Kaplica Lecha Wałęsy

"Niewygodny autor trudnych pytań" - portret Wojtka Klemma

Co było pierwszym działaniem Lecha Wałęsy, kiedy w 1990 został prezydentem? Kazał wybudować kaplicę. Wojtek Klemm opowiada tę anegdotę niczym dowcip, którego sam niemalże nie jest w stanie pojąć. Jednak wierzy w jego puentę. - Ta kaplica wciąż istnieje. Oświecenie, rozdział kościoła i państwa właściwie nigdy w Polsce nie miały miejsca - mówi. "Niewygodny autor trudnych pytań" - portret reżysera Wojtka Klemma przedstawia Lena Schneider na łamach Theater der Zeit.

Reżyser Wojtek Klemm jest niewygodny. To człowiek o jasnych poglądach, ale również taki, po którym widać wątpliwości. Stawia wiele pytań, również sobie, poszukuje przeciwnika. Polski katolicyzm jest przeciwnikiem takiego rodzaju: "W Polsce jest 98 procent katolików. Na wsi najlepiej jest to widoczne, jak polski kościół zbudowany jest na odgradzaniu się od tego, co obce." To, co obce postrzegane jest jako zasadnicze zagrożenie, jako niebezpieczeństwo przymusu poddania w wątpliwość tego, co własne i przymusu przemieszania tego z obcym elementem. Klemm nazywa to zwyczajną częścią "zdrowego, normalnego, mieszczańskiego polskiego faszyzmu". Polska pozostaje krajem zaczarowanym przez kompleksy, uformowanym przez wielowiekową walkę o własne przetrwanie, mówi Klemm. Brzmi to prawie jak: I to wcale nie jest zadziwiające, że rozwija się w tej sytuacji kilka osobliwych strategii przetrwania. Antysemityzm na przykład.

 

Wojtek Klemm wie, o czym mówi. Dwa lata temu jako obcy do kwadratu przyjechał do Jeleniej Góry na Dolnym Śląsku prowadzić tamtejszy teatr, w którym kiedyś zaczynał Krystian Lupa. Lokalna gazeta Jelonka powitała go jako "polskiego Żyda, który od dziesięciu lat żyje w Niemczech". Kiedy Wojtek Klemm obejmował dyrekcję artystyczną Teatru Norwida, premier Jarosław Kaczyński właśnie się żegnał ze stanowiskiem. Było to wczesną jesienią 2007 roku, Klemm miał 35 lat i uznawano go za najmłodszego dyrektora teatru w Polsce. Swoją dyrekcję artystyczną rozpoczął "Karierą Artura Ui". Tekst Brechta skontrastował z cytatami z przemówień w stylu "My przeciwko nim" prawicowych braci Kaczyńskich, na triumfującego Ui w finale spada deszcz balonów w polskich barwach narodowych, w czerwieni i bieli. Niemieckim gościom Klemm opowiadał wtedy o graniczącej z pomówieniem nagonce konserwatywnych mediów na lewicowe, krytyczne idee i niecodzienne estetyki. Zaplanował prowadzenie teatru z młodymi reżyserami, nowymi sztukami, krytyką społeczną, chciał konfrontować się z samym sobą, ale również z widzami. A przede wszystkim chciał wymiany.

 

Dwa lata i dwa sezony później liberalny Donald Tusk zastąpił mrukliwego kartofla Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku premiera. Klemm siedzi w kawiarni we Wrocławiu, gdzie na uboczu rwetesu wokół europejskiej nagrody teatralnej prezentuje w Teatrze Współczesnym swoją najnowszą realizację: polską prapremierę "Cementu" Heinera Müllera. - Wiele się nie zmieniło - komentuje Klemm polityczną zmianę. - Tyle tylko, że wróg stał się bardziej śliski, trudniejszy do uchwycenia - mówi. "Ale wiele wartości pozostało bez zmian\'\'. Dalej opowiada, że do wakacji zwolni się jego stanowisko w Jeleniej Górze. W dość niedelikatny sposób wyrzucono go ze stanowiska dyrektora artystycznego. Stwierdzono, że zraził sobie publiczność, zarzutem jest spadek frekwencji o 50 procent. - Tak, był spadek, ale to jest normalne po każdej zmianie - mówi Klemm. "A sedno problemu: Zarzuca się nam niewłaściwą ideologię. Bo mówienie o tym, że kapitalizm jest zły, nie jest tu na czasie."

 

Między młotem a kowadłem

 

W Polsce teatr Klemma podobnie jak teatr Michała Zadary czy Jana Klaty nazywa się "teatrem zaangażowanym\'\'. Można by powiedzieć ,,teatrem politycznym", ale tego określenia w Polsce używa się niechętnie. Dla Klemma oznacza to z jednej strony zajmowanie się konkretną rzeczywistością społeczną, "ale również tym, czym samemu się jest". Teatr jako miejsce autobadania, przy czym ja rozumiane jest tu jako konieczny element otoczenia na obszarze, w którym się obraca. A Klemm opisuje to otoczenie jako takie, które ogłusza się pozorami rzeczy, które wypiera to, co pod spodem. Polska, mówi, to szczęśliwy kraj. - Przyzwyczailiśmy się do ciemnej strony turbokapitalizmu. Podział świata na tych, którzy mają auta za grubą kasę, i tych, którzy nie maja co żreć, jest absolutnie normalny. Że nie powinno to być normalne, tego Klemm nie mówi. Ale słychać to i bez mówienia.

 

Klemm urodził się w Warszawie, dorastał w Polsce, w 1985 z rodzicami przeprowadził się do Niemiec i tam wszedł w dorosłość. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Berlinie, nazywa Berlin swoim domem. Studiował reżyserię w berlińskiej Hochschule für Schauspielkunst, przez trzy lata pracował u Franka Castorfa w Volksbühne, był asystentem Dimitera Gotscheffa i Thomasa Bischoffa, wszyscy trzej byli dla niego ważnymi nauczycielami. Kiedy go natomiast zapytać o Krystiana Lupę, jest bezradny. "W Polsce jestem obcy". Tożsamość między młotem a kowadłem: W Niemczech nie jest Niemcem a dla wielu Polaków nie jest Polakiem. Również teatr Klemma jest często określany jako "niemiecki" - "Cokolwiek to znaczy". Łatwo się domyślić, co to może oznaczać, to stereotypowe zarzuty w stosunku do teatru reżyserskiego: przekleństwa, fekalia, niekonwencjonalna forma. A mimo to, powrót do Polski był dla niego świadomy. "Tutaj mam coś do opowiedzenia", mówi Klemm. Nasuwa się myśl o kaplicy Wałęsy.

 

Klemm pracuje z muzyką, cielesnością, rozbiciem - zupełnie inaczej niż polski teatr poruszający się często w metafizycznych krajobrazach i szukający identyfikacji. Ważniejszy, ostrzejszy jest jednak potencjał tarć między wymaganiami odnośnie teatru ze strony Klemma a ze strony miasteczka Jelenia Góra, jeśli chodzi o treści. Pierwszy sezon Klemm poświęcił tematowi tożsamości. Grano osiem przedstawień, między innymi "Elektrę" (w reżyserii Natalii Korczakowskiej), przy czym tekst Eurypidesa przeplatany jest fragmentami tekstu Foucault. Sztuka o karze śmierci, mówi Klemm - i jednocześnie wkład w dyskusję na nowo rozgorzałą w Polsce w 2004, kiedy to prawicowcy wnioskowali o przywrócenie kary śmierci. W drugim kończącym się właśnie sezonie doszło do eskalacji nieprzyjemnej atmosfery między miastem a dyrektorem teatru. Bodźcem była prapremiera młodego dramatopisarza Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki. Akcja "Sztuki dla dziecka" umiejscowiona jest w Europie przyszłości zjednoczonej przez faszyzm, gdzie pewnego dnia z nieba spada dziecko. Przedstawienie w Jeleniej Górze wywołuje oburzenie. Zbyt mroczne, zbyt wulgarne! Dochodzi do skandalu. Klemm jest dumny z tej pracy. "Ponieważ wiem, że znów dotknęliśmy czułego punktu."

 

Dalej było obrzucanie się błotem pomiędzy władzami miasta a zespołem. "Jeżeli chcecie tworzyć sztukę z wymiocin, fekaliów i wulgaryzmów, to proszę róbcie ją sobie gdzieś indziej i na własny koszt", stwierdził jeden z polityków. "Trzeba omijać teatr szerokim łukiem, ponieważ tam śmierdzi", wydyszała lokalna gazeta Jelonka. Klemmowi zarzuca się również prowadzenie teatru elitarnego. Miasto ma tu na myśli prawdopodobnie niedobór komedii w repertuarze. Ale ten problem da się sformułować również jako bardziej interesujące pytanie o to, czy dyrektor, któremu ucieka publiczność, przypadkiem nie trafia jednak kulą w płot. Klemm odpiera ten argument. "Władze miasta przedstawiają swoich mieszkańców jako głupszych niż są w rzeczywistości. Ludzie nie są głupi. Ja zabieram ich dokładnie z tego miejsca, w jakim się znajdują, ponieważ przekazuję im: Mówię o was."

I właśnie to wydaje się być problemem. Ktoś z zewnątrz, kto chce pokazać danej społeczności lustro, postrzegany jest jako natręt. Kiedy Krystian Lupa chciał w liście wziąć w obronę dyrektora i teatr, na jednym z blogów internetowych ukazała się wypowiedź: "Szanowny Panie Lupa, jest Pan gejem, a Klemm Żydem. Nie będzie Pan nam normalnym heteroseksualnym Polakom mówił, co mamy robić".

 

Językowe roboty wstrząsane drgawkami słów

 

90 kilometrów na północ od miasta, które już go nie chce, Klemm pokazuje teraz "Cement" Müllera. Heinera Müllera prawie się tu nie gra. W kraju postrzegającym się jako "bastion przeciwko dzikiemu wschodowi" Müller jest ciałem obcym. Prawie całkowicie brak recepcji jego dzieła, podobnie w przypadku Brechta. "Mahagonny" Brechta zagrany został po polsku po raz pierwszy w roku 1993 [polska prapremiera odbyła się w 1963 r. w Teatrze Wielkim w Warszawie - przyp. e-teatr], w 2008 roku Klemm sam doprowadził do prapremiery "Piekarni". O tematach Müllera, które również w Polsce mogłyby być ciekawe - doświadczenie dyktatury, próba podjęcia rewolucji i jej porażka - mało wiadomo, i brak chęci dowiedzenia się więcej. "Cement" jest próbą Klemma zmierzenia się z językiem Müllera, z "tą maszyną do zabijania, z której wypadają słowa". Ale przede wszystkim nęci go wejście w kolejny temat. A więc stawianie pytań stawianych niechętnie.

 

Wersja sceniczna powieści Fiodora Gładkowa autorstwa Müllera opowiada o powrocie rewolucjonisty Gleba po roku 1917. Rewolucja się skończyła, misja załatwiona, teraz Gleb musi na powrót odnaleźć się w "normalnym" życiu. Swój temat Klemm znajduje w zdaniu w finale sztuki: "W tłuszczu topimy rewolucję", mówi młoda Polja. Co się dzieje, kiedy ideały trzeba chronić nie za pomocą broni, a przed własną gnuśnością? Dla Klemma to trafny opis sytuacji w Polsce po roku 1989: "Pokolenie moich rodziców, które uwolniło kraj, wprowadziło wprawdzie gospodarkę wolnorynkową, ale za to zapomniało o demokracji. Nie bez kozery istnieje w Polsce takie obsunięcie w kierunku prawicowym. Do tego doszła jeszcze lektura powieści Jacka Piekary. "Przenajświętsza Rzeczpospolita" przedstawia projekt ponurego obrazu przyszłości Polski za czterdzieści lat: Kościół katolicki przejął władzę i oddzielił kraj murem od reszty Europy. Klemm uśmiecha się opowiadając o tym. Ponownie unosi się nad nami uwaga pół żartem pół serio, znów puenta na miejscu. "Jest to obawa, którą żywimy również my. Że pewnego dnia będzie tu kalifat."

 

Działając przeciwko tej obawie Klemm inscenizuje "Cement". Z podłogi sceny wystaje skrzydło wraku samolotu, na którym widnieje napis BOEING 777, po lewej stronie rząd pozostałości po fotelach pasażerskich. Społeczeństwo w ruinie. Rewolucję wygrali nie sowieci, lecz grupa na czarno odzianych wojowników skórzanych fantastycznego świata rodem w skórzanych rękawiczkach, czarnych kozakach i płaszczach, wyglądających niczym mieszanka rycerzy Jedi z ortodoksyjnymi księżmi. Klemm opisał ich jako "jezuickich krzyżaków". Na początku spektaklu aktorzy splatają i rozplatają się w identycznych ruchach niczym kołyszący się ludzki węzeł. Nie ma tu ucieczki. Ani ze wspólnoty, ani z uwikłania w historię, ani od odpowiedzialności. A jednak ludzie na scenie nie potrafią inaczej, biegają, kręcą się, płaszczą, zupełnie jakby z każdym ruchem mając nadzieję na przerwanie tego cyklu. Nadaremnie, pozostają uwięzieni w pętli powtórzeń zawsze tych samych układów kroków, nie mogą się od siebie uwolnić. Co powiedział Klemm mówiąc o "nowej" Polsce? "Wiele wartości pozostało bez zmian".

 

Klemm od swoich aktorów oczekuje pełnego zaangażowania. Zanim padnie pierwsze słowo, na ich czołach widnieją krople potu. Następnie wychodzą na rampę, mówią, szepcą, ryczą w chórze Müllerowski fragment o Promoteuszu. Rząd robotów w ekstatyczny sposób wstrząsanych drgawkami słów przypominających Klemmowskie maszyny do zabijania: "Uwolniony, na rękach, na kolanach (...) krzyczy o swoje spokojne miejsce przy kamieniu, pod skrzydłami orła". Zdyscyplinowane prowadzenie postaci, często chóralna strukturą zespołu przypominają teatr Thomasa Bischoffa, rytm i pulsujące zastosowanie muzyki w co niektórych slapstickowych hałaśliwych scenach Franka Castorfa. Tyle że tu w każdym ruchu, nawet w każdym żarcie tkwi niezwykła szczerość. U Klemma prawie każdy ruch przeciska się ku publiczności, niczym pilna wieść. Być może, że czasem zbyt wyraźnie, ale rytmiczna, muzykalna, wściekła siła, z jaką pędzi on przez historię, którą próbuje widza wzruszyć, wyprowadzić z równowagi, pokazać w całej okazałości, jest porywająca.

 

Ze swoim teatrem w Jeleniej Górze pożegnał się "Trzema siostrami", sztuką Czechowa o niemożności ucieczki z miasta, w którym nie jest się mile widzianym. Stanowisko dyrektora artystycznego obsadzono na nowo. W skali krajowej, w przeciwieństwie do lokalnej, jego dyrekcję uważa się za wielki sukces. Klemm ma co robić. Zaplanowane są projekty w Krakowie, we Wrocławiu. I, kto wie, może znów w Berlinie. Od tego, co jeszcze obce, do tego, co znów obce? Tak, można by to tak określić. "To mój ruch".

Lena Schneider, przekł. Iwona Nowacka
Theater der Zeit, 05/09
30 maja 2009
Portrety
Wojtek Klemm

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...