Jubileuszowa krotochwila

"Celebration, czyli koniec i jeszcze raz!" - Teatr Dada von Bzdülöw

Na początku był kudłaty zakopiański niedźwiedź, taki, z jakim mamy uwieczniają swoje pociechy na pamiątkowych zdjęciach, były dwie postacie w motocyklowych kaskach i kombinezonach - pewnie wspomnienie burzliwej młodości, były też dwie tancerki w platynowych perukach - prawdopodobnie wspomnienie jakichś mnie nie-artyście niedostępnych doświadczeń. I było jeszcze wiele rzeczy, a przede wszystkim był główny bohater celebracji, Leszek Bzdyl, cały owinięty wielokolorowymi balonikami.

Tak rozpoczęło się w sobotę w teatrze Wybrzeże widowisko "Celebration. Czyli koniec. I jeszcze raz", przygotowane na zakończenie festiwalu, fetującego dwudziestolecie założonego przez Leszka Bzdyla Teatru Dada von Bzdülöw. Celebracja była humorystyczna i autoironiczna, a jego zabawowy, absurdalny klimat rzeczywiście przypominał początkowe realizacje Bzdyla.

Bzdyl dla zabawy wkomponował nawet w swoje widowisko rytuał przemów urzędników oraz wręczania dyplomów z podpiętymi finansowymi nagrodami. A potem zaczęło się właściwe show, które z kolei przypominało klimatem ostatnie realizacje Bzdyla. Miksuje się w nich w jedną całość wykonywana na żywo muzyka, teksty, taniec oraz wizualizacje.

Co to właściwie jest?

Teatr tańca? Jak gdyby, ale w autorskiej formie.

Najlepsze wydawało mi się to, co wyprawiali na scenie muzycy, dowodzeni przez Mikołaja Trzaskę i Olo Walickiego. Dali przedstawieniu mocny drive. Zabawne były wizualizacje, na których Godzille, tsunami i wulkany niszczyły Gdańsk. Nie zdążyłem jeszcze powiedzieć, że widowisko robiło sobie żarty z atmosfery końca świata. Dla Bzdyla czymś w rodzaju końca świata był w tej zabawie jego własny jubileusz dwudziestolecia, jak na teatr tańca - spory. Bzdyl robi więc autoironiczny rachunek sumienia, ale w ostatniej scenie zapowiada, że to jeszcze nie jest jego ostatnie słowo.

Całość przedstawienia wydała mi się co prawda trochę lekkostrawna, ale rozumiem, że wszystko miało polegać na jubileuszowej krotochwili. Jedna myśl przyszła mi jednak do głowy całkiem na poważnie.

Nie wierzyłem własnym uszom, słuchając urzędników z sejmiku i miasta, mówiących o minionych zasługach Bzdyla. Przecież przez te lata tancerz traktowany był w Gdańsku tak, że już ileś razy myślał o przenosinach gdzie indziej. Stałą siedzibę jego teatr dostał dopiero w tym roku.

Albo taki Polski Chór Kameralny, zespół o europejskiej renomie, ile lat czekał w Gdańsku na siedzibę? Albo taki Wojciech Misiuro, choreograf przez wiele lat bezrobotny, dopóki współpracy nie zaproponowała mu - ze świetnym rezultatem - Opera Bałtycka...

Śpieszmy się w Gdańsku kochać niebudżetowych artystów na czas, żeby nie chcieli odchodzić.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
18 grudnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia