Kabaret warszawski
"Wujaszek Wania" - reż. Iwan Wyrypajew - Teatr Polski w WarszawieRosja, środek lasu, akademicki sugar daddy, jego młoda trophy wife i ich domownicy. Poszła za starego, bo to była jego jedyna wada, zresztą zapewniał, że niedługo umrze, co mu się nie udaje do końca spektaklu.
Pomysł był taki, żeby Czechowa zrobić nie jak zawsze, żeby go podać bez smuteksu i bez snujstwa. Osoby dramatu muszą sobie odpuścić dramatyczne pauzy, zamulanie na fotelach i bezgłośną rozpacz. Z negatywnych emocji co najwyżej irytacja. Takie przyszły czasy, że nawet postaciom Antona Czechowa nie jest dane się dołować i nudzić w spokoju, muszą przynajmniej nie psuć nam humoru, a w ogóle to się streszczać. Grają całego "Wujaszka Wanię", a się mieszczą w dwóch godzinach.
Spektakle mające problem z długością są głównie za długie. Ten ma problem z krótkością. Dzieje się za szybko i dużo za głośno, jakby na stadionie. "Uspokójcie go, bo wyjdę!", jak powiada Sieriebriakow. Wiecie, co to za gatunek, który trzeba szybko, głośno? Tak się robi farsy. Zgodnie z obecnym trendem, żeby Czechowa dawać na śmieszkowo. Ale może wcale nie trzeba wybierać jedno albo drugie, bo Czechow jest smutny i niesmutny jednocześnie? Tylko jak to zrobić, żeby żarło tak jak w druku...
Na wodewilowej reżyserii zyskuje najstarszy, jemu nie kazano tak mocno zasuwać, ma kiedy popieścić się z widownią, no i sam ze sobą. Sieriebriakow Seweryna dostał prawo luzu w świecie przedstawienia. Jego postać ma najlepiej, chata w lesie, młoda żona, może sobie ponarzekać, pochodzić na spacer i nawet nie umrzeć, chociaż to na niego czeka fuzja w trzecim akcie.
Inscenizacja Wyrypajewa dzieje się na daczy, pośród zajebiście wysokich świerków, jeśli dobrze rozpoznaję. Jak coś jest tak duże, od razu się cofam do pozycji dziecka. I dlatego owszem, jest "magia teatru", radość, że stare dekory, ale chciałoby się również, żeby tempo było stare. Czas akcji to lato, choć mentalnie chyba zima, bo trochę wszystko bez sensu.
Czemu stare tłumaczenie, skoro miało być INACZEJ? Oczywiście na Iwaszkiewicza złego słowa nie wyrzeknę, ale nowy to on nie jest. A istnieje świeży przekład, Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, u której nikt nie mówi "panoczku".
Aktorsko jest, jak w życiu, różnie. Stuhr/ Chojnacki to jak ci w Pokłosiu: znany i lubiany kontra świetny i nieznany. Maciej Stuhr też jest super, za to właśnie to "lubiany"! Wania Chojnackiego bardziej ma nerwicę niż melancholię, a widzieć siebie jak w lustrze to bywa niemiłe.
Na scenie dużo "kurwy aktorskiej" i nie ma się co obrażać, to nie jest ad personam, tylko o metodzie. "Kurwa aktorska" (tak się mówi w branży, ale rzadziej pisze) tym się różni od "szmaty aktorskiej", że jest skuteczna, że się jej udaje, kończy owacją, nie wyjściem widowni. Już w jej definicji jest kokietowanie, "psychologia klienta".
Widziałem obie wersje obsadowe, i z Różczką, i z Gruszką, i tą pierwszą doceniłem dopiero po drugiej. Magdalena Różczka jest może i sztywna, ale jest spokojna, bez melodramatu, czego nie powiemy o Helenie Gruszki. Karolina Gruszka jest za dużą dziewczyną i za długo jest aktorką, żeby się jej ręce trzęsły.
Słyszę od znajomych, że na tle ten Wania to nie jest najgorzej, na tle zwykłej produkcji Teatru Polskiego. Ale ostatnio wyprodukowali Króla, podnosząc sobie poprzeczkę.