oklaskiwana, czy wytykana palcami.

Już wtedy była jednym z aktorskich symboli nowego teatru w Polsce. W spektaklach Warlikowskiego, Jarzyny, Kleczewskiej doskonale gra bohaterki uwięzione w publicznym wizerunku. Katarzyna Medycejska, Klitajmestra w "Orestei" czy Helenę w "Uroczystości" to kobiety efektowne, wyzwolone. Jednak wewnątrz depresyjne, zniewolone przez pożądania, chore z namiętności. O wybitnej roli Lucii w "Teoremacie" Pasoliniego w reżyserii Jarzyny, opowiadała: - Jej życie sprowadzało się do tego, żeby zrobić sobie doskonały makijaż, fryzurę i bywać. U siebie, w domu, albo na przyjęciach. Do perfekcji wypracowana skorupa, a wewnątrz kompletna pustka.

Stenka jest przeciwieństwem kogoś, kto chowa się za maskami. Marcin Hycnar: - Na pierwszej próbie "Królowej Margot" byłem nieco onieśmielony, wtedy Danusia podeszła i powiedziała do nas: "Cześć, jestem Danka". W tej "Dance", nie w "Danucie", mieści się cała jej bezpośredniość, otwartość. Nie ma bariery pokoleniowej, nie trzeba kruszyć żadnych lodów. Jest kimś świadomym swojej pozycji artystycznej, ale zupełnie tego nie wykorzystuje w relacjach.

W 1995 r., w krakowskim "Dzienniku Polskim", w rubryce "Gwiazdy jutra", opublikowałem rozmowę z mało wówczas znaną Danutą Stenka. Rok wcześniej zagrała Norę w telewizyjnym spektaklu Cywińskiej, była też po pierwszych rolach filmowych - w "Prowokatorze" Langa i "Łagodnej" Trelińskiego. Usłyszałem wtedy od niej: - Zadebiutowałam chyba za późno, nie mam 20 lat, a poza tym zupełnie nie potrafię się rozpychać łokciami, walczyć o role, co dzisiaj jest prawie niezbędne. Bohaterki, które dotąd zagrałam, podarowali mi bliscy ludzie. Kiedy ich zabraknie, zwyczajnie zniknę z ekranów.

Na szczęście myliła się.

Łukasz Maciejewski
Wprost
10 grudnia 2012
Portrety
Danuta Stenka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia