Jesteśmy szczęśliwi, gdy widzowie podśpiewują

rozmowa z Pawłem gabarą

Tak naprawdę najlepszą formą, która się sprawdzała w teatrze, i to już w starożytności, była forma opiekuńczego państwa. Do dziś ta forma finansowania kultury najlepiej się sprawdza w całej Europie i na świecie - mecenat ośrodka samorządowego albo państwowego, który nie narzuca artyście ani programu, ani sposobu uprawiania sztuki, lecz wyznacza jedynie kierunki rozwoju teatru - mówi Paweł Gabara, dyrektor Gliwickiego Teatru Muzycznego

Kiedyś artyści albo tworzyli trupy muzyczne i teatralne i próbowali sami się utrzymać, albo trafiali pod skrzydła księcia, czy nawet króla i dzięki wsparciu wielkiego mecenasa uprawiali sztukę. A jak to dziś wygląda - czy sztuka potrafi sama na siebie zarobić, czy też trzeba szukać sponsorów, żeby ją wsparli?

- Warto tu zaznaczyć, że artysta korzystał z mecenatu, ale płacił w jakimś sensie ograniczeniem wolności, bo król czy książę bywał kapryśny albo miał różne życzenia czy zamówienia i nawet Molier musiał się zniżać do różnych feerii baletowych, by zadowolić gusta nie zawsze najlepiej wyrobionej nawet arystokratycznej publiczności. Tak naprawdę najlepszą formą, która się sprawdzała w teatrze, i to już w starożytności, była forma opiekuńczego państwa. Na przykład w Atenach wspaniale rozwijał się teatr, bo było to zadanie państwowe i publiczne.

Do dziś ta forma finansowania kultury najlepiej się sprawdza w całej Europie i na świecie - mecenat ośrodka samorządowego albo państwowego, który nie narzuca artyście ani programu, ani sposobu uprawiania sztuki, lecz wyznacza jedynie kierunki rozwoju teatru.

Nikt dziś z dyrektorem nie rozmawia, że ma być zagrane to czy inne przedstawienie, z którego mają wynikać określone treści, albo że ma zaśpiewać konkretny artysta?

- Nasz teatr, na szczęście, nie spotyka się z taką postawą. Jesteśmy na garnuszku gminy Gliwice, która wydaje na nas rocznie około 8 milionów złotych, ale nie wiąże się to z żadnymi ingerencjami w repertuar. Jestem naturalnie miastu wdzięczny, bo to jest duży wydatek. Taki duży teatr jak nasz jest w innych regionach utrzymywany raczej przez ośrodki marszałkowskie, które przekazują o wiele wyższe środki.

Dlaczego utrzymanie teatru jest takie drogie - przecież pojawiło się sporo teatrów prywatnych, które muszą sobie jakoś radzić bez dotacji...

- Nasz teatr jest teatrem muzycznym o profilu klasycznym. A to znaczy, że musimy wystawiać przedstawienia według reguł zapisanych w partyturze, która określa, że skład orkiestry to jest około 40-45 osób - a czasem nawet więcej - że chór musi mieć minimum 24 osoby, że muszą być soliści o różnych głosach, a także preferencjach wokalnych. Do tego dochodzi balet, który też powinien być co najmniej 20-osobowy.

Wygląda na to, że nie może pan tutaj na niczym zaoszczędzić.

- Nie ma takich możliwości, nie można wystawić przecież pół przedstawienia operetkowego, w dodatku z częściową obsadą, a często koszty rosną, bo na przykład do słynnego przedstawienia operowego "Carmen" Georges'a Bizeta musieliśmy powiększyć obsadę. Staramy się też zapraszać wybitnych artystów, którzy przyciągają publiczność, ale są kosztowni.

Jak bardzo?

- To są kwoty wyrażane w kilku tysiącach złotych.

Za jedno przedstawienie?

- Tak, za przedstawienie. Obowiązują tutaj prawa rynku - artyści najwyższej klasy dostają na Zachodzie i w Polsce honoraria właściwie tej samej wysokości. Tymczasem wpływy z biletów są czterokrotnie niższe, bo przecież zarobki mamy nieporównywalne z tymi na Zachodzie i nie możemy podyktować wyższych cen, bo stracilibyśmy widzów. Do każdego widza dopłacamy, i to sporo. To jest zresztą reguła teatru muzycznego klasycznego na całym świecie. Nikt nie wymyślił modelu teatru, w którym widzowie utrzymywaliby z biletów taki teatr. Teatry są zasilane z państwowej bądź stanowej kasy, lub - jak Metropolitan Opera w Nowym Jorku - mają bardzo hojnych sponsorów.

Szczególnie dlatego, że wymagania stawiane teatrom są coraz wyższe, wchodzą rozmaite nowinki techniczne - światła laserowe, mappingi, postacie w 3D, zmiany dekoracji, których dokonuje się zdalnie.

Generalnie, sztuka powinna być naładowana rozmaitymi pomysłami inscenizacyjnymi - i to jest dziś norma na Zachodzie - dochodzą do tego bardzo drogie materiały do kostiumów. Do spektaklu "Noc w Wenecji" przygotowaliśmy kilkaset unikatowych strojów. Jednak opłaciło się. Efekt jest wspaniały, a pani Barbara Ptak została uhonorowana Nagrodą im. Jana Kiepury w kategorii "Najlepszy scenograf - projektant kostiumów", właśnie za te projekty. Teatr muzyczny ma więc tu szczególnie wysoko podniesioną poprzeczkę. Proszę zauważyć, że w teatrach dramatycznych nie ma już właściwie dekoracji.

Szczególnie w tych prywatnych, w których wszystko opiera się na aktorze i jego interakcji z widownią...

- Tak, meble i kostiumy - to wszystko jest ograniczone do minimum. U nas przy dużym przedstawieniu w grę wchodzi około 300 kostiumów - i to drogich - niektóre wykonane z kosztownych materiałów, bo muszą być wiarygodne, nawiązywać do epoki. Do tego dochodzą dekoracje. Obsady często się zmieniają, więc do jednej roli szyje się nawet trzy kostiumy. Do tego dochodzi ogromna liczba realizatorów.

Dla widzów to gratka, nie tylko słuchają wyśmienitej muzyki w świetnym wykonaniu, ale i podziwiają piękne rzeczy. Dla pana jednak problem - bo jak zdobyć na to wszystko pieniądze?

- Bardzo liczymy na to, że nasza nowa Loża Patronacka złożona ze wspaniałych osób nie tylko w sensie opiniotwórczym, ale i w sensie ludzkim - to znaczy z dobrym nastawieniem do teatru i sztuki - właśnie w tym nam pomoże. W pierwszym etapie liczymy na pomoc we wspieraniu naszego wizerunku, w umacnianiu naszej pozycji na tle życia kulturalnego w Polsce, a w kolejnym etapie Loża zapewne pomoże nam odnaleźć się w środowisku biznesowym, które będzie chciało traktować teatr jako swojego partnera.

Czy zauważa pan, że jest już taka grupa biznesmenów, która się dorobiła i postanowiła przeznaczyć trochę pieniędzy na pomoc dla innych, w tym artystów?

- Zdecydowanie tak, jednak przepisy, które funkcjonują w Polsce, nie zachęcają ich do tego. Jeśli bowiem przedsiębiorca chce finansować teatr, to musi to robić praktycznie z własnej kieszeni. Nie ma z tego tytułu ulg. Można co prawda tworzyć bardzo skomplikowane umowy sponsoringowe, żeby pomoc dla teatru wrzucić w koszty firmy, ale przepisy niczego tu nie ułatwiają. Kolejne ekipy rządowe nic nie robią, żeby zachęcić biznes do wspierania kultury. A pamiętajmy, że dobrze rozwinięta kultura to jest pożytek dla całego społeczeństwa, bo przecież ktoś, kto idzie do teatru, musi tam dojechać.

Zyskuje więc całe otoczenie teatru, miasto. Najciekawsze spektakle przyciągają gości spoza miasta i regionu, a więc mamy również wpływy z turystyki. Tak więc każda złotówka wydana na kulturę to może być również inwestycja w rozwój miasta i regionu, bo ona wraca w postaci promocji danego teatru, wzmożonego zainteresowania miastem, większej liczby gości.

Śląsk był zawsze rozśpiewany. Jednak tradycyjna śląska kultura jest ludyczna, nawet nieco przaśna, kojarzy się z jarmarkami i festynami majowymi. Czy przedstawienia nawiązujące do śląskich obyczajów, a także importowanych z Bawarii "szlagierów", nadal najlepiej się sprzedają i przyciągają najwięcej widzów?

- Z tą śląską kulturą nie jest już tak dobrze jak dawniej. Niestety, zauważamy zamieranie amatorskich ruchów muzycznych, znikają chóry amatorskie i inne zespoły, które sprawiały, że ta kultura była na wysokim poziomie, niemalże profesjonalnym. Teraz mamy najczęściej śpiewanie masówkowe, gdzie nikt nie przywiązuje wagi, jak śpiewać, tylko żeby było głośno i żeby dobrze się przy tym bawić. Na szczęście nasz teatr nie jest w żaden sposób związany z tą formą zabawy, bo zakładamy, że to my powinniśmy uraczyć widza muzyką - i to na najwyższym poziomie. Nie odczuwamy też takiej potrzeby, by organizować programy biesiadne i starać się wprowadzać do repertuaru popularne szlagiery. Oczywiście, jesteśmy szczęśliwi, gdy widzowie podśpiewują na operetkach i przebojowe melodie zostają im w uchu po wyjściu z teatru. Widzowie generalnie lubią chodzić na te spektakle, których muzykę znają.

Czyli upodobania widowni nadal można podsumować słynnym zdaniem inżyniera Mamonia z filmu "Rejs" - "Lubię tylko te piosenki, które znam"...

- Jeżeli wprowadza się do repertuaru spektakle mniej znane, to rzeczywiście nie cieszą się taką popularnością, jak dzieła mistrzów wiedeńskiej operetki - Kálmána, Lehára czy Straussa, choć mają duże walory muzyczne.

Ale "Carmen", spektakl długi i niełatwy w odbiorze, zrobił furorę.

- Złożyło się na to kilka sprzyjających czynników. Udało się zaangażować wielkie gwiazdy - przede wszystkim Małgorzatę Walewską. Przedstawienie świetnie przygotował Paweł Szkotak, który nie bał się zrealizować nietypowego pomysłu i wystawić "Carmen" w dawnym poniemieckim teatrze w Gliwicach, spalonym przez Rosjan. Publiczność dostała od nas wiele miłych niespodzianek i doceniła to, przychodząc tłumnie na spektakle.

Kto dziś chodzi do teatru muzycznego - tradycyjna inteligencja niepotrafiąca żyć bez kultury, czy też pojawiły się nowe grupy widzów, którzy szukają czegoś więcej niż oferuje telewizja?

- Telewizja - wbrew pozorom - może pomóc teatrowi. Pojawiają się tam bowiem ciekawe produkcje dla całych rodzin, których później widz szuka także w teatrze. Stąd, sądzę, wielka popularność naszego najnowszego spektaklu "Mały Książę" - sprzedaliśmy już bilety na 12 przedstawień naprzód. Widzowie przychodzą i wręcz awanturują się, że już nie ma biletów. To nas cieszy, ale i martwi. Nie da się wprowadzić dodatkowych przedstawień do programu, ponieważ artyści nie mają wolnych terminów.

Mariusz Urbanke
Polska Dziennik Zachodni
8 czerwca 2013
Portrety
Paweł Gabara

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...