Jej rektorem był sam Leon Schiller

W tym roku Szkoła Filmowa skończyła 75 lat

Szkoła Filmowa to duma Łodzi. Stale się rozwija. Jej studenci i absolwenci zdobywają nagrody na festiwalach w różnych częściach świata.

Oficjalnie powstała 8 marca 1948 roku. Ale już w 1945 roku otwarto Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie z siedzibą w Łodzi. Jej rektorem był sam Leon Schiller. W1949 roku zastąpiła ją łódzka Państwowa Wyższa Szkoła Aktorska, w 1954 roku przemianowana na Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Leona Schillera. Uczelnia kształcąca aktorów mieściła się w pałacyku Karola Poznańskiego przy ul. Gdańskiej. Dzieliła budynek z Państwowym Konserwatorium Muzycznym. Sama Szkoła Filmowa kształciła początkowo reżyserów i operatorów. Ale już w 1952 roku otwarto na niej wydział Wydział Ekonomiczno-Organizacyjny, gdzie studiowali przyszli kierownicy produkcji. Na siedzibę tej szkoły filmowej wybrano pałacyk Oskara Kona. Jej pierwszym rektorem został Jerzy Toeplitz.

W 1958 roku połączono Państwową Wyższą Szkołę Filmową z Państwowa Wyższą Szkołą Aktorską. Początkowo była to tylko Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa i Teatralna, ale w 1970 roku dodano jej człon Telewizyjna. Do dziś jej siedziba mieści się w pałacyku Oskara Kona przy ul. Targowej 61/63.

Zmarły w 2017 roku Konstanty Lewkowicz, kierownik produkcji, wykładowca PWSFTviT, jej absolwent z 1956 roku, bardzo miło wspominał czasy studiów. Wtedy na przykład do szkoły trafiały kopie wszystkich najnowszych filmów, których nie obejrzało by się nigdy w polskim kinie. Koło szkoły kręciło się więc wielu młodych ludzi z miasta, którzy liczyli, że uda im się dostać na taki seans.

- Studentów nie było wielu, więc tworzyliśmy jedną rodzinę, wszyscy się znali - mówił Konstanty Lewkowicz.

Szkoła ma wybitnych absolwentów, trudno wymienić wszystkich. Skończyła ją też poetka Agnieszka Osiecka. Do Łodzi przyjechała w 1956 roku, by zacząć studiować reżyserię filmowej. Miała już za sobą studia na dziennikarstwie Uniwersytetu Warszawskiego. W drodze do Łodzi towarzyszył jej Wojciech Solarz, kolega z dziennikarstwa i Studenckiego Teatru Satyryków.

- Jak Agnieszka dowiedziała się, że chcę studiować reżyserię, to pojechała ze mną na egzaminy - opowiadał Wojciech Solarz. - Studiowaliśmy na jednym roku. Szkoła z naszych czasów, to był przede wszystkim jej rektor, profesor Jerzy Toeplitz, wielki autorytet. Wykładało w niej wielu wybitnych ludzi. Wymienię chociażby profesora Jerzego Mierzejewskiego, który wykładał plastykę filmową. Opiekunem naszego roku był sam Andrzej Munk. Prowadził niezapomniane zajęcia. Na ostatnim roku studiował wtedy Romek Polański. I nikt nie nazywał szkoły filmowej „filmówką"! Nie wiem kto wymyślił to okropne określenie!

Studenci spędzali wiele godzin w szkolnej salce projekcyjnej. W niej i na słynnych schodach koncentrowało się życie studentów. - W tej salce odbywały się projekcje filmów, ale też bankiety - mówił nam Wojciech Solarz.

Sam nie zapomniał jednego z tłustych czwartków organizowanych w sali projekcyjnej. Wyświetlano wtedy film „Rozmowy o jazzie". Na górze sali siedzieli studenci. Jedli pączki, pili wino. - Wbrew pozorom piło się mało - zapewniał Wojciech Solarz.

Gdy organizowany był bal, to przed wejściem stała zmarła niedawno Zofia Nasierowska, żona reżysera Janusza Majewskiego, znakomity fotografik. Wpuszczała tylko te panie, które pokazały pierś... Panowie musieli pokazać inną część ciała.

Akademiki Szkoły Filmowej znajdowały się kiedyś na ul. Bystrzyckiej. Wojciech Solarz pomieszkiwał u rodziny, w kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 107.

- Nie byłem tak jak Romek Polański, Janusz Majewski czy Stefan Szlachtycz, zainstalowany w Łodzi - dodawał Wojciech Solarz. - Oni stali lepiej finansowo, mieli tu swoje kwatery. Środowisko szkoły stanowiło enklawę. Wszyscy się przyjaźnili. To był cudowny okres.

Sabina Kubik blisko 50 lat pracowała w dziekanacie reżyserii łódzkiej PWSFTviT. Nie wymieni wszystkich znanych dziś reżyserów, którzy zostawiali u niej indeksy, stemplowali legitymacje.

- Antoni Bohdziewicz, który był kierownikiem katedry reżyserii, zwykł mówić, że jeśli co dziesięć lat trafi się jakaś wybitna indywidualność to warto prowadzić taką szkołę - wspominała pani Sabina. - A takie indywidualności pojawiają się i pojawiały się częściej.

Sabina Kubik, gdy trafiła do szkoły, była bardzo młodą dziewczyną. Studiowała na trzecim roku polonistyki, na Uniwersytecie Łódzkim. Akurat, z różnych względów, zdecydowała się przenieść na studia zaoczne. Zaczęła szukać pracy. Okazało się, że pracownicy poszukuje dziekanat Szkoły Filmowej.

- Nie było wtedy osobnego dziekanatu reżyserii i wydziału operatorskiego, tylko sekretariat główny w rektoracie - opowiadała nam Sabina Kubik. - W latach czterdziestych i pięćdziesiątych przyjmowano studentów na tzw. studia unitarne. Nie było osobnego wydziałów reżyserii i operatorskiego, tylko wydział reżysersko-operatorski. Dopiero wiatach sześćdziesiątych zaczęto przyjmować studentów na dwa osobne wydziały. Ja zaczęłam pracować w dziekanacie reżyserii, a moja koleżanka Elżunia - dziekanacie wydziału operatorskiego.

Sabina Kubik nie zapomni swego pierwszego dnia pracy w Szkole Filmowej. Był listopad 1965 roku. Dziekanem wydziału był Jerzy Bossak. Odbywał się właśnie egzamin absolutoryjny po trzecim roku studiów. I posypały się głowy. Sześć osób skreślono z listy studentów.

- Przewodniczącym komisji był profesor Bossak - dodaje pani Sabina. - Był bardzo twardym, bezwzględnym, ale sprawiedliwym człowiekiem. Zresztą wtedy w komisji egzaminacyjnej siedziało 18-20 osób. I w dodatku same tuzy, jak wspomniany Bossak, Jerzy Toeplitz, Antoni Bohdziewicz, Roman Wajdowicz, Stanisław Wohl, Jerzy Mierzejewski. Bardzo współczułam studentom, którzy mieli stanąć przed taką komisją.

Wówczas studenci reżyserii czy wydziału operatorskiego musieli wcześniej skończyć inne studia. Pani Sabina oczywiście miała swych ulubieńców. Znanych potem operatorów, jak Andrzej Barszczyński czy Edward Kłosiński.

- Wśród reżyserów moim ulubieńcem był Tomasz Pobóg-Malinowski - śmiała się Sabina Kubik. - Tomek miał dwa obywatelstwa, polskie i brytyjskie. W czasie studiów był korespondentem BBC. A co ciekawe, Tomek nie był ładny, wręcz brzydki. Koleżanki dziwiły się, co w nim widzę, a ja go uwielbiałam! Takim drugim moim ulubieńcem był też nieżyjący już Tomek Len-gren. Też typ męskiej urody. I na cześć tych dwóch Tomków mój syn ma na imię Tomasz...

Pani Sabina może pochwalić się, że były rektor Szkoły Filmowej, Mariusz Grzegorzek, jak i były dziekan reżyserii, Filip Bajon, też byli „jej" studentami. - Nie raz słyszeli mój wrzask przypominający, że trzeba oddać indeks! - dodaje.

Przed laty zdarzali się studenci, którzy nakręcili dyplomowe filmy, otrzymali bardzo dobre oceny, ale nie starczało już zapału na pracę teoretyczną. Pani Sabina, gdy spotyka Marka Piwowskiego to przypomina mu, że ma do zaliczenia jeszcze egzamin z teorii sztuki. Dyplomu ukończenia szkoły nie mieli Kazimierz Kutz i Mariusz Treliński. Już po latach od opuszczenia jej murów zdobyli go Wojciech Marczewski i Jerzy Gruza. Także późniejszy rektor szkoły, Henryk Kluba.

Anna Gronczewska
Kocham Łódź
6 października 2023
Portrety
Leon Schiller

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia