Jeszcze o mnie usłyszycie!

rozmowa z Hanną Kochańską.

Byłam bardzo dobrą studentką dziennikarstwa, miałam pierwsze sukcesy i kiedy już, pomimo ogromnej fascynacji teatrem, miałam porzucić moją aktorską karierę i przenieść się na dzienne dziennikarstwo, zjawił się mój Anioł – Mistrz Adam Hanuszkiewicz. Zaprosił nas, słuchaczy studium, na casting do „Wesela" Wyspiańskiego, chciał nami obsadzić role: Racheli, Zosi, Haneczki, Jaśka. Poszłam niechętnie, w końcu podjęłam decyzję o zmianie swojej drogi zawodowej i... wygrałam!

Z Hanną Kochańską, aktorką teatralną, filmową i telewizyjną rozmawia Grzegorz Ćwiertniewicz, recenzent dolnośląskiego oddziału Dziennika Teatralnego.

Grzegorz Ćwiertniewicz: Ukończyłaś Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu ze specjalizacją pantomimiczno-ruchową. Następnie związałaś się na krótko z dwoma wrocławskimi teatrami: Współczesnym i Polskim.  Jak stolica Dolnego Śląska zapisała się w Twojej pamięci?

Hanna Kochańska: Kocham Wrocław, to bardzo piękne miasto,  teatralnie niezwykle inspirujące i dla mnie bardzo szczęśliwe. Żałuję, że nie udało mi się dostać etatu w żadnym z wrocławskich teatrów. Zarówno Teatr Polski, jak i Współczesny, wywarł nam mnie ogromne wrażenie, praca tam była cudowna i zaowocowała w niezwykłe spotkania z wybitnymi reżyserami oraz we wspaniałe aktorskie przyjaźnie. Chciałam jednak już odciążyć rodziców i samodzielnie stanąć na nogi, dlatego wyruszyłam  z Wrocławia  i przyjęłam propozycję etatu w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Zrobiłam to z ogromnym bólem serca, nie dało się jednak pogodzić grania gościnnego we wrocławskich teatrach z obowiązkami etatowymi w Bydgoszczy oraz propozycjami, które zaczęłam dostawać z Warszawy. Zawsze jednak do Wrocławia wracam jak na skrzydłach, bo to odwzajemniona miłość , która się nigdy nie skończy .

Twojego debiutu teatralnego nie należy ignorować. Jako dwudziestoletnia dziewczyna wystąpiłaś w "Weselu" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, wcielając się w postać Panny Młodej. Jak doszło do tego spotkania?

- To było magiczne spotkanie!  Jeszcze przed szkołą teatralną spędziłam dwa lata w Studium Aktorskim im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie. Jednocześnie studiowałam dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Tak, tak, to zaskakujące, ale zrodził mi się w głowie kiedyś taki pomysł, by być dziennikarką, zastanawiałam się,  co powinnam wybrać, jaką drogą pójść. Byłam bardzo dobrą studentką dziennikarstwa, miałam pierwsze sukcesy i kiedy już, pomimo ogromnej fascynacji teatrem, miałam porzucić moją aktorską karierę i przenieść się na dzienne dziennikarstwo, zjawił się mój Anioł – Mistrz Adam Hanuszkiewicz. Zaprosił nas, słuchaczy studium, na casting do „ Wesela" Wyspiańskiego, chciał nami obsadzić role : Racheli, Zosi,  Haneczki,  Jaśka. Poszłam niechętnie, w końcu podjęłam decyzję o zmianie swojej drogi zawodowej i... wygrałam! Zaskakujące było to, że Mistrz Adam zobaczył we mnie Pannę Młodą, mimo że ta rola była już obsadzona w olsztyńskim spektaklu. Adam Hanuszkiewicz był przecież znany ze swoich szalonych pomysłów i żadna jego realizacja nie mogłaby obyć się bez skandalu czy kontrowersji. Podjęłam się tego arcytrudnego zadania i przyjęłam nie lada wyzwanie. Wszystkie oczy były skierowane na mnie i każdy zastanawiał się, czy na pewno sobie poradzę. Poddawana nieustającej krytyce , nie byłam z tym jednak sama, zawsze mogłam liczyć na wsparcie Mistrza Adama. I tak zaczęła się moja fascynująca przygoda z teatrem. Porzuciłam dziennikarstwo  i ani przez chwilę nie żałowałam podjętej decyzji.

Czego nauczyłaś się od kontrowersyjnego reżysera Hanuszkiewicza?

- Wszystkiego, co w tym zawodzie najważniejsze! Mam kryzys autorytetów w teatrze, niewątpliwie dla mnie Adam Hanuszkiewicz takim autorytetem był i zawsze będzie. Można nie zgadzać się z jego interpretacją klasyki, można jego teatru nie lubić, ale nie można przejść obok niego obojętnie. Wywołuje emocje, porusza. Mnie poruszyła jego charyzma, wiedza i to,  jak potrafi pracować z aktorem. Nigdy nie pozostawiał go samego sobie, jego przekaz był klarowny i nie spoczął, dopóki nie uzyskał tego, co sobie wymyślił . Niektórzy uważali, że narzuca aktorom tony, melodię. Nie zgadzam się z tym, mnie nauczył wsłuchiwania się w melodię słów, zwłaszcza pisanych wierszem, jak prawidłowo zawieszać głos i  co ważne dla aktora: jaki potencjał tkwi w głosie. Potem inteligentny aktor musi to wypełnić emocjami i prawdą. Ganił za kłamstwo i brak świadomości ciała na scenie.  Potrafił ostro skrytykować, a nawet krzyknąć. Natomiast na kontraście, nikt tak  nie dbał o mój komfort na scenie,  był gotów  nieba przychylić i wierzył we mnie wówczas bardziej niż ja w samą siebie . Wspaniałe,  motywujące artystyczne spotkanie! I prawdziwy Mistrz!

Miałaś dobre recenzje. Czy debiut u znanego reżysera skazuje aktora na pewny sukces?

- Te dobre recenzje były dla mnie bardzo ważne. Chciałam dowieść, że Adam Hanuszkiewicz nie pomylił się obsadzając mnie w roli Panny Młodej. Nie chciałam też go rozczarować, bardzo liczyłam się z jego zdaniem i mogłam mu ufać. Był w sprawach artystycznych do bólu szczery. Czy praca z kimś tak znanym, cenionym skazywała mnie wtedy na pewny sukces? Nie miałam takiej świadomości. Skłamałabym mówiąc, że nie był to powód do dumy . Oczywiście, że był i byłam szczęśliwa, że z nim pracowałam, mogłam się tym zawsze pochwalić. To miłe. Wiedziałam, że reszta już w moich rękach i że czeka mnie ciężka praca. Byłam pokorna. Spotkanie z moim mistrzem dowartościowało mnie i dodało skrzydeł. Dostałam się dzięki temu do szkoły teatralnej i za każdym razem, kiedy na mojej drodze zawodowej  pojawia się wątpliwość czy powinnam grać, być aktorką, myślę o tym, co mi przekazał Adam Hanuszkiewicz, co do mnie mówił i na co zwracał uwagę. I wątpliwości mijają. To taki mój aktorski, zawodowy Anioł Stróż!

Po pięciu latach można było zobaczyć Cię na srebrnym ekranie. Wystąpiłaś w "Balladzie o Zakaczawiu" w reż. Waldemara Krzystka. To był Twój debiut filmowy. Nie za dużo splendoru jak na początek kariery aktorskiej?

- Nie! Jak mawia mój przyjaciel- pracuję tylko z najlepszymi (śmiech) ! I nie ma co silić się na fałszywą skromność, kocham być obsadzana i nigdy nie mam dość aktorskich wyzwań. „ Ballada o Zakaczawiu"  to było właśnie ważne dla mnie wyzwanie. W szkole teatralnej uczy się nas, że ciało aktora jest narzędziem na scenie, uczy się łamać wstyd, przezwyciężać nieśmiałość. Tylko że  to piękna teoria, trudniej ją wcielić w życie. Kiedy młoda aktorka, zaraz po szkole, dostaje propozycję zagrania striptizerki  i ma to być jej debiut filmowy jest przerażona. Ja  też byłam! Wiedziałam jednak, że to ciekawa rola, w uhonorowanym Nagrodą im. Konrada Swinarskiego spektaklu, który ma być przeniesiony na ekran i wyreżyserowany przez znakomitego reżysera. Nie mogłam z tej szansy nie skorzystać. Nie przewróciło mi to jednak w głowie, wiedziałam, że to gigantyczne zadanie aktorskie  i trzeba je zrobić jak najlepiej, przełamując wstyd i osobiste zahamowania. W pierwszej kolejności myślałam o rzetelnym wykonaniu roli, marzyłam o splendorze, to oczywiste, ale dopiero na samym końcu. Nie ukrywam, cieszę się, że  mogłam się z tym zmierzyć. Miałam poczucie, że biorę udział w czymś ważnym  i że zaskakuję samą siebie. Dla takich momentów warto być aktorką!

W moim pytaniu nie było ani krzty zazdrości czy zawiści. Uważam, że posiadasz predyspozycje do odgrywania ról pierwszoplanowych, o czym już niegdyś wspominałem. U boku takich reżyserów nie debiutuje się mimochodem. Jakich aktorek szukają współcześni reżyserzy?

- No właśnie nie wiem...Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze w szkole  mówiono, że moje  warunki aktorskie predysponują mnie do grania niewinnych, słodkich dziewuszek. Zaraz po szkole uznano, że mam ciało kobiety z twarzą dziecka. To intrygowało reżyserów. Powierzano mi role famme fatale , prostytutek itp. Jak każda aktorka boję się zaszufladkowania, zagrałam słodkie , niewinne, jak i złe, bardzo kobiece role. Chciałam zawsze być wyrazista , nawet jak grałam amantkę . Marzyły mi się wielkie dramatyczne role i tylko w takich się widziałam, a teraz coraz częściej odkrywam w sobie potencjał komediowy. Czy taka aktorka jak ja jest wyzwaniem dla współczesnych reżyserów? Nie wiem. Obawiam się , że to sprawa szczęścia, okoliczności, przypadku, choć podobno nie ma przypadków.  Mnie tylko zasmuca fakt, że widzowie chcą oglądać twarze znane z telewizora, z serialu , a nie z desek teatralnych. Od jakiegoś czasu nie gram już w serialu „ Plebania" , którego już nie ma i moja telewizyjna popularność trochę ucichła. Bardzo dużo pracuję w teatrze i uważam, że bardzo się rozwinęłam. Mam pewne obawy, że od współczesnych reżyserów wymaga się obsadzania sztuk właśnie popularnymi aktorami, takie są wymogi rynku , taka potrzeba widzów. Wniosek z tego, że reżyser musiałby zaryzykować, obdarzyć mnie ogromnym zaufaniem, powierzając mi rolę pierwszoplanową w komercyjnej produkcji, a takie najczęściej powstają . Pozostaje mi wierzyć albo w odważnych reżyserów i producentów albo w dalszy mój rozwój telewizyjny i filmowy. Chciałoby się rzec- jeszcze o mnie usłyszycie !

Haniu, to na pewno! Zagrałaś w ponad dwudziestu spektaklach teatralnych. Najwięcej premier z Twoim udziałem odbyło na deskach warszawskiego Teatru Syrena. Jak to jest występować na scenie, na której jeszcze niedawno swoje monologi wygłaszała Hanka Bielicka czy Irena Kwiatkowska?

- Zawsze wyczuwam, czy duch takich osób jest w teatrze . To jest ta magia, którą z niczym nie można porównać... Po raz kolejny miałam dużo szczęścia, że moja rola w "Balladzie o Zakaczawiu" spodobała się Barbarze Borys- Damięckiej, gdyż wówczas zaprosiła mnie do spektaklu  autorstwa Ryszarda Marka Grońskiego „ Party", który zamierzała wyreżyserować w Teatrze Syrena, gdzie pełniła również funkcję dyrektora. Pierwszy raz to dyrektor teatru zadzwonił do mnie z propozycją. Pamiętam jakby to było dziś, jak wielkie było  moje zdziwienie i jednocześnie przerażenie. Pamiętam też datę-  3 lipca 2002 roku. To był dzień urodzin mojego Taty. Zabawne jest również to, że noszę imię Hanna , bo taką decyzję podjął mój Tata, zafascynowany talentem i urokiem Hanki Bielickiej. Mamie nie pozostawało nic innego, jak tylko się zgodzić. Bardzo żałuję, że nie spotkałam się z  Hanką Bielicką na scenie, na pewno byłoby to ekscytujące. Miałam natomiast więcej szczęścia do spotykania się z panią Ireną Kwiatkowską. Nie odbywały się one, niestety, na  scenie, a w sklepie "Bocian" na warszawskich Kabatach. Pani Irena była moją sąsiadką, często razem kupowałyśmy bułki. Miło jest pracować na scenie, na której  rozkwitała jak kwiat podziwiana przeze mnie aktorka, na scenie, która dawała jej drugie życie. Była tam  wiecznie młoda, uśmiechnięta i pełna wigoru. Patrząc na aktorki tej klasy, na ich postawę życiową i sceniczną jestem dumna, że wykonuję ten właśnie zawód.

Zastanawiam się czy historia Teatru Syrena wyzwala w aktorach potrzebę i chęć utrzymania wysokiego poziomu, czy nie ma ona żadnego znaczenia. Współpracujesz z Syreną, więc jak to oceniasz?

- Myślę, że to nie konkretna scena i jej historia wyzwala w aktorze potrzebę utrzymywania wysokiego poziomu artystycznego, tylko teatr sam w sobie. Aktorem telewizyjnym, czy nawet filmowym, może być każdy. Pokazuje nam to choćby serialowa rzeczywistość. W teatrze zaś trzeba już wykazać się odpowiednim warsztatem, mieć świadomość ciała i dobrze emitować głos. Widz zapłacił za bilet i chce usłyszeć każde słowo wypowiedziane donośnie i wyraziście. Trzeba też mieć charyzmę, scena bez obłudy pokaże kogo kocha, a kogo nie , ale jak już kocha to na zabój i wtedy ten zawód ma sens. Za tę miłość trzeba odwzajemnić się profesjonalizmem i etyką zawodową. To samo zobowiązanie mamy wobec widza, który przyszedł do teatru, to dla niego gramy i potrzebujemy jego aplauzu jak powietrza. To właśnie z szacunku do widza i sceny w każdym teatrze, w którym pracuję, staram się dać z siebie wszystko i utrzymać odpowiedni poziom.

W mijającym roku miałem okazję zobaczyć Cię na scenie w dwóch spektaklach: w "Haroldzie i Matyldzie" i w "Kallas". Oba wyreżyserował Dariusz Taraszkiewicz. Lubię jego teatralne zmagania z problemami egzystencjalnymi. W obu zrobiłaś na mnie bardzo dobre wrażenie. Który wyzwala u Ciebie większe emocje?

- Nie umiem odpowiedzieć, bo każdy spektakl jest inny i w każdym spotykam się z innymi osobowościami aktorskimi. Przede wszystkim dziękuję  Darkowi Taraszkiewiczowi, że zaprosił mnie do współpracy. Bardzo dużo się nauczyłam. W "Kallas", a właściwie  w "Jędrusik i Villas na scenę! czyli Kallas" gram aż pięć ról. Są to niewielkie epizody, bo spektakl to spotkanie dwóch tytułowych osobowości, jednak właśnie z tego powodu te epizody muszą być wyraziste, aby w ogóle zostały zauważone. To aktorskie wyzwanie, by z wyczuciem poprowadzić drugi plan, by był on na dobrym poziomie i nie miało się poczucia, że aktorka tak bardzo stara się być zauważona czy śmieszna, bo musi coś widzowi udowodnić albo pokazać, bo przecież nie gra w nim głównej roli.  Czasami mniej znaczy więcej – tego z pewnością się nauczyłam, a jednocześnie odkryłam, że nawet najmniejszy epizod może być dla aktora inspiracją i kreacją. Odkryłam też, że potrafię być zabawna. Do tej pory widziałam siebie w rolach dramatycznych. Nie miałam w swoim dorobku ról komediowych, poza próbami w szkole teatralnej i jest to miłe odkrycie, do tego stopnia, że chciałabym takich ról zagrać więcej.

Oba spektakle to  produkcje komercyjne, a jednak mam wrażenie , że biorę udział w czymś wyjątkowym. „ Harold i Matylda" to przepiękna historia o samotności i potrzebie miłości w każdym wieku i na każdym etapie życia. Lubię patrzeć na panią Krystynę Sienkiewicz jak swoją osobowością aktorską wypełnia scenę , jak staje się tą szaloną i jednocześnie uroczą Matyldą i cieszę się, że jestem częścią tego wykreowanego świata, moja postać sceniczna – Marysia , ale i ja aktorka. Wzrusza mnie to. I dlatego oba spektakle wyzwalają we mnie całą gamę różnych emocji, ale to dobrze, to znaczy , że są ważne i wartościowe.

W "Haroldzie i Matyldzie" wystąpiłaś z Krystyną Sienkiewicz. Zazdroszczę i Tobie, i Darkowi Taraszkiewiczowi, i Tadeuszowi Chudeckiemu sceny, w której Matylda wykonuje piosenkę "Biedne badyliszcze", zazdroszczę tych energicznych pląsów. Ja miałem okazję zaśpiewać z nią prywatnie "Wielką wodę" Agnieszki Osieckiej.  Czy młode aktorki podpatrują Krystynę Sienkiewicz, starają zarazić się jej energią, uczą się bycia damami?

- Oczywiście! Krysia Sienkiewicz, bo tak pozwala do siebie mówić, to skarbnica wiedzy wszelakiej: od arcyciekawych historii z życia, miłości i romansów, po porady dietetyczne, kosmetologiczne i wreszcie aktorskie. Wspominałam o mojej potrzebie autorytetów, bardzo cieszę się, że spotykam na swojej drodze osoby, które mi imponują, które zachwycają mnie nie tylko charyzmą sceniczną, ale i swoją osobowością, swoim człowieczeństwem. Takie kolorowe ptaki swój wdzięk potrafią przenieść na scenę. Wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że interesujący człowiek będzie na scenie świetnym partnerem, bo przecież scena to spotkanie. Musi zadziałać jakaś chemia, jakaś energia. Widz natychmiast to wychwyci i będzie zadowolony, poruszony. Z Krysią można porozmawiać o swoich wątpliwościach aktorskich i życiowych, to obecnie rzadkość. Aktorzy z Teatru Syrena uciekają po próbie czy spektaklu do domu, do swoich obowiązków zawodowych. Takie czasy! Krysia Sienkiewicz to skarb. Z rozmów nią, z każdego spotkania na scenie warto czerpać i uczyć się jak najwięcej. Jest też dowodem na to, że warto w tym szalonym życiu teatralnym pozostać sobą.

A od kogo aktorstwa uczy się Hanna Kochańska?

- Hanna Kochańska właśnie czerpie inspiracje ze spotkań z takimi intrygującymi ludźmi. Każda osobowość sceniczna, spotkanie z nią, dokłada cząstkę do tego, kim się staję , jak się rozwijam jako aktorka, jak ewoluują postaci sceniczne, które tworzę. Jestem obecnie zafascynowana spotkaniem z moim kolegą scenicznym Jackiem Zawadą. Udało nam się, uważam to za coś wyjątkowego, stworzyć duet teatralny, w którym uzupełniamy się. Nie ma tam naprawdę cienia rywalizacji. Tworzymy duet, odbieramy na tych samych falach i jeszcze potrafimy na scenie się zaskoczyć. Stworzyliśmy w Teatrze Kamienica cykl bajek interaktywnych dla dzieci „ Bajki – twórcze spotkania z wyobraźnią", których sami jesteśmy autorami, sami je reżyserujemy i w nich gramy. Właśnie w grudniu premierę miała nasza czwarta już bajka „ Imieniny Świętego Mikołaja". Tylko w  grudniu zagraliśmy ją dziewiętnaście  razy i dla nas samych nasze kolejne sceniczne spotkanie było zaskoczeniem, nie znudziliśmy się sobą. Udaje nam się nie zanudzać widza, zwłaszcza bardzo młodego i wymagającego. Pojawiły się też nowe kolory aktorskiej interpretacji i improwizacji. Jest to takie ekscytujące! Tak chciałaby cały czas aktorstwa uczyć się Hanna Kochańska!!!

Z "Haroldem i Matyldą", podobnie jak z "Kallas", przemierzacie całą Polskę. Publiczność wita aktorów równie serdecznie, jak podczas premiery?

- Wielokrotnie spotykamy się z wyrazami uwielbienia od widzów. Oni rzeczywiście czekają na te doznania związane ze spektaklem, jak i na możliwość spotkania się z nami tuż po nim, na nasze autografy. Musiałabym być hipokrytką, gdybym nie powiedziała, że bardzo to miłe i ja też czekam na takie dowody uznania ze strony widzów, że uwielbiam owacje na stojąco, które otrzymujemy, kwiaty i rzeczywiste zadowolenie widzów, które widać w ich oczach podczas rozmów. Widz warszawski często jest bardzo wymagający, to dobrze oczywiście, ale i powściągliwy, widz spotkany w Polsce często teatralnie bardzo wykształcony, ale bardziej spontaniczny, szczery. Ta konfrontacja też jest inspirująca. Bardzo lubię te wyjazdy, bo lubię podróżować, a za naszym  „ wesołym  autobusem" , szczególnie jak jedziemy z „ Haroldem i Matyldą" wręcz tęsknię. Udało nam się stworzyć zgrany zespół z podobnym poczuciem humoru, więc jak tu nie jeździć?!

W "Kallas" spotykają się dwa żywioły: Kalina Jędrusik (Joanna Kurowska) i Violetta Villas (Ewa Kasprzyk). A jak jest poza sceną?

- Zarówno Ewa , jak i Joasia to dwa żywioły i w życiu, i dwie bardzo duże osobowości. Nie ukrywam, że na początku naszej współpracy przy spektaklu było trudno, był i podniesiony głos i .. łzy. Dziś życiowo i scenicznie się dotarłyśmy. Nie żałuję tego doświadczenia, rzeczy ważne podobno rodzą się w bólach, konflikt jednak to nie moja estetyka, chociaż lubię jak się coś dzieje, jak jest energetycznie, więc może to zetkniecie z tymi dwoma wulkanami było po coś, o czym świadczy spektakl, w którym naprawdę lubię grać.

Jesteś producentką własnych przedstawień teatralnych. Jak odnajdujesz się w tej roli?

- To trudna rola, może czasami nawet trudniejsza od roli aktorki, bo bardziej odpowiedzialna, więcej obowiązków trzeba ogarnąć i czasami z większą ilością wyzwań się zmierzyć. Może nie lubię nudy? (śmiech) A może po prostu lubię wziąć sprawy w swoje ręce, nie lubię czekać na propozycję, choć lubię je dostawać. Wolę zamiast narzekać na ich brak po prostu coś zrobić. Obecnie produkuję spektakle dla dzieci, ale moją pierwszą produkcją w 2007 r. był spektakl dla dorosłych "PomroCność jasna" w reż. Piotrka Nowaka,  m.in. Mirkiem Zbrojewiczem, Leszkiem Lichotą  i Hanną Stankówną. Bardzo duże wyzwanie organizacyjne, ale i finansowe. Jednak po raz kolejny stwierdzam, że warto było zaryzykować. Nie nauczyłabym się tyle o sobie, o mojej pracy z teorii, aktora, nawet w roli producenta kształtuje doświadczenie. Teraz marzy mi się mój własny teatr dla dzieci....

Kochasz grać dla dzieci.  Czy są bardziej wdzięcznymi widzami niż dorośli?

- Wdzięcznymi, ale bardziej wymagającymi. Wyczują każdy fałsz i muszą naprawdę uwierzyć, że kreowana postać jest grana przeze mnie prawdziwie i że mam im do zaproponowania coś niebanalnego. Tak jak moja Królewna Lala. Królewna jest tak zakorzeniona w świadomości każdej małej dziewczynki, każda nią chce być, ale i od takiej postaci dużo wymaga. Moja Królewna Lala musi więc realizować marzenia o królewnie, ale też czymś zaskoczyć. Mojej więc... śnią się kury. Jest przez to zabawna, a dzieci to uwielbiają . Właśnie tej śmieszności nie wolno bać się grając dla dzieci. Warto postawić się też w roli ich starszej siostry i dobrze się z nimi bawić. Mnie to sprawia ogromną frajdę .

Obecnie, w Teatrze Syrena, występujesz w dwóch spektaklach dla dzieci. W Teatrze Kamienica bawisz najmłodszych w przedstawieniu o św. Mikołaju. Przed naszym spotkaniem sprawdziłem, że na styczniowe przedstawienia sprzedano prawie wszystkie bilety. W czym tkwi siła tych opowieści dla najmłodszych?

- Rzeczywiście, nie ma biletów na spektakle dla dzieci. Zabawne jest też to, że na nasz spektakl „ Imieniny św. Mikołaja" wystawiany w warszawskim Teatrze Kamienica bilety rozeszły się jeszcze przed premierą, a zaplanowaliśmy dziewiętnaście spektakli, ryzykując nawet graniem w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia , a frekwencje mamy 100%. Myślę , że wynika to z potrzeby kontaktu z żywym słowem. W dobie komputerów i zabiegania rodziców, dziecko najbardziej jednak potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem. W naszej formule bajek, które wymyśliliśmy z Jackiem, ważnym elementem jest spotkanie po spektaklu z dziećmi, pokazujemy im teatr od kulis, czasem nawet zdradzamy tajemnice teatralne i podpisujemy specjalnie przygotowane pocztówki. Dzieci uwielbiają rozmawiać z nami, dzielą się wrażeniami i nic nie jest większą wartością, jak widok roziskrzonych dziecięcych oczu, czy ich uśmiech. Poza tym telewizor nie odda tej magii, którą mogą zobaczyć, poczuć w teatrze. Cieszę się, że w rodzicach czy nauczycielach jest większa świadomość i potrzeba edukacji teatralnej. Stąd sukces frekwencyjny bajek. Tylko się tym cieszyć.

Przed jakimi wyzwaniami zawodowymi staniesz w 2014 roku?

- Nowe pomysły, nowe spektakle! Czekam na propozycje! Ale jak same nie przyjdą to na pewno sobie poradzę! Obiecuję nie pozostać obojętną!

Życzę więc, aby wszystkie Twoje plany się ziściły.

Hanna Kochańska -  aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa, producentka własnych przedstawień teatralnych, trener twórczości dziecięcej, absolwentka Wydziału Aktorskiego PWST we Wrocławiu ze specjalizacją pantomimiczno-ruchową; występuje na deskach Teatru Syrena w Warszawie oraz Teatru Kamienica w Warszawie.

Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
11 stycznia 2014
Portrety
Hanna Kochańska

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia