Kasia nie jest silna
rozmowa z Szymonem KaczmarkiemZ Szymonem Kaczmarkiem, reżyserem spektaklu "Poskromienie złośnicy" oraz Kają Migdałek, scenografem i kostiumologiem, rozmawia Mateusz Jażdżewski.
Mateusz Jażdżewski: Jak traktujesz aktora podczas pracy nad spektaklem. Idziesz tropem Craiga, formułując aktorów jak marionetki w myśl swojej idei, czy starasz się dawać im wolność wypowiedzi, współtworzenia sztuki?
Szymon Kaczmarek: To zależy od aktora. Ja bardzo chciałbym traktować wszystkich jako tych, z którymi się rozmawia, kłóci, wspólnie tworzy pomysł. Jestem przygotowany do przedstawiania, ale również do słuchania. Nie traktuję aktorów jak wyrobników, a siebie jako kata. To jest też kwestia tego, że aktor bierze również odpowiedzialność za efekt. Nie zawsze taka relacja działa. Część woli po prostu usłyszeć, jak ma zagrać i nie być współodpowiedzialnym. Wtedy ja muszę wziąć na swoje barki całość przedsięwzięcia, bo to mój pomysł.
M.J: Czego oczekiwałeś więc na początku od odtwórcy Petruchia, a co wniósł do postaci Piotr Domalewski? Czy pomysł stylizacji na zagubionego chłopca pojawił się od razu?
S.K: Nie. Na którejś z kolejnych prób razem z Piotrkiem to wymyśliliśmy. Pierwszym środkiem przy tworzeniu tej postaci było powtarzanie przez niego tego samego tekstu na początku spektaklu. W ten sposób budował swoją niepewność. Punktem wyjścia dla całego spektaklu miała być słabość Kasi. To nie miała być osobowość.
M.J: Zdziwiłeś mnie tym, że Kasia ma być słaba. Nie wiem, na ile wynika to z jej warsztatu aktorskiego, a na ile z intencji, ale Dorota Androsz jest gniewna, energetyczna. Wydaje się jedyną silną osobą w tym nieporadnym męskim towarzystwie i na tle fałszywie rozrechotanej siostry.
S.K: To jest trudne. Jeżeli odbiór jest taki, jak mówisz, to źle. To burzy całą interpretację. Mi zależało na tym, żeby pokazać, że gniew Kasi to mit. Zauważ, ona nigdy nie mówi tak osobie. Tylko odpowiada na pytania, reaguje współmiernie do tego, jak jest traktowana. A bunt pozostanie zawsze krzykactwem.
Kaja Migdałek: Poza tym słabość jest różna. Kasia nic nie osiąga, więc teoretycznie jest słaba, przegrywa. Krzyk jest więc tylko kwestią aktorstwa.
S.K: Oczywiście jest to też kwestia osobowości Doroty. To, że jest silną kobietą, znajduje odwzorowanie na scenie.
M.J: Widzicie, bo istnieje pewien zgrzyt. Oglądając przebieg spektaklu i grę Doroty Androsz, byłem przekonany, że końcowego monologu Kasi nie będzie, podjęta zostanie z nim jakaś gra albo powie go Petruchio, słaba jednostka. Dopiero kiedy poznałem zamysł, widzę, że do Twojej myśli pozostawianie monologu jednak pasuje.
S.K: W ogóle ten monolog funkcjonuje poza przedstawianiem. Kasia mówiła te słowa, bo to dla mnie ważny gest z jej strony. Starałem się okroić jej mityczny gniew, ale zostawiłem to, co dla mnie w niej charakterystyczne, poniżenie się na końcu. Ona w pewnym momencie pozwala Petruchiowi sprawdzić to, co on planuje. Chociaż wie, że to nie przyniesie żadnego skutku, ale wkłada sukienkę Bianki, godzi się na jego grę. Rozumie, że mężczyzna się pomylił, ale mimo to składa mu hołd. Ten monolog opowiada jej historię i nie mogłem go wyciąć.
M.J: Czyli słabość nie dotyczy tylko mężczyzn. Nikt nie pozostaje w tym spektaklu silny, Kasia też nie. Istotą staje więc niemoc całego człowieczeństwa.
S.K: No tak. Chociaż siła tkwi w słabości. Niby Kasia i Petruchio wychodzą z perypetii wygrani. A jednak musieli wiele cech w sobie zanegować, aby osiągnąć kompromis. To jest historia tragiczności ich uczucia.
M.J: Widzę pewien paralelizm między losami Kasi i głównego bohatera Twojego kolejnego spektaklu „Cztery” na podstawie „Niepokojów wychowanka Törlessa” Roberta Musila. Chodzi mi o aspekt seksualny, genderowy. Oboje muszą wbrew swojej woli wpisać się w męskie i żeńskie archetypy kulturowe. On poprzez inicjację seksualną z prostytutką Bożeną zmuszony przez kolegów, którzy robią to samo. Kasia z kolei jest przymuszana do wyjścia za mąż, chociaż nie chce poślubić byle kogo.
S.K: To bardzo ciekawa interpretacja, ale Twoja. Ja raczej szukałbym podobieństw między Petruchiem, a chłopakami z „Niepokojów…”. Moją motywacją zabrania się za Musila była właśnie kontynuacja tego męskiego tematu, zanurzenia się w dojrzewanie, póki jeszcze mnie dotyczy. Wtedy dzieje się wiele ważnych rzeczy, w których mężczyzna może się pogubić. Żeby wydźwięk był odpowiedni, zrezygnowałem z onirycznego charakteru powieści. W moim spektaklu stawiam na realizm.
M.J: Zbudowałeś relacje chłopaków na zasadzie kontrastu? Beinberg i Reiting to sztampowi, agresywni mężczyźni, a Törless pozostaje człowiekiem poszukującym, człowiekiem bez właściwości?
S.K: Nie. Beinberg i Reiting się u mnie przez tą męskość ośmieszają. Pierwszy jest uwikłany w religijność, a drugi w romans z Basinim. Törlessa nie stworzyłem jako bohatera pozytywnego. To obserwator na miarę naszych czasów. Widzimy w telewizji wojnę, zło, ale nie reagujemy. On też nie, tylko patrzy. Ostateczni ze względu na swoją obojętność zabija Basiniego, bo wcześniej godził się na jego krzywdę. Rozwiązanie inne niż w oryginale.
M.J: Twoją twórczość charakteryzuje pewna ciągłość. Nie pytam o projekcje całej Twojej kariery, ale co chciałbyś osiągnąć w teatrze, powiedzmy w przeciągu roku.
S.K: Zabieram się za realizację „Ewangelii” w Teatrze Dramatycznym i jednego z późnych dramatów Słowackiego w Teatrze Starym w Krakowie. Jeszcze nie wybrałem tytułu.
M.J: Pytam o temat, który Cię obecnie specjalnie nurtuje. Polityka? Religia? Erotyka? Relacje międzypłciowe, jak w „Poskromieniu…”?
S.K: Nie wiem. Z tekstów, którymi się zajmuję wynikną różne rzeczy. Na pewno każdego z tych tematów dotknę po trochu, ale podstawą jest dramat. Jak mówiłem, czekam też na propozycje aktorów.
P.S. Szymon Kaczmarek jest reżyserem spektaklu „Poskromienie złośnicy” nagrodzonego wyróżnieniem na XIII Festiwalu Szekspirowskim. Kaja Migdałek stworzyła scenografię i kostiumy do tego przedstawienia.