Katastrofa warszawska

"Awantura Warszawska. ..." - reż. Michał Zadara - Muzeum Powstania Warszawskiego

Czekając 1 sierpnia przed Muzeum Powstania Warszawskiego na spektakl Michała Zadary "Awantura warszawska", który został przewidziany w ramach obchodów rocznicowych, spotkałam wyjątkową osobę. Pani ta osobiście brała udział w powstaniu warszawskim - była w Szarych Szeregach, przenosiła pistolety w mufce i informacje, opiekowała się młodszymi kolegami w ochronce (?) dla trwale bądź czasowo osieroconych dzieci

Przyszła na spektakl Michała Zadary, ponieważ powstanie – co oczywista – ma dla niej wartość szczególną. Skąd mogła przypuszczać, że reżyserowi zabraknie taktu i wyczucia, a przede wszystkim zrozumienia istoty przedsięwzięcia? Że potraktuje temat instrumentalnie, po prostu jak tworzywo, które trzeba maksymalnie udziwnić, przenicować, zdeformować, jednym słowem: przekombinować?

Zadara postanowił zrobić spektakl quasi-dokumentalny, zapewne ze względu na czas i miejsce. Posłużył się zachowanymi depeszami z okresu powstania warszawskiego, jakie krążyły między Londynem, Waszyngtonem i Moskwą, produkowane taśmowo zarówno przez Churchilla, Roosvelta i Stalina, jak i dyplomatów polskich, amerykańskich, angielskich i radzieckich. Między zdania z depesz wplótł dziennikową relację jednego z uczestników „warszawskiej awantury”. Pomysł wydaje się niezły, choć ryzykowny, lecz ramy, jakie stworzył reżyser, pozostawiają wiele do życzenia.

W Sali pod Liberatorem pojawiło się 5 różnych scen, na których porozstawiano eksponaty z okresu powstania. Dodano jeszcze parę gadżetów ekstra: mnóstwo porozsypywanych zapałek, papierowe samolociki i łódeczki… Każdej przypisano określony ośrodek polityczny, gdzie urzędowali macherzy od światowej polityki, główni rozgrywający w latach 1939-1945. Aktorzy odgrywali po kilka postaci, a zmianę tożsamości sygnalizowała tabliczka z nazwiskiem.  Jednak kluczowe osoby zostały potraktowane bez mała stereotypowo, na zasadzie: jak Churchill, to melonik i cygaro, jak Stalin, to w radzieckim mundurze ze starych fotografii i z wąsikiem. Sporo w tym uproszczeń, choć z drugiej strony Zadarze udało się w miarę przyzwoicie odtworzyć stylistykę tamtej epoki.

I gdyby całość pozostała statyczna i nieruchoma do końca, to może byłoby nawet lepiej dla „Awantury warszawskiej”. Od momentu dania sygnału do rozpoczęcia spektaklu zaczęło dziać się coś absolutnie niezrozumiałego, a przede wszystkim – przeraźliwie ogłuszającego. Aktorzy symultanicznie odczytywali na pięciu scenach depesze, jakie zostały wysłane w określonym dniu powstania, a do tego równocześnie toczyła się relacja powstańcza w wykonaniu Barbary Wysockiej. Mimo możliwości swobodnego poruszania się między politycznymi gabinetami nie dało się zrozumieć nic albo bardzo niewiele, gdyż głosy zlewały się i nakładały na siebie, rejwach oraz hałas panowały wprost do opisania.

Ogólny chaos potęgowało bieganie po całej sali w jakimś amoku. Biegali aktorzy, biegali pomocnicy techniczni, biegał wreszcie operator kamery z dźwiękowcem, którzy rejestrowali wydarzenia na wybranej scenie, by wyświetlać je na telebimie umieszczonym z boku. Większość osób po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach rozpaczliwej walki o zrozumienie czegokolwiek w miejscu stawania się spektaklu dawała za wygraną, idąc na salę „kinową”, ponieważ tylko tam pojawiła się sekwencyjność umożliwiająca docieczenie, o co w tym wszystkim idzie (żeby nie powiedzieć: biega). „Awantura warszawska” prędko męczyła i zniechęcała do głębszej refleksji nad treścią, co więcej, dłużyła się niemiłosiernie mimo prób podkręcenia dynamiki na przykład za pomocą żwawszej muzyki.

Nieszczęśliwie wypadło zestawienie treści depesz z relacją powstańczą, ponieważ Zadara uderzył w martyrologiczną nutę. Gdyby odkodować przekaz zawarty w spektaklu, to brzmiały on przypuszczalnie tak – Stalin wraz z całą ekipą komunistyczną (polską i radziecką) cynicznie wyzyskiwał wydarzenia warszawskie, Churchill i Roosvelt dawali się oszukiwać jak dzieci i mimo początkowej sympatii dla powstańców woleli rozgrywać swoje partykularne interesy, nie dbając kompletnie o Polskę i Polaków (?!), a nad Wisłą powstańcy ginęli. Wysocka grająca łączniczkę recytowała fragmenty dziennika tak grobowym głosem, w teorii mającym zapewne oddawać grozę sytuacji, że niechcący otarła się o jarmarczny, zupełnie kiczowaty patos, który dość skutecznie wykoleił treść, odebrał właściwą jej siłę rażenia.

Zadara na poziomie merytorycznym bynajmniej nie zaproponował nowego sposobu mówienia o powstaniu warszawskim, a jego eksperyment wydaje się zupełnie powierzchowny, skoro dotyczy wyłącznie warstwy formalnej i udziwniania na siłę. Daleka jestem od postulatu opowiadania o historii – dobrej czy złej – na kolanach, jednak kiedy zaczyna się mówić, warto mówić z sensem i warto mówić o czymś. Środki artystycznego wyrazu powinny wzmacniać przekaz, a nie obezwładniać go – zdaje się, że Zadarze ta prosta prawda umknęła. Oczywiście, w tym momencie reaktywujemy stary spór, czy sztuka powinna istnieć dla siebie samej czy może być uwikłana w różne pozaartystyczne zobowiązania: społeczne, historyczne, etyczne… Zadara zrobił spektakl, wchodząc w ideologiczne buty Młodej Polski i postmodernizmu jednocześnie. I może perspektywa byłaby słuszna, gdyby nie rozczarowanie i zawód, jakie „Awantura warszawska” sprawiła pewnej Pani, która w mufce pistolety przemycała. 

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny
6 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia