Kasia i esteci

"Kasia z Heilbronnu" - reż. Krzysztof Rekowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Johann Wolfgang von Goethe nie zgodził się, by sztuka "Kasia z Heilbronnu albo próba ognia. Wielki historyczny dramat rycerski" Heinricha von Kleista, została wystawiona w miejskim teatrze, choć "domagało się tego pół Weimaru"

nie z tego powodu 34-letni dramaturg strzelił sobie dwieście lat temu w usta nad jeziorem Wannsee. Goethe protestował, bo dramat ten był dla niego „zadziwiającą mieszaniną sensu i bezsensu”; Kleist celowo nie strzelał w głowę, by swoją twarz pozostawić estetycznym i nienaruszonym obrazem. Goethe miał wiele racji, gdyż „Kasia..” do dzieł wielkich nie należy.  Kleist zaś w swym ostatnim „artystycznym” zamyśle pozostał wiernym idei Kanta o nierozpoznawalności prawdy. W najnowszej inscenizacji dramatu Kleista w Teatrze Wybrzeże zobaczymy i hiperestetyzm i wiele niejasnych obrazów.

Reżyserując tekst, w zamyśle autora osadzony na pograniczu jawy i snu, Krzysztof Rekowski sięgnął po temat bardzo atrakcyjny i niewdzięczny zarazem. Atrakcyjny, gdyż pozwala na odsłonięcie mechanizmów rządzących tajemnicą miłości uwikłanej w trójkąt i bardzo nieracjonalnych zachowań jej uczestników. Niewdzięczny, bo kluczową rolę odgrywają w niej przy tym anioły, oskarżenia o rzucanie zaklęć i prorocze sny. A całość dzieje się do tego w średniowiecznej Szwabii. Rekowski w „Kasi z Heilbronnu” dysponował przede wszystkim nieśmiertelnym tematem dzieł wszelkich – miłością. I pozostał wierny estetycznym założeniom Kleista tworząc spektakl zaskakująco wieloplanowy – w lustrze zaślepienia, szalonego i wyimaginowanego. Mechanizmów jednak nie rozjaśnił. Jego inscenizacja tej dziwnej, ale pięknej baśni dla dorosłych wciąga, ale czy do końca?

Spektakl rozpoczyna wspomnienie Fryderyka Wettera, hrabiego vom Strahl (Michał Kowalski).  To z jego perspektywy patrzymy na pierwsze spotkanie z Kasią (Katarzyna Kaźmierczak) i dalszy przebieg akcji. Romantycznej i pełnej miłości – ale co chwilę rwanej. Po raz pierwszy sceną rozgrywającą się przed sądem kapturowym. Sędziów widzimy na balkonie za wielkim lustrem, ich głosy wzmocniono mikrofonami, wybrzmiewają gdzieś ponad nami, niczym głos Sądu Ostatecznego. Teobald, płatnerz z Heilbronnu (Florian Staniewski), pozwał Fryderyka, oskarżając go o uwiedzenie nieletniej córki praktykami czarnoksięskimi. Jak się okazuje, Kasia i Fryderyk spotkali się po raz pierwszy we śnie, który spłynął na nich jednocześnie w noc sylwestrową. Aniołowie przepowiedzieli im wówczas, że spotkają się ponownie na jawie i na zawsze już zwiążą swe losy. Kasia, przyjaciółka aniołów, od razu rozpoznała Fryderyka, i chodzi od tego czasu za nim jak cień, wbrew wyraźnym zakazom zrozpaczonego ojca. Fryderyk przeciwnie, nie podejrzewa na jawie, że Kasia – to właśnie to wyśnione dziewczę i traktuje ją jak służkę, próbując na wszelkie sposoby pozbyć się natrętnej. Nie wacha się sięgnąć po pejcz i dusić nieszczęsnej oparciem krzesła, jest brutalnym, trochę karykaturalnie miotającym się po scenie rycerzem.

Przyznam, że Michał Kowalski zdecydowanie lepiej wypada jednak w roli romantycznego kochanka.  Do jego postaci powróci już za chwilę, w somnambulicznym śnie, by znów w kolejnej scenie znaleźć się na swym szwabskim zamku. I tak wkoło… To przyciąga, to odpędza od siebie Kasię; w międzyczasie pozna Kunegundę von Thurneck (Małgorzata Brajner), kobietę wyzwoloną i złą, widząc w niej przeznaczoną na żonę wybrankę aniołów. Kasię tuli, z nią znika wśród ukwieconych łąk;  z Kunegundą zaś pojedynkuje się na szable i rozważa tylko jakość przeżywania miłości (w tych scenach w tekst dramatu wpleciono fragmenty listów Kleista do zaręczonej z nim Wilhelminy). Narzeczona obok romantycznej przyjaciółki… Chorej z miłości, chorej  śmiertelnie, jak Henrietta Vogel, z którą Kleist zakończył życie. Czy to jednak nie za prosta analogia? Może na „Kasię z Heilbronnu” powinniśmy po prostu spojrzeć jak na bardzo pesymistyczną wizję świata, której wyznawcą był autor? Pogmatwanie romantyczne błaganie o prawdziwe uczucie? Trudne kwestie: wydarzenia w spektaklu mogą być tylko przyczynkiem do wytłumaczenia tajników duszy bohaterów. Reżyser w tak tajemnej konwencji przeprowadzi nas do końcowego rozwiązania: z dziwną „próbą ognia”, ukaraniem Kunegundy i ujawnieniem „cesarskiego” pochodzenia Kasi.  Zagmatwane, naderwane i nierozpoznawalne. Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże warto jednak obejrzeć z innej przyczyny.

Przy tak trudnym do inscenizacji w teatrze tekście, Krzysztof Rekowski wyraźnie postawił na estetykę, przy tym równie chaotyczną jak sam dramat Kleista. Na scenie stworzył  uwspółcześnioną baśń, romantyczne 3D, w kilku planach i zwielokrotnieniu sennych wizji bohaterów. To zasługa także wręcz filmowej scenografii Macieja Chojnackiego. Pustka sceny, z kilkunastoma krzesłami i kolumnami po bokach może początkowo razić. Gdy jednak na wielkim ekranie, podwieszonym skośnie nad sceną zaczynamy jak w lustrze obserwować odbicie akcji na scenie, poszczególnych sekwencji, ułożenia ciał kochanków, samotność Kasi, czy zagubienie Fryderyka… wówczas wyraźnie widać złożoność dramatu.

Te obrazy zostaną  w głowie. Jak każda dziwna baśń, szczególnie gdy zilustrowano ją pięknymi wizualizacjami Macieja Szupicy i Michała Andrysiaka. Ale to nie wszystko – doszły jeszcze często wykorzystywane scena obrotowa i zapadnie, oraz pomysłowy ruch sceniczny autorstwa Filipa Szatarskiego. W pamięci zostanie więc szereg obrazów… a gra aktorska? W większości poprawna, jednak nie zachwycająca. Jedynie Katarzyna Kaźmierczak w roli tytułowej unosiła się nad sceną jak anioł, to delikatnie, to w obłędzie cierpiąc katusze nieodwzajemnianej miłości. Przejmująco pukała do drzwi Fryderyka, a on nie słyszał, lub zwyczajnie nie chciał słyszeć.  Pogmatwaną baśń, jak to w bajkach skończyć przyszło szczęśliwie znów pięknym obrazem w trzech planach.

Estetów zachwyci wyobraźnia Krzysztofa Rekowskiego, rzadkich bywalców teatru może porazić zaproponowana przez niego spotęgowana forma. Kto chce zapomnieć nieco o jawie nie będzie szukał prawdy w spektaklu, lecz śnił jak jego bohaterowie. Chyba sam reżyser tego pragnął. Zaskoczyć pomysłami i kontrapunktami, w rezultacie powstało przedstawienie właściwie dość niemrawe, z nierówno budowanym rytmem, rwące się i nagle gnające do finału. Dwa plany, dwa czasy – fikcyjny i rzeczywisty, dwie miłości. Dziwne te metafory Kleista.

Arkadiusz Stern
Teatr dla Was
9 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia