Jest wina i jest kara

"Wszyscy moi synowie" - reż. Wawrzyniec Kostrzewski - Teatr Na Woli w Warszawie

Spektakl "Wszyscy moi synowie" w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze na Woli pokazuje historię zamożnej rodziny Kellerów. Głowa rodu Joe Keller dorobił się wielkiego majątku kosztem śmierci żołnierzy. Podczas wojny jego fabryka wyprodukowała serię wadliwych części do samolotu. Keller, nie zważając na zagrożenie, sprzedał je armii amerykańskiej, co doprowadziło do śmierci wielu pilotów. W więzieniu siedzi jego wspólnik, który wypełniał polecenia Kellera, zaś Keller został uniewinniony.

Akcja spektaklu toczy się w ogrodzie Kellerów w ciągu jednego jesiennego dnia. Na środku sceny widnieje ogromny stół, nad którym zwisają gałęzie drzewa. W czterech rogach poza sceną na taboretach siedzą aktorzy. Nie widzimy ich twarzy. Z wyciemnienia wyłania ich światło pełniące tu rolę swego rodzaju narratora. To ono ożywia bohaterów, wprowadza ich na scenę i wyprowadza z niej. Symbolika światła jest tutaj o wiele głębsza, chwilami przypomina światło z obrazów Rembrandta. Ważna jest także symbolika stołu, rodzinnego spotkania rodziny.

Moralność w biznesie

W ogrodzie przy stole spotyka się rodzina Kellerów: mąż Joe (Adam Ferency), jego żona Kate (Halina Łabonarska), ich syn Chris (Mateusz Weber) i Anna (Martyna Kowalik), narzeczona drugiego syna, Larry'ego, nieobecnego. Później pojawi się tu także jej brat, George (Piotr Bulcewicz). Toczą się rozmowy. Od początku wyczuwa się napięcie i jakąś tajemnicę związaną z nieobecnym synem Larrym. Wszyscy prócz Kate wiedzą, że Larry nie żyje, był lotnikiem, brał udział w wojnie, zaginął bez śladu. Ale ona jako matka nie dopuszcza tej myśli do siebie, wie, że Larry wróci, choć minęło już kilka lat od zakończenia wojny. Jednak w trakcie rozwoju akcji dowiadujemy się, że Larry, oskarżając ojca o winę za śmierć pilotów, popełnił samobójstwo. Mocny, niezwykle dramatyczny dialog ojca z młodszym synem Chrisem, kończy się samobójczym strzałem ojca. Doskonale, na dużej ekspresji zagrana scena przez Adama Ferencego i Mateusza Webera.

Wszystkie role w tym spektaklu są w pełni przekonywająco poprowadzone. Każda z postaci ma własną osobowość, bardziej lub mniej uwyraźnioną. Joe Adama Ferencego próbuje zagłuszyć swoją winę, o której przecież wie. Tłumaczy się tym, że chciał zapewnić rodzinie byt materialny. Ale kiedy Chris wyrzeka się ojca i opuszcza dom, Joe wymierza sobie karę, popełnia samobójstwo. Adam Ferency stopniowo odkrywa prawdę Joe'go. To postać skomplikowana, aktor nadał swemu bohaterowi szerszy kontekst, związany z pewną presją zewnętrzną, presją współczesnego świata, gdzie kryteria moralne schodzą na daleki plan przed dyktatem pieniądza. Ferency doskonale oddał owo skomplikowanie wewnętrzne i zewnętrzne swego bohatera.

Prócz dwojga wybitnych aktorów, Haliny Łabonarskiej i Adama Ferencego, także młodzi wykonawcy wyraziście poprowadzili swoje role. Świetna Anna Martyny Kowalik jest konsekwentnie budowana na pewnej kontrze wobec wszystkich. Chris Mateusza Webera, początkowo spokojny i dość ugodowo nastawiony, w miarę rozwoju akcji nabiera odwagi, by w końcu dramatycznie wyrazić swój sprzeciw wobec ukrywania prawdy. Również Piotr Bulcewicz w niedużej roli nakreślił przekonywająco postać George'a.

Tajemnica duszy

Wawrzyniec Kostrzewski usunął ze sztuki Arthura Millera wątki wojenne i część obyczajową, koncentrując w ten sposób uwagę widza na głównym problemie związanym z pytaniem o granice moralności w tzw. robieniu biznesu, o granice ludzkiej uczciwości w ogóle, o odpowiedzialność za podejmowane wybory. Specjalnego klimatu przedstawieniu dodaje wspaniała muzyka napisana przez młodego i niezwykle utalentowanego kompozytora Piotra Łabonarskiego. Delikatnie niepokojąca, niesie zapowiedź tragedii rodzinnej, która wkrótce się objawi. Karę poniosą wszyscy. Bo nikt nie jest tu bez winy.

Spektakl ujęty jest w tzw. klamrę kompozycyjną. Przedstawienie otwiera i zamyka Bert (doskonała rola Krzysztofa Szczepaniaka), postać, która nie należy do dramatis personae rzeczywistości przedstawionej. Jest kimś z zewnątrz, rodzajem koryfeusza, metaforycznym uosobieniem chóru antycznego, a może jeszcze kimś innym. Przychodzi z innego porządku rzeczy, gdzieś z pogranicza metafizyki, można powiedzieć. Właściwie nie istnieje materialnie, może być alter ego bohaterów. Na to wskazuje kulminacyjna końcowa scena, kiedy Kate siedzi na brzegu wielkiego, potężnego stołu skulona, bezradna, zamknięta w swoim świecie wypełnionym bólem, po uświadomieniu sobie, że ukochany syn Larry naprawdę nie żyje. Popełnił samobójstwo. Ten olbrzymi stół to metafora obcego, wielkiego świata, który nie jest już jej światem. Boi się go, czuje się wyobcowana. Zamyka się w sobie.

Na przeciwległym krańcu stołu widzimy postać Berta. Kate i Bert prowadzą dialog, ale nie patrzą na siebie, są odwróceni do siebie plecami. Bo ten dialog jest właściwie rozmową Kate z samą sobą. Kwestie wypowiadane przez Berta to jak gdyby jej podświadomość, jej drugie "ja". Bert jest zatem symbolem pewnej dwoistości ludzkiej psychiki, symbolem toczącej się w nas nieustającej walki dobra ze złem, sumienia z grzechem. Efektem jest wybór drogi. Którą drogę wybierasz, człowieku? Pamiętaj, że za ów wybór bierzesz odpowiedzialność. Ty, Joe, ty, Kate, ty, Chris, ty, Anno, ty, George. Tak to można odczytać. To najlepsza, najpiękniejsza i najbardziej przejmująca scena w spektaklu. Inajtrudniejsza do zagrania. Bo jak wyrazić tajemnicę duszy? Ból serca rozpaczającej matki? Reżyser zaufał aktorce, nie dał jej żadnych pomocnych rekwizytów.

Wielki spektakl

Halina Łabonarska, siedząc nieruchomo w tej skulonej pozycji, wszystko zagrała wyrazem twarzy, timbrem głosu, wnętrzem. Stworzyła wielką kreację, wydobywając tragizm postaci matki na miarę antycznej bohaterki. Nie potrzebowała żadnych pomocnych narzędzi, żadnych rekwizytów. Niczego. Od pierwszej sceny po ostatnią przykuwa uwagę widza, trzyma go w napięciu i prowadzi ku współodczuwaniu dramatu jej bohaterki. Halina Łabonarska kolejny już raz dała dowód swego wyjątkowego, wielkiego aktorstwa, którego już prawie nie ma na scenach. To wybitna artystka, młodzi aktorzy mają więc od kogo czerpać naukę prawdziwego, czystego aktorstwa.

"Wszyscy moi synowie" to trzeci spektakl w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego zrealizowany pod szyldem Teatru Dramatycznego. Już dwa poprzednie: "Cudotwórca" i "Rzecz o banalności miłości" pokazały, jak wspaniałą wyobraźnią artystyczną dysponuje i jak wielki potencjał twórczy posiada ten młody reżyser, a także jak znakomicie potrafi "myśleć" formą. Każde z tych przedstawień jest inne, mówi o czym innym i ma inną formę artystyczną. Ale wszystkie są wielopłaszczyznowe i wszystkie zawierają pewną symbolikę, można powiedzieć z pogranicza rzeczywistości pozarealnej. I, co widać wyraźnie na przykładzie tych trzech przedstawień, Wawrzyniec Kostrzewski tworzy swój autorski teatr. Jest to teatr wielki, teatr prawdy artystycznej, teatr pogłębiony psychologicznie i teatr czytelnej idei. A także teatr dobrego aktorstwa.

Czysto i precyzyjnie wyreżyserowane przedstawienie z czytelnie i konsekwentnie poprowadzoną myślą inscenizacyjną oraz świetnie aktorsko zagrane sprawia, że "Wszystkich moich synów" można śmiało określić jako wydarzenie artystyczne.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
22 grudnia 2014

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia