Jerzy Stefan Stawiński nie żyje

prozaik, scenarzysta i reżyser filmów fabularnych, autor słuchowisk radiowych

Tego wybitnego scenarzystę nazywano polskim Zavattinim, bo miał taki wpływ na filmową Szkołę Polską jak Cesare Zavattini ("Złodzieje rowerów") na włoski neorealizm

Jerzy Stefan Stawiński, scenarzysta "Kanału" Andrzeja Wajdy oraz "Eroiki" i "Zezowatego szczęścia" Andrzeja Munka, zmarł w sobotę w Warszawie. 1 lipca skończyłby 89 lat.

Mówił: "Nic tak nie zaważyło na moim życiu jak przejście przez kanał podczas Powstania Warszawskiego. To, że wszyscy skończyliśmy w gównie, że diabli wzięli nasze niepodległościowe porywy i przyszli bolszewicy, podbiło mnie goryczą. Zacząłem patrzeć na świat ironicznie".

W Powstaniu był dowódcą plutonu łączności artylerii dywizyjnej 20. Dywizji Piechoty. Wspominał: "Doszliśmy do wniosku, że albo zginiemy w ciągu pierwszych 24 godzin, albo opanujemy Warszawę i jakoś to będzie. Przeważała jednak wtedy opinia, że szlag nas trafi. Nikomu nie przyszło do głowy, że możemy się tłuc w tym interesie 63 dni".

Do kanału na Puławskiej wprowadził 73 osoby, przy placu Trzech Krzyży wyszło z niego już tylko kilka osób. Nim "Kanał" (1957) dostał w Cannes Srebrną Palmę, w Polsce zarzucano Stawińskiemu, że razem z Wajdą nie pokazuje "bohaterskiego zrywu, tylko klęskę, obłęd i śmierć w nieczystościach. Że to jest szkalowanie".

W postaci Piszczyka z "Zezowatego szczęścia" (1960) chciał pokazać "biednego, słabego człowieczka ze Europy Środkowej, któremu historia nie pozwala normalnie żyć", ale moczarowcy uznali, że to film prześmiewczy.

Od intelektualistów słyszał zresztą często, że gdy rządzą komuniści, nie wypada się naśmiewać z pewnych rzeczy, bo akurat ten śmiech jest im na rękę. Nie wypada, tym bardziej że nie wolno się naśmiewać z samych komunistów. Wszyscy chwalili go natomiast, gdy wykroił dla Aleksandra Forda (1960) scenariusz z "Krzyżaków" Sienkiewicza.

Mówił: "Powstanie Warszawskie i AK to była w filmie moja działka". "Zamach" (1958) Jerzego Passendorfera przeszedł kolaudację w strasznych mękach. "Poststalinowcy dali mu ocenę 1. Nie chodziło o wartość filmu, tylko o to, że jest o AK, choć ta nazwa nie pada w nim ani razu. Nie mówi się, że to zamach na Kutscherę, co zresztą było oczywiste dla widzów. Musiałem też zmienić nazwiska i pseudonimy zamachowców".

Dopiero w "Godzinie W" (1979) Janusza Morgensterna można było pokazać legitymację z napisem "AK". Scenariusz "Akcji pod Arsenałem" (1978) czekał na realizację prawie dziesięć lat.

Urodził się w Zakręcie k. Warszawy jako syn profesora Wolnej Wszechnicy i Wyższej Szkoły Dziennikarskiej. "Od siódmego do czternastego roku życia spędzałem wakacje na weneckim Lido" - wspominał.

Po Powstaniu trafił do obozu jenieckiego w Murnau w Bawarii. "W lutym 1945 r. opalałem się tam niczym rekonwalescent na czymś w rodzaju leżaka. Nie brakowało żywności, bo dostawaliśmy amerykańskie paczki".

Stąd wzięła się nowela obozowa w „Eroice” (1958). Gdy obóz wyzwoliły wojska Pattona, trafił do armii Andersa - był z nią we Włoszech i w Anglii. Do Polski wrócił w 1947 r. „Wróciłem do Warszawy, bo usłyszałem w radiu, że po Marszałkowskiej zaczął chodzić tramwaj. Do głowy by mi nie przyszło, że to miasto się odrodzi. Poza tym w Anglii mówili tak: »Jeśli się w Polsce nie będziesz bawił w politykę, to cię zostawią w spokoju «”.

W Warszawie skończył prawo na UW. O scenariopisarstwie mówił: „Jestem scenariopisarskim samoukiem. Po prostu składam historie, które mają początek, środek i koniec. Gdy oglądałem czasem amerykańskie scenariusze, strasznie mnie śmieszyło, że tam piszą: cięcie, plan taki, plan owaki, jakby scenarzysta mógł dyktować reżyserowi, jak ten ma prowadzić kamerę. Nie mam żadnej recepty na scenariusz poza tym, że nie mogę w nim umieszczać ani komentarza odautorskiego, ani monologu wewnętrznego. W »Kanale « jest tylko opis zachowań i dialog. Wiedziałem, że muszę tę tragedię oddać jak najoszczędniej, bo inaczej wyjdzie z tego kicz”.

Napisawszy artykuł "Wyzysk w przemyśle filmowym", o przywłaszczaniu sobie przez reżyserów myśli zawartych w scenariuszach cudzego autorstwa, stał się w latach 60. jednym z przywódców tzw. buntu scenarzystów (po latach uważał zresztą ów bunt za śmieszny).

Wtedy też zajął się reżyserią. W latach 1963-74 nakręcił sześć filmów, m.in. "Rozwodów nie będzie" (1963), "Pingwin" (1964) i "Kto wierzy w bociany" (1970).

Znał kilka języków. Dostawał propozycje pracy na Zachodzie: "Próbowałem w Paryżu pisać o jakichś międzynarodowych miłościach. To było jednak powierzchowne. Muszę mieć oparcie w rzeczywistości, wiedzieć, co się naprawdę dzieje. Francuzi chcieli, żebym u nich został, ale zorientowałem się, że byłbym jednym z autorów czekających w kolejce, przyjmujących zlecenia na byle co. Mogliby mi coś dać albo i nie, mogliby mi zapłacić grosze i dać to do przeróbki komuś innemu. W Polsce wyglądało to inaczej: pisałem, co chciałem, i brał to ten, który się zgłosił. Zaloty do reżyserów nigdy mnie nie interesowały".

Seriale pisał w czasach politycznego zastoju: "Wielką miłość Balzaka" w 1968 r., będąc w szpitalu (w 1973 r. nakręcił to Wojciech Solarz), a "Pasje Franciszka Liszta" (to tekst niezrealizowany) - za Gierka, "gdy czuło się, że w kinie nie można zrobić nic świeżego".

Ostatnie jego sukcesy to "Pułkownik Kwiatkowski" (1995) Kazimierza Kutza, z wyróżnionym w Gdyni Markiem Kondratem w roli lekarza udającego po okupacji wiceministra spraw wewnętrznych, oraz nagradzany na całym świecie telewizyjny film Michała Kwiecińskiego "Jutro idziemy do kina" (2007), o trzech maturzystach z roku 1938 i ich miłościach przerwanych przez wojnę.

Teraz Maciej Englert szykuje się do realizacji "Czerwonej kurtyny" (w 1995 r. Stawiński napisał ją razem z żoną Heleną Amiradżibi), w której zmiany w powojennej Polsce, do roku 1948, śledzimy na przykładzie "przykręcania śruby" w łódzkim teatrzyku rewiowym. To jest musical, coś na kształt polskiego "Kabaretu". Powstanie tego filmu byłoby idealnym, choć pośmiertnym hołdem dla Stawińskiego.

Jacek Szczerba
Gazeta Wyborcza
14 czerwca 2010

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia