Kafka i Carroll – Proces w Krainie Czarów

"Alicja w Krainie Czarów. Remix" - aut. Lewis Carroll - reż. Zdenka Pszczołowska - Teatr Nowy w Poznaniu

Psychodeliczny hymn lat 60. – „White Rabbit" nagrany przez Jefferson Airplane – mówił: „remember what the dormouse said – feed your head" („pamiętaj, co powiedział suseł – nakarm swoją głowę"), będąc przy tym dość bezpośrednią pochwałą eksperymentów z LSD.

Inspiracją dla tego klimatycznego utworu była „Alicja w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla – głównie ze względu na cudownie irracjonalną i magiczną atmosferę książki. I podczas gdy ten klasyk literatury dziecięcej mógłby dziś służyć jako symbol potencjalnych korzyści płynących z eksploracji stanów psychodelicznych, adaptacja wystawiona w Teatrze Nowym byłaby raczej ostrzeżeniem przed ich negatywnymi konsekwencjami, mogącymi urealnić nasze najgorsze koszmary. Tak czy inaczej – z wielką przyjemnością mogę stwierdzić, że to przedstawienie karmi nasze głowy w sposób fantastyczny.

Adaptacja nie trzyma się wiernie oryginału – i całe szczęście. Luźna wariacja na temat estetyki Carrolla, mająca na celu przedstawienie nowej, autorskiej wizji, wydaje się być najlepszym pomysłem na przeniesienie tej książki na scenę. W rezultacie tego procesu powstał scenariusz, który przypomina raczej postmodernistyczny kolaż motywów zaczerpniętych z bogactwa rozmaitych źródeł. Zachowują one spójność tylko dzięki niezwykłej elastyczności Krainy Czarów, która zdaje się być przestrzenią zdolną pomieścić niemal wszystko.

Fabuła sztuki krąży wokół kilku wątków, ale tak naprawdę nie stanowi ona jej najważniejszego elementu. Wiele z nich albo nigdy nie jest rozwiązana, albo zostaje potraktowanych zbyt pobieżnie. Nie sprawia to jednak problemu, bo narracja służy tu przede wszystkim jako pretekst do snucia mniejszych historii – bardziej obrazów niż linearnych opowieści. Pojawia się tu przepowiednia w formie pastiszu napisów z „Gwiezdnych Wojen", mamy Alicję (graną przez dwie aktorki – zapewne mając na celu wyrazić dwa różne aspekty tej samej postaci) próbującą przebrnąć przez biurokrację Krainy Czarów, by się z niej wydostać, czy absurdalny proces Waleta Kier, oskarżonego przez Królową o kradzież ciastek – zagrażając przez to bezpieczeństwu państwowemu całego królestwa. Każdy z tych epizodów ma coś własnego do powiedzenia i na swój sposób przyciąga uwagę.

Z powodu tych eklektycznych wyborów artystycznych, spektakl przywoływał mi na myśl raczej opowiadania Kafki niż fantazje Carrolla. Zwyczajna postać wrzucona w surrealistyczny, bezduszny świat biurokracji – nieludzkiej, skrytej pod maską profesjonalizmu – i absurdalny proces, pozbawiony sprawiedliwości, a często i sensu, to motywy niemal wprost wyciągnięte z „Procesu". Również forma spektaklu – zbiór luźnych epizodów – przypomina bardziej kafkowską strukturę niż absurdalną, acz spójną, ciągłość narracyjną Carrolla. Momentami spektakl sprawiał wrażenie, jakby do przedstawionej Krainy Czarów wdało się zbyt dużo prawdziwej i namacalnej rzeczywistości naszej szarej i dorosłej codzienności. Nieintuicyjna biurokracja, niesprawiedliwość społeczna, przeinaczanie tego, co mówimy, nadmierny pośpiech w każdym aspekcie życia, oraz poczucie bycia zamkniętym w swojej własnej rzeczywistości bez możliwości ucieczki. To wszystko bardziej przypomina rzeczywistość niż świat magii.

Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu Alicję grają dwie aktorki – jedna jako dziecko, druga jako dorosła, zmęczona wersja tej samej osoby. Potrafię sobie wyobrazić, że tak wyglądałaby Alicja po drugiej stronie lustra, gdyby po studiach trafiła do pracy w korporacji i przechodziła kryzys wieku średniego. Mechanizmy, które działały w dzieciństwie, już nie wystarczają, a fantazja – zamiast służyć zabawie – staje się narzędziem do przewidywania problemów i karmienia naszych lęków.

Na szczęście spektakl zachowuje też zdrowy balans pomiędzy powagą a lekkością. Humor, absurdalny i wyolbrzymiony, wkomponowuje się naturalnie w całość i pozwala widzowi złapać oddech. W przeciwieństwie do „Snu nocy letniej" tego samego teatru, żart tu jest bardziej autentyczny i swobodny niż ponury. Oczywiście, śmiech przez łzy również się pojawia – choćby w trakcie procesu Waleta Kier – ale nie dominuje nad całością. Kraina Czarów, mimo wszystko, nie straciła całkiem swojego uroku.

Według informacji ze strony Teatru Nowego, scenariusz powstał we współpracy z grupą licealistów. Dowiedziałem się o tym już po spektaklu – co mnie zaskoczyło, bo sztuka wydawała się podejmować przede wszystkim dojrzałe, „dorosłe" problemy. A jednocześnie – ma to sens. „Remix" porusza tematy bardzo aktualne dla młodego pokolenia – tego, które jeszcze nie miało szansy się uniezależnić, a być może – przez realia społeczno-ekonomiczne – jeszcze długo nie będzie mogło. To właśnie młodym często odbiera się dziś nadzieję i sprawczość. A moment przechodzenia w dorosłość – z jej chaosem i niestabilnością – naprawdę można porównać do psychodelicznego tripu przez dystopijną wersję Krainy Czarów. Niezależnie od tego, czy moja interpretacja pokrywa się z intencjami twórców – jestem szczerze dumny z młodzieży, która brała udział w procesie twórczym. Stworzyli coś naprawdę ciekawego.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłaby to nieco zbyt duża rozpiętość poruszanych motywów. Momentami miałem wrażenie, że spektakl próbuje powiedzieć zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Chociaż rozumiem ambicję, by pokazać całe spektrum realiów współczesności, teatr często rządzi się zasadą „mniej znaczy więcej". Ostatecznie – moją najpoważniejszą krytyką jest to, że chciałbym, żeby ta sztuka była dłuższa. A to, z pewnej perspektywy, można traktować, jako największy komplement.

Scenariusz – fantazyjny i przesadzony – świetnie pasuje do możliwości aktorskich zespołu. Widać, że aktorzy bawią się rolami, a ich entuzjazm udziela się widowni. Postacie, choć proste, są wystarczająco wyraziste, żeby każdy z aktorów mógł nadać im unikalny charakter.

Odrobinę zawiodła mnie scenografia i kostiumy. Nie były złe, ale po sztuce inspirowanej Krainą Czarów spodziewałem się znacząco większej feerii barw i wizualnego szaleństwa – czegoś w stylu drugiego aktu „Matki" Teatru Nowego. Zamiast tego dostaliśmy raczej surową estetykę, która wprawdzie pasowała do przesłania spektaklu, ale mogła być bardziej odważna – niczym mroczne fantasy Tima Burtona lub niepokojąca animacja Disneya.

Muzyka również nie wybijała się na pierwszy plan – była poprawna i dobrze dopasowana do całości, ale trudno uznać ją za kluczowy element przedstawienia.

Podsumowując: „Alicja w Krainie Czarów. Remix" Teatru Nowego to fascynujące doświadczenie, które polecam każdemu, kto potrafi zanurzyć się w postmodernistycznej narracji i nie boi się spektaklu o zbyt dużym rozmachu. W duchu „White Rabbit" – to znakomity pokarm dla głowy.

Michał Rudol
Dziennik Teatralny Wielkopolska
14 kwietnia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia