Jestem aktorem teatralnym

rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem

"Mam roboty po uszy. Robię premierę po premierze, niekiedy rzeczy fascynujące, fantastyczne. Właściwie teatr wypełnia mi całe moje zawodowe życie." - rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem

Jak to się dzieje, że tak bardzo kochamy pana głos i pana aktorstwo, a tak rzadko - poza teatrem - mamy szanse pana oglądać w kinie lub TV?

Głównie dlatego, że nikt mnie nie chce obsadzać. To jest najprostsza odpowiedź...

Nigdy pan o te role nie zabiegał? Młodsi aktorzy walczą, żeby grać...

Nie zabiegałem. A to dlatego, że ja pracuję regularnie, cały czas w Teatrze Narodowym. I mam roboty po uszy. Robię premierę po premierze, niekiedy rzeczy fascynujące, fantastyczne. Właściwie teatr wypełnia mi całe moje zawodowe życie.

Ale film, serial, praca przed kamerą to pieniądze i popularność. Może jest pan zbyt rygorystyczny w swoich wyborach ról?

Niekoniecznie. Tak się stało, że jestem aktorem niemal wyłącznie teatralnym. Przyjmuję to jako fakt. I tyle.

Co ostatecznie zdecydowało, że zgodził się pan na udział w serialu "Bez tajemnic"?

"Bez tajemnic" to serial ciekawie wymyślony. I temat, i postaci. Nie ma tu właściwie żadnej akcji. Wszystko zamyka się w rozmowach, w zamkniętym gabinecie psychoterapeuty. To tam właśnie odbywa się kotłowanie, wywracanie na różne strony życia moich filmowych pacjentów. Urok tej zabawy polega na tym, że psychoterapeuta, którego gram, ma w równym natężeniu dokładnie potrzaskane życie. Widz dowiaduje się, że nie ma między nimi specjalnej różnicy...

Formuła serialu jest bliska teatrowi telewizji. Czy taka rola wymaga jakiegoś specjalnego rodzaju aktorstwa?

Ma pani rację, ten serial jest niekiedy bliski dawnemu teatrowi telewizji, zwróciłem na to uwagę już na etapie czytania scenariusza. Ludzie ze sobą rozmawiają, fotografowani są blisko. Jeśli daleko, to tylko po to, żeby nie znudzić widza. Ale sposób filmowania nie wpływa na sposób grania. Aktorstwo jest jedno.

Co w tym przypadku jest najistotniejsze? Na czym się pan koncentrował?

"Bez tajemnic" to ten typ materiału, który wymaga nakierowania na partnera. Nie gramy samotnie. Przejdziesz tędy, popatrzysz nie wiadomo na kogo. Tu najważniejszy jest drugi człowiek, wymiana myśli, energii. Teraz zdałem sobie sprawę, że dokładnie to samo zresztą dotyczy psychoterapeutów... Trzeba słuchać i słyszeć. Chodzi o tę czujność właśnie.

Od premiery "Człowieka z marmuru" minęło prawie 35 lat. To był moment, w którym tak naprawdę w pana życiu zawodowym wszystko się zaczęło?

Najpierw, tuż po studiach, do pracy w Starym Teatrze zaprosił mnie Jerzy Jarocki. W teatrze miałem kontakt z Wajdą. W 1977 roku zagrałem w "Człowieku z marmuru", film dwa lata później został pokazany na festiwalu filmowym w Brukseli - za Birkuta dostałem Grand Prix. Zobaczył mnie belgijski reżyser Jean-Jacques Andrien, zaprosił do współpracy na planie swojego filmu, zacząłem grać za granicą, potem jeszcze we francuskim teatrze... I tak to rzeczywiście się potoczyło...

Bożena Chodyniecka
To i Owo
13 października 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia