Jesienny wieczór kabaretowy

"Jesiennik salonowy..." - Teatr Polski w Szczecinie

Choć sposobów na spędzenie sobotniego wieczoru szczecinianom nie brakuje, tylko wtajemniczonym przychodzi do głowy wyprawa do Teatru Polskiego na - skądinąd - iście duchową ucztę. Kto tam trafi, nie dozna zawodu, o czym przekonałam się ostatnio, po raz kolejny doświadczając magii Czarnego Kota Rudego i jego bohaterów. W jesienno-zimowym czasie znaleźć się na wieczorze kabaretowym jest nie tylko w dobrym guście, ale to co najmniej rzecz polecana, by nie rzec: przykazana

Zgromadzeni przy stolikach zakochani, stęsknieni, zapracowani pasjonaci teatru i ci z przypadku - wszyscy doświadczają bogactwa uczuć i przeżyć. Wszystko za sprawą atmosfery tegoż miejsca i kunsztu aktorów, umiejętnie grających na emocjach widzów. Nie bez przyczyny więc widownia tak chętnie wchodzi w interakcje z artystami i doświadcza tej niezwykłej swobody, jaką daje przebywanie w kameralnej sali „Czarnego Kota Rudego”.

Dźwięk starej gramofonowej płyty, zadymiona, zamglona scena i śpiący na niej mężczyźni to obraz otwierający spektakl, a także odzwierciedlenie nastrojów towarzyszących ludziom o tej porze roku. Senność, marazm i apatia… Smutek, melancholia i sentymentalizm to (zakładając) stan wyjściowy zgromadzonych osób, dla których lekarstwem ma być właśnie: „Jesiennik salonowy albo (jak kto woli) intymne życie Mikołaja Kopernika”. I nie przypadkowe jest to moje wtrącenie, gdyż fragment dotyczący stricte Mikołaja Kopernika jest właściwie jego notą biograficzną, w nieprofesjonalny sposób odczytaną przez jednego z aktorów. Sprawia wrażenie części niepasującej do całości i nie dotyczy bynajmniej życia intymnego wybitnego uczonego. 

W spektaklu tym przeplatają się naprzemiennie partie dialogowe i śpiewane, a wypowiedzi komentatora, w którego wciela się sam reżyser Adam Opatowicz, wzbogacają ich treść w błyskotliwe anegdoty, złote myśli znanych pisarzy i myślicieli oraz inteligentne dowcipy. W jego zachowaniu dostrzec można całkiem udany pastisz stylu znanego humorysty Andrzeja Poniedzielskiego. Podobał mi się wykonywany przez Dorotę Chrulską utwór Hanny Banaszak „Pejzaż bez Ciebie”. Każdemu jednak, kto ma w pamięci jego oryginalną wersję, trudno było doznać zachwytu. 

Podobnie w przypadku Damiana Sienkiewicza, który wyśpiewał „grechutowski hymn” „Nie dokazuj” w bardzo poprawny i przewidywalny, jednak w żadnym wypadku nowatorski czy zaskakujący sposób. Przywołał jednak tym już nieco przebrzmiałym w dzisiejszych czasach językiem klimat minionych lat. Intrygujące okazało się paradoksalne połączenie śmierci i miłości w piosence rudowłosej aktorki, która delikatnym, dźwięcznym półszeptem zaśpiewała ten nietypowy „grobowy” erotyk, siłą wyrażanych uczuć niemalże ożywiając zmarłego kochanka. Jak zwykle niemałe wrażenie zrobił na mnie Michał Janicki, który za każdym razem przyprawia o zachwyt swym oryginalnym, wyrazistym sposobem gry i jej barwnością. Potrafi być rubaszny, komiczny i romantyczny zarazem. 

Wśród tych wszystkich naprawdę dobrych aktorskich występów najbardziej urzekła mnie niezwykła recytacja wiersza „Księżyc” K. I. Gałczyńskiego przez „nestora” Teatru Polskiego Jacka Polaczka. Słuchało się jej wręcz z zapartym tchem. Aktor wykonał ów liryk z powagą, dostojeństwem, naturalnością i gracją, których połączenie stworzyło naprawdę imponujący efekt. Należy się mu szczególne wyróżnienie i pochwała za mistrzostwo z sposobie interpretacji i przekazu. Sprawił, że o wieczorze tym nie da się myśleć inaczej jak przez pryzmat tegoż właśnie wykonania, które wielu gościom na trwałe zapadło w pamięć i do dziś samo jego wspomnienie przyprawia o „gęsią skórkę”.

Przy dźwiękach muzyki Krzysztofa Baranowskiego, sącząc czerwone wino przysłuchiwałam się tym wszystkim utworom i wypowiedziom ulegając złudzeniu, że jestem w zupełnie innym świecie. Ten wyjątkowy świat teatru, w którym jest szczególne zamiłowanie do pięknej muzyki i słowa, potrafi rzeczywiście zmienić to zgorzkniałe i melancholijne spojrzenie na rzeczywistość. Przypomina nam, że jest czas na miłość, wspomnienie, zadumanie i zwykłą, niewymuszoną radość, odradzając tym samym wiarę w tę lepszą i piękniejszą stronę życia. Myślałam, że po „Pornografie” wyreżyserowanym przez Adama Opatowicza nie uda mu się już stworzyć nic równie dobrego i wartego uwagi. Otóż bardzo się myliłam. Poleciłabym taki wieczór wszystkim, którzy chcieliby w codziennym zgiełku poczuć radość i czar kabaretowej sceny.

Marta Winnicka-Pilarska
Dziennik Teatralny Szczecin
27 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia