Karnawał, czyli stypa. Ostatnia sztuka Mrożka
"Karnawał czyli pierwsza żona Adama" - reż. Jarosław Gajewski - Teatr Polski w Warszawie - 9. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@port:Ciężko jest krytykować autorytety, zwłaszcza te autorytety, które niedawno od nas odeszły. Jednak ostatnia napisana przez Sławomira Mrożka sztuka rozczarowuje. Gdyby chociaż dało się zrzucić winę na reżysera czy aktorów. Jednak już sam tekst „Karnawału, czyli pierwszej żony Adama" jest rozczarowujący. Nieśmieszny, nie-Mrożkowy.
Sztuka interpretowana jest jako refleksja nad płcią i relacjami międzypłciowymi, poruszane są takie tematy jak starcza impotencja, zdrada... Pojawia się teza, że to nie Adam jest naszym praojcem. Mrożkowi zabrakło czasu, by tym tematom poświęcić należną im uwagę – a nam szacunku, by tekst niedokończony pozostawić w pokoju. Sam pomysł, by sięgnąć do mitu o Lilith, pierwszej żonie Adama, która odeszła od niego, nie chcąc przyjąć służalczej, podległej roli – jest ciekawy i wart zgłębienia. Choroba nie pozwoliła jednak Mrożkowi dokończyć tekstu.
Głównym motywem sztuki jest tytułowy karnawał, który nie wiedzieć dlaczego i po co zwołuje Impresario. Gośćmi są: Goethe i jego Margherita, Prometeusz, Lilith, Szatan i Biskup. No i oczywiście pierwsi rodzice. Adam i Ewa zostali przez Mrożka sportretowani tak, jak ich sobie zawsze wyobrażałam – jako rodzice wszystkich ludzi są bezczelni, głośni, nie przejmują się niczym, nie silą się na wielkość, jak np. Prometeusz. Lilith chce udowodnić, że jest lepsza od Ewy, którą w tym celu wpycha w ramiona Szatana.
Aktorzy grają przeważnie na wysokie C, co momentami zachwyca, częściej irytuje. Jedynie Piotr Cyrwus jako Biskup (biskup-błazen!) i Jerzy Schejbal jako Szatan wyłamują się i grają z odpowiednią do ważkości tekstu dozą emocji. Całość wypada groteskowo, ale nie jest to ta groteska nacechowana smakiem i erudycją, jaką znamy z twórczości Sławomira Mrożka. Ewa krzycząca: „Nie jestem kurwą!" przywołuje na myśl jedynie słynne „I am not a crook" Richarda Nixona.
Całość jest długa i nudna. Brakuje większej interakcji między postaciami, które zamiast grać ze sobą, odbijają się od siebie jak wolne elektrony. Brakuje elementu prawdopodobieństwa w dialogach.
Na pochwałę zasługuje scenografia (Agnieszka Zwadowska) oraz muzyka (Zbigniew Preisner, którego jednak zdecydowanie za mało). Kostiumy i ruch sceniczny to wielki znak zapytania. Nie mówiąc o zupełnie niepotrzebnych, marnej jakości wizualizacjach (sentymentalne widoczki jeziorka, ognie sztuczne na finał karnawału).
Obecność tej sztuki na festiwalu Raport to chyba ukłon w stronę jednego z naszych największych pisarzy i komentatorów współczesnego świata. Przyznaję, że chciałabym Sławomira Mrożka zapamiętać inaczej.