Kamera na Olimpie

"Orfeusz w piekle" - reż. Jerzy Jan Połoński - Opera na Zamku w Szczecinie

Jacy wyznawcy, tacy bogowie – można by rzec po obejrzeniu „Orfeusza w piekle" w szczecińskiej Operze na Zamku. Krzywe zwierciadło zadziałało tu obustronnie. Ujrzeliśmy w nim nie tylko współczesnych bogów, ale również siebie jako wyznawców. I jest to gorzki widok.

„Orfeusz w piekle" Jacques'a Offenbacha to jedna z najsłynniejszych i najzabawniejszych operetek wszech czasów. To pozornie lekkie dzieło o znudzonych sobą mitologicznych małżonkach szukających miłosnych przygód, porusza tematy, które do dziś nie straciły na aktualności: podwójnej moralności, hipokryzji i nadużywania władzy przez elity.

Podejmując wątek Orfeusza i Eurydyki Offenbach miał zamiar nie tylko sparodiować mitologiczną opowieść i jej operową wersję, ale również w krzywym zwierciadle satyry sportretować w postaciach bogów olimpijskich wyższe sfery II Cesarstwa i współczesnego Jowisza – cesarza Napoleona III. Mieszkańcy Paryża ujrzeli nie tylko słabości i łajdactwa królujących nad nimi bogów, lecz także podejmowane przez nich sprytne próby oszukiwania opinii publicznej. I chociaż na początku nie ujrzeli tego drugiego dna w operetce, to jednak krytycy im to uświadomili pisząc zjadliwe teksty. Krytycy trzymający stronę dworu oczywiście.

Życie elit zawsze fascynowało maluczkich. W starożytności ludzie omawiali romanse i różne konfiguracje personalne bogów na Olimpie, potem bogów starożytnych stopniowo zastępowali coraz bardzie współcześni czy wręcz lokalni. Nie bez powodu używało się określeń Warszawka czy Krakówek. W zasadzie każde miasto ma taki lokalny Olimp, którego losy, z braku ciekawszych zajęć czy po prostu nudnego życia, mieszkańcy śledzą z zapartym tchem.

Paryż w drugiej połowie XIX wieku też nie był tylko miastem, był przede wszystkim dworem. Paryż o tym mówi, Paryż sądzi, znaczyło: dwór o tym mówi, dwór sądzi.

Dziś autorytetów szukamy nie na uczelniach czy w środowisku naukowców, specjalistów, ale w telewizji oraz w internecie. To tam urzędują bogowie, których opinii wysłuchujemy z zapartym tchem i często je podzielamy, a nawet reagujemy zwrotnie. Nie zawsze mądrze, ale co tam.

I dlatego w inscenizacji Opery na Zamku świat antyczny zastąpił świat mediów – produkcji telewizyjnych, filmowych, internetowych. Akcja rozgrywa się wśród aktorów, celebrytów i gwiazd popkultury. Olimp staje się wielkim show telewizyjnym, ziemia serialem paradokumentalnym, piekło – niskobudżetowym horrorem z przerysowanymi postaciami ze znanych filmów.

Jerzy Jan Połoński zauważył, że w libretcie jest sporo wypowiedzi „na stronie", co pozwoliło zastosować technikę wykorzystywaną w paradokumentach telewizyjnych. A więc najpierw fragment jakiejś rozmowy zwanej akcją (trudno mi coś nudnego i w ogóle nie wywołującego we mnie zamierzonych emocji nazywać akcją, ale są tacy, którzy zastygają przed telewizorem), a potem nagle wypowiedź do kamery, w której bohaterowie komentują ową akcję. A na dole wizytówka w stylu: Paweł, 27 lat, zdradzony mąż. Zdradzony mąż próbuje nas oczywiście zmusić do współczucia i potępienia jego zdradzającej żony, ale czasami szala sympatii przesuwa się w niewłaściwą stronę i klops.

W I części spektaklu Opery na Zamku Połoński znakomicie wykorzystał absurdalność tych scen i wprowadzając kamerzystę sparodiował tego rodzaju filmy. Orfeusz i Eurydyka jako znudzone sobą małżeństwo, najpierw czyni sobie wyrzuty, a potem postanawia się rozwieść. Para rozmawia ze sobą w zainscenizowanym studiu telewizyjnym, gdzie nagrywane są tego rodzaju pseudomelodramaty. W drugim planie widzimy pracujących tak zwanych technicznych, których widzowie nie mają okazji oglądać w telewizji, ale przecież wkraczamy za kulisy. Bohaterowie celowo przyjmują różne pozy, wzdychają, pokładają się na sofach i kanapach, sztucznie modulują głos. Chcą dobrze wypaść przed kamerami, chociaż dobrze według nich wcale nie oznacza dobrze dla widza.

Eurydyka znika wraz ze swoim kochankiem z czego Orfeusz wydaje się być zadowolony, ale nagle pojawia się teściowa, czyli Opinia publiczna i każe mu odnaleźć żonę, bo „co ludzie powiedzą?".

I tak Orfeusz trafia na Olimp, żeby poprosić Jowisza o pomoc w odnalezieniu żony, którą, jak się okazuje, porwał Pluton. I tu mamy kolejny zwrot akcji. Olimp to siedlisko zblazowania, znużenia, znudzenia i zdemoralizowania. Bogowie snują się tu bez celu, kłócąc się i romansując dla rozrywki i zabicia czasu. Intryga osnuta wokół zniknięcia Eurydyki obnarza relacje panujące na dworze. Nieuczciwość, niemoralność i skorumpowanie elit rządzących. Ale to jeszcze nie jest ostatni krąg ciemności, do którego przyjdzie nam się udać wraz z bohaterami. Wraz ze świtą Jowisza udajemy się do podziemnego królestwa Plutona, a ostatecznie do samych piekieł.

Tu warto zatrzymać się na scenografii i kostiumach, ponieważ one dosyć mocno akcentują poszczególne sceny oraz ich wymowę. Na początku mamy studio telewizyjne z miękkimi kanapami i modnie ubranych bohaterów. Ten jaskrawy garnitur Orfeusza z koszulką w kontrastującym kolorze wydobywa z tej postaci pewne smaczki bez szczególnego zagłębiania się w jego psychikę.

Na Olimpie pojawia się towarzystwo wieczorowo-cekinowo-dancingowe, czyli świat bankietów, rautów, niekoniecznie w ambasadach, czerwonych dywanów, ścianek i lejącego się szampana. Wszystko na pokaz, niewiele na serio i szczerze. W Hadesie zaczyna być nieco mrocznie i niepokojąco, jak z filmów popularnych w latach 90., w których dzieją się tajemnicze rzeczy, których nikt nie potrafi wyjaśnić. A ostatni krąg – piekło – to już „Koszmar z ulicy Wiązów" i postacie stylistycznie czerpiące z filmów grozy klasy C i D. Cały balet tak wygląda wykonując choreografię niczym truposze z „Thrillera" Michaela Jacksona. Zresztą odwołań do postaci z filmów, seriali i programów telewizyjnych jest tu dużo więcej. Junona ze swoją kłótliwością i peruką z blond lokami ewidentnie przypomina Magdę Gessler. Inne boginie również nawiązują do znanych pań z przerysowanymi makijażami, powiększonymi ustami czy innymi częściami ciała. Wenus na przykład kierowała moje myśli ku Kim Kardashian, choć nie wiem, czy to właściwy trop.

To wszystko zasługa Anny Chadaj, która zaprojektowała wszystkie kostiumy. Scenografia Wojciecha Stefaniaka jest w zasadzie minimalistyczna, ale składa się z ciekawych konstrukcji, które dobrze współgrają z bogactwem kostiumów. Znakomicie to uzupełnia gra świateł. Katarzyna Łuszczyk zrobiła ze świateł dodatkowe świetle konstrukcje, które przenikały scenę we wszystkich kierunkach.

Tym razem o aktorach na końcu. Ewa Olszewska jako Eurydyka pokazała, że świetnie się odnajduje w takim gatunku jak operetka. Zrobiła z Eurydyki słodka idiotkę z aspiracjami do świata celebrytów, w którym ostatecznie kończy. Od razu mi stawały przed oczami te wszystkie panienki z „Wysp miłości", które mają tyle problemów egzystencjalnych, że nie potrafię tego ogarnąć. Aktorsko to było świetne. Natomiast w partiach wokalnych nie zawsze można było zrozumieć wszystkie słowa i trzeba było posiłkować się wyświetlanym tekstem.

Bardzo udany duet stworzyli Tomasz Łuczak (Jowisz) i Rafał Żurek (Pluton). Dwóch władców konkurujących o te same kobiety i stojących na czele konkurujących ze sobą frakcji to majstersztyk, szczególnie, kiedy zaczynali tańczyć.
Bardzo wyrazista wokalnie i aktorsko była również Małgorzata Zgorzelska jako Opinia publiczna, która stojąc na straży moralności w pozbawionym moralności społeczeństwie, wydaje się być kimś absurdalnym, a jednak silnym.

Moje osobiste wyróżnienie wędruje jednak do Pawła Wolskiego, który zagrał Styksa. Jako popijający strażnik Eurydyki nie tylko bawi, ale też wzrusza. Jako tenor - bez zarzutu, jako aktor – bez zarzutu. Szkoda, że to taka mała rola.

Bohaterami drugiego planu, a chwilami również pierwszego, są bez wątpienia artyści chóru i baletu.

Najsłynniejszym fragmentem partytury jest słynny Piekielny galop (Galop infernal) z II aktu. Offenbach nie nazwał go kankanem, bo też taniec ten niewiele ma wspólnego z algierskim tańcem prezentowanym w tym czasie w Moulin Rouge, jest to raczej szaleńczy i żywiołowy galop mężczyzn i kobiet. Szkoda, że muzycznego rozmachu nie wykorzystano w układzie choreograficznym. Jak dla mnie ten fragment można było mocniej zaakcentować tanecznie. Ale za to Karol Drozd stworzył wiele innych ciekawych układów z wariacją na temat menueta włącznie.

Cały żywioł okiełznał Jerzy Wołosiuk, który poprowadził orkiestrę, a w takim szaleństwie wymaga to nie lada pracy.

Jerzy Jan Połoński, bazując na prostej historyjce o nieudanym małżeństwie, postawił przed nami lustro, w którym widzimy nasze twarze podziwiające bogów. Ale skoro bogowie są źli, okrutni, oszukują, kradną, zdradzają, okłamują swoich poddanych, są pozbawieni skrupułów i moralności, a my się nadal nimi zachwycamy i aspirujemy do ich świata, to jak to o nas świadczy jako o wyznawcach?

Obsada: Orfeusz - Łukasz Ratajczak, Eurydyka - Ewa Olszewska, Arysteusz / Pluton - Rafał Żurek, Jowisz - Tomasz Łuczak, Opinia publiczna - Małgorzata Zgorzelska, Diana - Agnieszka Nurzyńska, Kupido - Aleksandra Bałachowska-Jagusz, Styks - Paweł Wolski, Wenus - Katarzyna Nowosad, Minerwa - Lucyna Boguszewska, Mars - Janusz Lewandowski, Merkury - Aleksander Kruczek, Junona - Sandra Klara Januszewska, Hebe - Maria Krahel, Operatorzy kamer - Vasyl Kropyvnyi, Bartosz Madej, Obsługa planu - Andrzej Kieć, Piotr Nowak, Roger Bernad Paretas, Orkiestra, Chór i Balet Opery na Zamku w Szczecinie.

Reżyseria: Jerzy Jan Połoński, kierownictwo muzyczne: Jerzy Wołosiuk, choreografia: Karol Drozd, scenografia: Wojciech Stefaniak, kostiumy: Anna Chadaj, projekcje multimedialne: Karolina Jacewicz, reżyseria świateł: Katarzyna Łuszczyk, przygotowanie chóru: Małgorzata Bornowska, współpraca muzyczna: Ewelina Rożek-Jaworska, asystentka reżysera: Julita Jabłonowska, korepetytorzy solistów: Olha Bila, Michał Landowski, projekt plakatu: Wojciech Stefaniak, zdjęcia: Dawid Stube.
Premiera 17 maja 2024.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
21 maja 2024

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia