Kangurman w Australii, Superman w Ameryce, a w Irlandii?

Niekonwencjonalny. Prosty. Szczery. Głęboki. Skromny. Przemyślany. Pomysłowy. Zabawny. Tragiczny. Piękny. Takimi epitetami skłonna jestem obsypać spektakl “Moyo Mickybo” szczecińskiego Teatru Krypta za to, co i w jaki sposób pokazali publiczności zebranej w ów wieczór w teatrze.
Bez rekwizytów, bez scenografii dwóch aktorów przez blisko godzinę ogrywa pustą czarną przestrzeń sceniczną dwojąc się i trojąc (wcielając się we wszystkie postaci dramatu – a jest ich bodajże kilkanaście), stwarza za pomocą swych ciał nadzwyczaj ciekawy i fascynujący świat chłopięcych marzeń dwóch kumpli mieszkających w Belfaście lat 70. ubiegłego wieku. Irlandzcy chłopcy śnią o australijskiej prerii, raczą się opowieściami o amerykańskim Dzikim Zachodzie gdzie zawsze zwycięża sprawiedliwość i gdzie wszystko jest przewidywalne – nawet zbrodnie dzieją się według jakichś zasad. Ich niewinne jeszcze myśli wędrują w świecie fantazji, która pozwala znosić im szarą codzienność Belfastu a nadmorską wioskę zamienić na egzotyczną Boliwię. Pomysł całkowitej redukcji scenografii na rzecz dwóch aktorów na pewno był bardzo oryginalny i niekonwencjonalny, ale ośmielę się przypomnieć iż mieszkańcy Katowic i okolic mieli już kiedyś okazję oglądać spektakl wykonany sposobem niemal identycznym – mam tutaj na myśli sztukę “Frank&Sztajn” zrealizowaną w Teatrze Śląskim przez Piotra Bikonta w 2003 roku. Tam również para aktorów wyczyniała cuda wcielając się we wszystkich bohaterów opowieści o Frankensteinie za scenografię mając zapalniczkę i wieszak. Tyle jeśli chodzi o dygresje. Wracając zaś myślami do “Moyo Mickybo” to osobny akapit należy w całości poświęcić Grzegorzowi Falkowskiemu i Pawłowi Niczewskiemu czyli aktorom Teatru Krypta i ich scenicznym umiejętnościom, których cały wachlarz zaprezentowali na scenie wcielając się w Moyo i Mickybo. Na zupełnie pustej scenie stwarzają oni ze swoich perfekcyjnych gestów, min i słów dwa światy: ten, w którym przyszło im żyć i ten dziecięcy, naiwny, szczery, sprawiedliwy. Taki, w którym pragnęliby żyć. Bez żadnej scenografii ni rekwizytów ale poprzez niezwykłe umiejętności aktorów widz naprawdę jest w stanie jednocześnie poczuć niepokój wiszący nad rozdartym na katolików i protestantów Belfastem i gorącą atmosferę Dzikiego Zachodu, Australii czy Boliwii. Cieszę, że było mi dane obejrzeć to przedstawienie jednak wydaje się, że nie powinno być ono klasyfikowane jako komedia... i pomyłką było umieszczenie go w repertuarze I Katowickiego Karnawału Komedii. Owszem, jest w “Moyo Mickybo” wiele śmiesznych momentów, zabawnych gagów i dialogów ale kontekst, w jakim rozgrywa się akcja i nawet same postaci – wszystko naznaczone jest piętnem terrorystycznej zawieruchy. I niewiadomo kto mógłby oczyścić miasto z owych niedobrych bandytów zakłócających spokój małym dzieciom? Bo, przywołując teraz myśl zawartą w tytule recenzji – Ameryka ma swojego Supermana, Australia pewnie jakiegoś Kangurmana, który schowa taką bombę w torbę i uniknie rozlewu krwi, a Belfast, a Północna Irlandia? Na to pytanie nie ma odpowiedzi bo superbohatera też nie ma. Nie ma też happyendu, bo najpierw przychodzi poróżnienie, ból i strata, a potem dorosłość a wraz z nią zapomnienie. Teatr Krypta w Szczecinie, Owen McCafferty, przekład: Małgorzata Semil, "Mojo Mickybo", reżyseria: Wiktor Rubin, adaptacja: Wiktor Rubin, Grzegorz Falkowski, Paweł Niczewski, kostiumy: Wanda Kowalska, Obsada: Grzegorz Falkowski, Paweł Niczewski Premiera 20 stycznia 2006 r. Spektakl prezentowany podczas I Katowickiego Karnawału Komedii w Katowicach w Teatrze Korez 18 stycznia 2008 r.
Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
21 stycznia 2008

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia