Kalisz ma Kota

"Mój Nestroy" - reż. Rudolf Zioło - Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu

"Mój Nestroy" Petera Turriniego w reżyserii Rudolfa Zioło to spektakl, który 7 maja otworzył 51. Kaliskie Spotkania Teatralne. Choć festiwal jeszcze trwa i zakończy się dopiero w sobotę, kaliskiego "Nestroya" i Tomasza Kota w tytułowej roli już teraz zaliczyć można do faworytów. Pytanie tylko, czy odczucie to będzie zbieżne z końcowym werdyktem festiwalowego jury?

Chyba po raz pierwszy w historii zdarzyło się, że organizatorzy kaliskiego festiwalu wystawili do konkursu przedstawienie premierowe, mało tego - polską prapremierę na sam początek KST. Do 7 maja "Mój Nestroy" R. Turriniego w reżyserii R. Zioło nie był znany nie tylko gościom festiwalu i jego jurorom, lecz także własnej publiczności. Zapewne sami aktorzy nie zdążyli jeszcze obyć się z tym spektaklem na tyle, by zagrać go w sposób pewny i nie pozostawiający wątpliwości. Można się było obawiać, czy tak duże i ryzykowne przedsięwzięcie - mówiąc kolokwialnie - nie weźmie w łeb. Na szczęście nie wzięło.

Sztuki Turriniego wy stawiane są w naszym kraju od 20 lat "Mój Nestroy" jest dziewiątym wystawianym u nas dramatem tego autora. Jak przypominają twórcy spektaklu, pierwowzorem tytułowego bohatera jest żyjący w latach 1801-1862 Johann N. Nestroy, twórca popularnych w jego stuleciu komedii granych w teatrach wiedeńskich, a chętnie oglądanych także na innych scenach, nie wyłączając polskich. Informacja ta mówi nam jeszcze niewiele, ale już wskazuje obszar zainteresowań autora i tych, którzy pochylili się nad jego tekstem, by stworzyć przedstawienie. Konwencja "teatru w teatrze" i motyw twórcy, który jest jednocześnie bohaterem własnego dramatu, to coś, z czym stykaliśmy się niejednokrotnie. Ta rozpoznawalność problematyki i konwencji, choć powierzchowna, stanowi pewne ułatwienie w odbiorze, przynajmniej na początku, gdy gra toczy się o pierwsze wrażenie u widza, o przyciągnięcie jego uwagi i zatrzymanie jej na tym, co dzieje się na scenie. W miarę rozwoju spektaklu staje się on jednak coraz mniej przewidywalny, a tytułowy Nestroy odkrywa przed nami swoje kolejne oblicza. Najprościej byłoby nazwać go komediantem, ale już w tym określeniu kryje się bolesne nieporozumienie. Nestroy jest nie tylko autorem komedii czy odtwórcą ról, które śmieszą publiczność. Wyrasta ponad uprawiany przez siebie gatunek i marzy o prawdziwej, tj. poważnej sztuce, tej, którą czasem nazywamy wysoką. Kłopot z Nestroyem polega również na tym, że nie jest on nieudacznikiem czy artystą niespełnionym. Gdyby tak było, jego historia byłaby oczywista i zapewne nudna. On jednak odniósł sukces i odnosi kolejne, jest znany, nawet podziwiany, ale jako komediant, czyli ktoś, komu w jego czasach często odmawiano miana artysty. Chcieć więcej, potrafić i mieć tego pełną świadomość, a nie móc uwolnić się od narzuconych przez otoczenie schematów, konwenansów, zaszufladkowań i uprzedzeń, to prawdziwy dramat tego Nestroya, którego przywołał do życia Turrini, a ciała i duszy użyczył mu Tomasz Kot. Tu dochodzimy do najważniejszego elementu polskiej prapremiery tej sztuki. Obsadzenie w głównej roli jednego z najpopularniejszych aktorów młodego pokolenia, twarzy znanej nie tylko z teatru, lecz również z filmu i telewizyjnych reklam, aktora niesamowicie zdolnego i wszechstronnego, o potencjale zarówno komediowym, jak i dramatycznym, to ogromny atut w odbiorze całego przedstawienia i niemal pewny plus u publiczności. Pytanie tylko, czy "obstawiając pewniaka", twórcy kaliskiej inscenizacji nie przechytrzyli samych siebie? Nestroy Tomasza Kota jest na tyle wyrazisty, że przyćmiewa całą resztę. Ta rola została zresztą tak pomyślana, by dać jak największe pole do popisu aktorowi, który ją zagra. A trzeba pamiętać, że aktorów grających w tym spektaklu mamy w sumie siedemnastu i że niektóre z ich ról także zasługują na uwagę. Tradycyjnie już przekonujący i sugestywny okazuje się Szymon Mysłakowski. W pamięci pozostaje też Michał Wierzbicki i kilkoro innych. Zastanawiam się, co by było, gdyby rolę tytułową powierzyć któremuś z nich? Szanse kaliskiego teatru na zdobycie którejś z nagród aktorskich byłyby zapewne mniejsze. A może nie? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy chyba nigdy i to bez względu na to, czy rola Tomasza Kota znajdzie uznanie w oczach jury, czy też nie.

Przedstawienie w reżyserii Rudolfa Zioło będziemy w Kaliszu oglądali także po zakończeniu festiwalu, już bez konkursowych emocji i związanych z tym dylematów. Na użytek tych, którzy chcieliby się na ten spektakl wybrać, dodam, że stanowi on również przykład ogromnej i dobrej roboty scenograficznej. Dekoracje zmieniają się wielokrotnie, często w bardzo pomysłowy sposób. Sporą rolę do odegrania mają tu światło i cień. Trzeba też powiedzieć, że - tak jak pod maską klowna mogą kryć się łzy - tak też spod powierzchni tragedii niekiedy wydobywa się śmiech, i to zupełnie szczery. Jedno drugiego nie wyklucza, a poważna problematyka tekstu Turriniego nie eliminuje z niego efektów komicznych. Rzecz rozgrywa się przecież w świecie komediantów i choćby z tego względu nie może być tylko i przez cały czas grana serio. Ten dwugodzinny spektakl dostarcza więc również powodów do śmiechu, na szczęście bez nachalnego silenia się na dowcip czy irytującego mrugania do publiczności. "Mój Nestroy" Rudolfa Zioło wart jest tego, aby go obejrzeć, bo dzieje się w nim naprawdę dużo. A na razie, przed końcem 51. KST, obejrzeniem wszystkich spektakli konkursowych i ogłoszeniem werdyktu jury, wiemy tylko tyle, że "Kalisz ma Kota".

Robert Kordes
Zycie Kalisza
14 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia