Kartoteka Wielkiego Człowieka, czyli ...
"Nauka chodzenia" - reż. Paweł Miśkiewicz - Wrocławski Teatr Współczesny- O czym będzie pan pisał?
- O śmierci...
- Nie ma pan odwagi, aby pisać o życiu?
Już w pierwszych scenach wyłania się postać artysty utrapionego, ciężko doświadczonego przez śmierć w najokrutniejszej ze swych odsłon – śmierci niesionej przez wojnę. Znajdziemy w sztuce także fragmenty o bólu utraconej miłości romantycznej, pożądaniu, a także miłości matki, i syna do matki. Nowa projekcja Teatru Współczesnego jest wariacją na temat Tadeusza Różewicza – człowieka dojrzałego, chłopca, humanisty, samotnika, pisarza. Cytaty, parafrazy i odniesienia do twórczości Różewicza stanowią kanwę całego spektaklu. Według reżysera Pawła Miśkiewicza, sztuka jest próbą powołania do życia współczesnej „Kartoteki".
W pierwszej części dużo się dzieje, pełno tu postaci, rekwizytów, muzyki i interakcji. Jaskrawe światła, śpiew, tańczące dzieci, tykający zegar, ruch, wrzawa, dowcip. To tylko klisza, film; wrażenie projekcji potęgują kamery śledzące postaci oraz monitor telewizyjny relacjonujący nam wybrane sceny tuż obok, w czerni i bieli śnieżącego ekranu. Tak naprawdę to wiele hałasu o NIC, znajdziemy tu zatem nawiązanie do Niczego w płaszczu Prospera, a także innych utworów Różewicza, które sączą jad ponurego egzystencjalizmu, podszytego ironią.
Aktorzy są tutaj rozpoznawalnymi, ale też i zupełnie przypadkowymi postaciami. Postaci te zmieniają i porzucają na rzecz kolejnych, przy okazji często lekceważąc to, co wydarza się tuż obok, wchodzą sobie w słowo, przekrzykują się, walczą o atencję. Poeta konstatuje współczesny mu zgiełk z zacisza własnej refleksji: Dawniej ludzie mieścili się w swoich rozmiarach, ale obecnie są więksi, chcą być więksi, niż dane im ciało i przestrzeń.
Rozbudowana forma ustępuje nagle ciszy, spokojowi i intymnym ubóstwie środków wyrazu. Na scenę wchodzi Matka. Wspaniała Krzesisława Dubielówna wciela się w matkę poety i opowiada prosto i po prostu, o życiu swoim i syna, o życiu z nim, o umieraniu z nim. Monolog przeradza się w długi dialog z synem i publicznością, pokazuje troskę matki o syna i tegoż ostatniego lęki o matkę, o siebie, o sens. Wypełnia się mój czas, odchodzą dni podobne do siebie. (...) Odejdę nie podzieliwszy się żadną mądrością, ani żadnym krzykiem rozpaczy...
Ta część jest najbardziej intymna i wzruszająca. Poeta, artysta czy filozof być może drzemie w każdym z nas, ale to dziećmi bywamy najintensywniej. Nasz światopogląd może nas skłaniać do akceptowania i odrzucania pewnych postaw, możemy się utożsamiać z czymś, bądź od tego odcinać, jednak każdy z nas wyszedł z łona rodzicielki, dla każdego ten dialog krwi powinien być szczególnie istotny i wzruszający, jak ciepłe słowa Matki, która wspomina z rozrzewnieniem: Tadziu był w polu, przyniósł mi bukiecik rumianków.
Jerzy Senator, grający z dystansem i pewną nonszalancją, zza ironicznie uniesionej brwi staje się tutaj najbardziej ludzką twarzą Tadeusza, najbardziej niepewną, zdezorientowaną, udręczoną, najbliższą. Jest cichy i niemy, obserwuje, słucha, za chwilę zamienia z Matką kilka zdań i wzdycha, następnie irytuje się, krzyczy, boi... Trudna to miłość i piękna. Trudne było życie, a i umieranie nieproste, odmierzane liczbą kroków na ścieżce wydreptanej koło łóżka. Matka odchodzi jest treścią tej części spektaklu, a matka, odchodząc, ze spokojem zauważa: Mój najmłodszy Stasio powiedział: Chciałbym, żeby matka umarła. Tadzio nie mógł się zdobyć, aby powtórzyć to życzenie.
Trzecia część spaja klamrą całość, obraz powraca barwnie i żywo, choć już bez zbędnego wrzasku i przepychu. Jest o miłości, namiętnościach, sztuce. O życiu i o usuwaniu się w cień. Przynosi refleksję i pozornie wyrywa cierń z duszy: Nie płacz. Przecież cię kocham – powiada.
Kobiety, ich ciała, żądze, refleksje dominują nad pozostałymi, dopóki nasz główny bohater ponownie nie podejmie opowieści i nie zacznie snuć anegdot, stawiać ważkich pytań, wtykać swój [zło]wieszczy palec, tam gdzie boli, przy wtórze wspólnego śpiewu, czy też lamentu. Znów ma drwiący uśmiech na twarzy, znów jego wysoko podniesione czoło i złożone ręce krzyczą: Bóg zamienił się w popiół!
Rozliczanie innych i samego siebie ma ironiczny charakter, ale to tylko pozór pogodzenia się z zastaną rzeczywistością, niedbania o innych tudzież wywyższania się ponad nich. Różewicz nie lubi ludzi, bo wciąż przejmuje i umartwia się nimi, ich błądzeniem, popadaniem w nieistotność i w nicość, która – jeśli Boga nie ma – jest przecież każdemu nieunikniona.
- O czym będzie pan pisał?
- O niczym...