Kac po narodowym raucie

"Marsz Polonia: - reż: Jacek Głomb - Teatr Powszechny w Łodzi

Dobrze wiedzieć, że jest jeszcze w Łodzi teatr, w którym publiczność bawią rzucane ze sceny pospolite wulgaryzmy i rozpinanie rozporka w spodniach. Szkoda, że teatr ten jest sceną miejską i z miejskiej kasy utrzymywaną. Po fatalnym ubiegłym sezonie w Teatrze Powszechnym, który napełnił jego repertuar produkcjami nieudanymi, często o żenująco niskim poziomie, zapaliła się czerwona lampka. Dzięki najnowszej premierze wreszcie pozwolono widzom odpocząć od płodów komediowego konkursu "Komediopisanie" i zajęto się tekstem o rzeczywistych wartościach literackich

"Marsz Polonia" to sceniczna wersja ostatniej powieści Jerzego Pilcha z 2008 roku. Po raz pierwszy też od roku w "Powszechnym" pojawił się reżyser z prawdziwego zdarzenia - Jacek Głomb, dyrektorujący od lat Teatrowi im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Głomb udowodnił, że kilka znaków scenicznych wystarczy, by teatr zaczął się dziać. Pokazał, że czuje przestrzeń sceniczną i potrafi w niej uruchamiać kilka planów gry. Zaproponował też konwencję gry naturalnie wyprowadzoną z fantasmagorycznej powieści, a nie będącą, jak to w "Powszechnym" bywało, kwiatkiem u kożucha. Polega ona m.in. na w pełni świadomym graniu do publiczności. Dobra scenografia Małgorzaty Bulandy pozwala bez zmian rozgrywać sceny w chacie narodowo-radykalnej rodziny Kowalewiczów, jak i przypominającej kościelne nawy sali balowej w posiadłości Bezetznego. Nie stało się to jednak gwarancją spektaklu udanego.

Przełożenie powieści Pilcha na język teatru to sztuka trudna, zwłaszcza, że tak wiele w niej autobiograficznej gry z czytelnikiem, stylizacji, cytatów i odwołań, ale nie sztuka niemożliwa. Dramaturg Robert Urbański, adaptujący powieść do potrzeb sceny, powinien przygotować czytelny dla widza skrót, dobrać sceny pod kątem jasności wywodu całego przedstawienia. Niestety, szwy są zbyt widoczne, a sama akcja staje się od początku niewiarygodna i w pustce zawieszona. W posuwającym się w szybkim tempie spektaklu przeładowanie politycznymi zawiłościami i odniesieniami z jednej strony zbyt zaprząta uwagę, z drugiej decyduje o monotonii spektaklu, a tym samym pozostawia widza obojętnym na wszystko, co dzieje się na scenie. Dramaturg wraz z reżyserem powinni ponadto otworzyć drogę na scenę powieściowemu dowcipowi. Inteligentne poczucie humoru Pilcha zostało podane chyba zbyt subtelnie. Na pewno za mało jest jego scenicznych ekwiwalentów. Ideałem mogłaby być jedna pierwszych scen, o dobrej konstrukcji, w której Jerzy Pisarz pomaga ściągnąć z drzewa krnąbrnego bratanka. By to należycie przeprowadzić, trzeba zapytać na jakich zasadach funkcjonuje u Pilcha farsa, czemu służy groteska.

O ile w powieściach Pilcha tak wiele jest jego samego, o tyle na scenie nie ma go prawie wcale. Jerzy Pisarz grany przez Jakuba Kotynskiego nie ma nic z uroku Pilcha-uwodziciela, Pilcha-mitomana, Pilcha-alkoholika, czyli masek, jakie literackie alter-ego pisarza przyjmuje w powieści. Nic z dystansu, jaki ma on do siebie, i nic z jego uroku melancholijnego Casanovy. Jest gapowaty, roztargniony, nadpobudliwy, a dla napadów chuci w adaptacji dokonanej przez Urbańskiego brak uzasadnienia. Postać stworzona w duchu "Trans-atlantyku" Gombrowicza i "Moskwy-Pietuszek" Jerofiejewa ograniczona zostaje tu do pociesznej, groteskowej kukiełki.

Można zrozumieć reżyserską chęć wprowadzenia do zespołu aktorskiego nieco świeżości przez zaangażowanie aktorów zewnętrznych. Trudno jednak zrozumieć akceptację dyrekcji sceny na taki stan rzeczy, w którym etatowi aktorzy miejskiego teatru pełnią rolę, jakby nie było, statystów wobec aktorów gościnnych. Tym ostatnim bowiem powierzono dwie kluczowe role. Oprócz Kotynskiego w roli Pisarza, Beniamina Bezetznego (dla którego pierwowzorem był Jerzy Urban) gra Grzegorz Wojdon. Jak to rozumieć? Jako niewiarę wobec umiejętności własnych pracowników czy reżyserski dyktat?

Brak aktorskich kreacji w przypadku skupienia się na grze zespołowej jest zrozumiały. Szkoda, że poza kilkoma wyjątkami, postaciom brakuje nieco wyrazistości. Grzegorz Wojdon skutecznie odsuwa na dalszy plan kojarzenie postaci Bezetznego z Urbanem, co na dłuższą metę okazuje się zabiegiem trafionym. Ciekawie pomyślane są też postaci Towarzysza Garstki, którego gra Mirosław Henke i Matki Polki (Marta Górecka).

"Marsz Polonia" przygotowana została specjalnie na XVIII Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, który pokazywał będzie w tym roku spektakle o politycznej wymowie. Gdy Pilch pisał swą powieść, w której zderzył dwie Polski: liberalną Wieżę Babel i dogmatyczną Arkę Noego, spory partyjne i światopoglądowe, polaryzacja sił były tak samo wyraźne jak dziś. Ale czy dziś nie jesteśmy już na tyle zniesmaczeni bezczelnością każdej ze stron, że nie tylko się od tego podziału dystansujemy, ale po prostu przestajemy się nim interesować. Tym samym istota powieści i spektaklu trafia w próżnię. Nie oszukujmy się. "Marsz Polonia" to nie "Wesele" czy "Bal w operze". Nie ten poziom pisarstwa.

"Teatr Powszechny. Sz(t)uka ludzi myślących" - to hasło sceny z ul. Legionów na sezon 2011/ 2012. Dotychczasowy repertuar tego nie wskazywał. Lecz i tak bez względu na to, jakie zmiany przyniesie czas, lepiej żeby miast na szukaniu, teatr ten skupił swą uwagę na znajdowaniu.

Łukasz Kaczyński
Dziennik Łódzki
24 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia