Jurorzy

O jurorach lubelskich festiwali teatralnych

Festiwali teatralnych jakoś tak niebywale dużo w naszym mieście nie ma. A tych szkolnych, amatorskich, studenckich – ledwie garstka. Niezwykle istotne jest więc to, kto zasiada w jury i ocenia zmagania młodych twórców. Twórców, którzy nierzadko poświęcali swój wolny czas pro bono, siedzieli nocami, dziergali na scence swoje pomysły, kreowali rzeczywistość.

Dlaczego o tym piszę? Otóż dane mi było przebywać w ciągu roku na dwóch lubelskich festiwalach po dwóch stronach barykady. Raz w gronie moich rówieśników jurorowałem podczas festiwalu teatru młodzieżowego, drugim razem ze znacznie młodszymi osobami zasiadłem za stołem, by wysłuchać opinii jurorów o spektaklu, który z tymi młodymi zrobiłem.

Powiecie – swoiste rozdwojenie jaźni. W gronie kolegów, oceniając owoce pracy młodzieży, niezwykłą uwagę zwracaliśmy na prawdę przekazu, na to, na ile ta sceniczna wypowiedź jest autentycznym głosem uczniów, na ile oni sami mają możliwość mówienia o czymś dla nich istotnym. Dopytywaliśmy, staraliśmy się delikatnie nakierowywać.

W zeszłym miesiącu młodych aktorów oceniali z kolei starzy lubelscy wyjadacze, rzekłbym – jurorzy etatowi, lwy salonowe składów jurorskich. I... nie usłyszałem w zasadzie żadnej konstruktywnej krytyki, ot, jakieś zdawkowe oczywistości wypowiedziane od niechcenia między jednym ugryzieniem bezy a drugim. Jurorka nie sformułowała na temat naszego spektaklu nawet jednego składnego zdania. Powiedziała, że... miło jej się oglądało. Piszę to, bo jestem zażenowany. To chyba najlepsze określenie. I uważam, że należy wreszcie zacząć głośno mówić o tym, kto w tych konkursach ocenia i jakie ma ku temu kompetencje.

Robienie teatru, kiedy jest się w wieku dorastania, jest niezwykle istotne, bo wtedy młodzi ludzie mają okazję wypowiedzieć się na dręczące ich tematy. Poświęciliśmy zresztą poprzedni numer „Proscenium" młodzieżowemu teatrowi – odbyliśmy i wydrukowaliśmy rozmowę z dwojgiem pasjonatów. Tymczasem pasję na niedawnym lubelskim szkolnym festiwalu owszem, widziałem, ale pośród organizatorów. Patrzenie na leniwie punktujących jurorów w mocno średnim wieku, których twórczość znana jest jedynie na lubelskim podwórku, żenowało nie tylko mnie, ale i niektórych nauczycieli. Znam przypadek pedagożki, która celowo nie zgłasza swojej grupy (świetnej, pracującej na poezji), gdy w składzie jurorskim zasiada pewien Pan Juror.

Co miałem odpowiedzieć moim młodym aktorom na ich pytanie, kim są ci jurorzy? Bo mój zespół, interesując się polskim teatrem, ich nie zna. A skąd ma znać? Z reżyserowania bajek w Teatrze Muzycznym, bajek, których poziom woła o pomstę do nieba? Z prowadzenia tak zwanej prywatnej teatralnej „szkółki niedzielnej"? Czy może z reżyserowania składanek poetyckich – bądź niby-młodzieżowych spektakli nieznanych szerzej poza Lublinem?

Drodzy organizatorzy, korzystając z takich jurorów, zwyczajnie się ośmieszacie. Są w naszym mieście aktorzy i reżyserzy potrafiący pracować z młodzieżą, przygotowujący ją do studiów aktorskich: Ledwoń, Dobosz, Gąsiorowicz i wielu innych. Są reżyserzy znani w całym kraju: Passini, Witt-Michałowski. Jest świetny monodramista: Mateusz Nowak. Jest całe pokolenie trzydziestokilkulatków żyjące bieżącym teatrem, żyjące współczesnością. Dlaczego więc wciąż ufacie, że starsi panowie mają rację? Nie, nie mają.

Druk w numerze 4/2017 lubelskiej gazety teatralnej Proscenium

Bartłomiej Miernik
Materiał Teatru
15 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia