Jestem już za stary na rolę Hamleta
rozmowa z Radosławem KrzyżowskimMyślę, że mało jest ról w literaturze światowej o tak emocjonalnym rozpięciu, złożoności, a do tego poddających się tak mnogim interpretacjom jak Hamlet. Dlatego często określa się go mianem "roli życia" - mówi Radosław Krzyżowski, który w nowej obsadzie "Hamleta" w Teatrze STU gra Klaudiusza.
"Hamlet" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego właśnie powrócił do repertuaru Teatru STU. Podczas premiery spektaklu w 2000 roku grał Pan tytułową rolę. Po latach musiał się Pan jednak pożegnać z Hamletem i wcielić w Klaudiusza. Czy to było łatwe rozstanie?
Nie jestem pewien, czy to jest definitywne rozstanie. Grałem tę postać nie tylko w Teatrze STU, ale także w Legnicy. Jacek Głomb, dyrektor legnickiej sceny, odgraża się, że zamierza jeszcze tamtejszego "Hamleta" eksploatować, więc nie wszystkie drzwi zostały zamknięte. Muszę jednak przyznać, że czuję się już za stary na to, by grać Hamleta. Ale też i za młody, by grać Klaudiusza (śmiech).
Granie starszego od Pana bohatera będzie aktorskim wyzwaniem?
Tak.
Ale to nie tylko wiek jest dla mnie utrudnieniem. Kiedy grałem Hamleta w STU, w roli Klaudiusza występował Krzysztof Globisz. Musiałem odbić się od jego interpretacji tej postaci. Interpretacji bardzo wyrazistej i silnej, która mocno zapisała się w mojej pamięci. Towarzyszyła mi w końcu przez sześć lat - no, ale mam wrażenie, że to się powoli udaje. Zaczynam słyszeć swojego Klaudiusza.
Wróćmy do premiery "Hamleta" w 2000 roku. Pamięta Pan ten dzień?
Tak, ale lepiej pamiętam przedpremierę, która odbyła się w listopadzie 1999 roku. Wyszedłem wtedy z teatru o 4 nad ranem. Spektakl, przy pełnej widowni, rozpoczął się bowiem dopiero o godzinie 23. Po jego zakończeniu omawialiśmy go z reżyserem jeszcze przez godzinę.
Miał Pan tremę?
Ogromną. Powiem więcej: byłem naprawdę przerażony. "Hamlet" w STU był bowiem pierwszym tak dużym przedsięwzięciem w mojej karierze. Pamiętam, że podczas weekendów, kiedy graliśmy spektakl, byłem zupełnie wyłączony z życia. Miałem wrażenie, że funkcjonuję w zupełnie innej rzeczywistości. Uspokoiłem się dopiero po dwóch latach grania.
Aktorzy grający Hamleta mówią, że były to ich życiowe role. Zastanawiał się Pan kiedyś nad fenomenem tej postaci?
Tak. Myślę, że mało jest ról w literaturze światowej o tak emocjonalnym rozpięciu, złożoności, a do tego poddających się tak mnogim interpretacjom jak Hamlet. Dlatego często określa się go mianem "roli życia".
Czy Pański Hamlet zmieniał się wraz z upływem lat?
Oczywiście. Ewoluował, tak jak ja. To całkiem naturalny proces, zwłaszcza że miałem do tej roli bardzo emocjonalny, można wręcz powiedzieć namiętny stosunek. Zżyłem się z nią przez lata. Dziś to bardzo ważny, intensywny kawał mojego życia. Teraz przeglądam się w młodszych aktorach, grających w STU Hamleta.
Czy dawał im Pan jakieś wskazówki?
O tak! Dawałem im mnóstwo rad. Myślę, że byłem przez to nieznośny. Nie mogłem się powstrzymać i cały czas ich strofowałem, mówiąc: "Nie tak. Musisz to zrobić inaczej". Byłem okropny (śmiech). Zwłaszcza że oni próbowali znaleźć swoją drogę do Hamleta.
A jak Pan odnalazł swoją drogę?
Zamęczałem Hamletem dosłownie wszystkich. Rozmawiałem o nim z profesorami ze szkoły teatralnej, z reżyserami i przyjaciółmi. Zbierałem różne punkty widzenia i wykorzystywałem je później na scenie.
Dociekanie opłaciło się. Otrzymał Pan za Hamleta prestiżową nagrodę Ludwika.
To prawda. Hamlet zmienił też moje życie jako aktora. Zacząłem dostawać nowe, ciekawsze propozycje.
A czy to prawda, że Hamlet wyczerpał Pana fizycznie?
Tak. W czasie samych przygotowań do premiery straciłem aż siedem kilogramów. Stres i intensywność przeżyć, które mi wtedy towarzyszyły, już nigdy się nie powtórzyły.