Jesiennie, pofestiwalowo...

4. Festiwal małych Prapremier w Wałbrzychu

Ostatni IV Festiwal Małych Prapremier, który odbył się w Teatrze Lalki i Aktora w Wałbrzychu znowu dostarczył nowych wrażeń i zobrazował kondycję współczesnego teatru lalek i formy.

 

Moją uwagę zwróciły przedstawienia dość nietypowo, jak na dramaturgię dziecięco – młodzieżową, oscylujące w kierunku tematów poważnych, przygnębiających, a nawet ostatecznych, takich jak : choroba, wykluczenie, niepełnosprawność czy śmierć.

Adaptacja książki „Morze ciche" autorstwa Van Haele Jeroena, w reżyserii Łukasza Zaleskiego przeniosła nas w świat niesłyszącego chłopca. Pragnął on tylko jak nic innego usłyszeć kiedyś szum morza. Miał żal do losu, że urodził się zbyt wcześnie rano i magicznie tłumaczy sobie tym powód swojej głuchoty. Trzy aktorki, w tym Anna Konieczna, która za rolę Emilia otrzymała nagrodę z najlepszą rolę kobiecą, odtwarzały sceny z życia osób niepełnosprawnych ( problemy z samotnością, wizyta u psychologa, konflikty z dorosłymi i rówieśnikami) oraz emocji, których doświadczają ( strach, zwątpienie, depresja). Niepełnosprawność jest niechcianym paszportem do okrutnego świata dorosłych, a przyjaźń i ciepło drugiego człowieka, które łączy Emilia z Javierem kończy się jego śmiercią i rozstaniem. Wszystko to w rytmie morza, wcale nie do końca przyjaznego. Odgłosy musiały być dostosowane do widzów niesłyszących, więc ich wyolbrzymienie dla pozostałych mogło wydawać się drażniące i nachalnie zakłócające nasz komfort.

Spektakl działał multisensorycznie, uzmysławiał niepokój i inność, jaką doświadcza osoba pogrążona w świecie ciszy. To teatr terapeutyczny, jak katharsis pomagający odnaleźć wytłumaczenie i odreagowanie zjawisk ostatecznych jak śmierć. Budujący też prawdziwą tolerancję, zbudowaną na doświadczeniu obcowanie ze źródłem „inności".

Drugi „dołerski" napad na nasze dobre samopoczucie to „Podwójne życie Weroniki" w reżyseri Krzysztofa Rzączyńskiego z Teatru im. H. Ch. Andersena w Lublinie. Przeniesienie filmowej opowieści Kieślowskiego, częściowo w świat marionetek. „Lalki stolikówki to kości obleczone w ludzką skórę" tak poetycko aktorzy zwracali się na początku do widzów, żeby skrócić dystans i pozwolić im odnaleźć się w środku opowieści. Przeniesienie w świat lalek jeszcze bardziej wyjaskrawia dramatyzm ludzkiej, chromej ułomności, jaką jest choroba. Weronika, odtwarzana równocześnie przez trzy aktorki, dwie z teraźniejszości i jedna z przyszłości(Kinga Matusiak, Katarzyna Staniewska, Mirella Rogoza-Biel) to alegoria ludzkiej dychotomii, rozdwojenia życiowego. Co ważniejsze, miłość czy powołanie, zdrowie i święty spokój czy realizacja talentu? Spektakl ma charakter konfesyjny, jest kameralną, psychologiczną próba odnalezienia odpowiedzi na pytanie o podstawowy cel istnienia. Jedna Weronika wybiera miłość i bezstresowe życie, konformizm, a druga realizuje się w śpiewaniu, mistycznie odnajduje tam Boga, płaci za to najwyższą cenę. Według twórców, odbiór spektaklu przez kilkunastoletnich widzów jest niezwykle intymny, dotykający głęboko. Dobrze, kiedy teatr wychodzi na wprost prawdziwym i głębokim problemom młodych ludzi, ale nie ucieka przy tym w ślepą dydaktykę i moralizowanie. Smutek wtedy leczy i wiele wyjaśnia. Pomaga odnaleźć jasną stronę , usłyszeć szum morza w muszli i zaśpiewać najpiękniejszą pieśń naszego życia.

Takie jesienne pofestiwalowe refleksje mnie naszły...

Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
7 października 2019

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia