Kawalerski galimatias w BTD

"Wieczór kawalerski" - reż: Zdzisław Derebecki - BTD im. J. Słowackiego

W ostatnich tygodniach widziałam dwa spektakle w "gwiazdorskiej" obsadzie. Nie ubawiłam się na nich tak, jak na "Wieczorze kawalerskim".

Teatr to nie tylko emocjonalne uniesienia czy gimnastyka dla intelektu. Teatr to również rozrywka. Od kilku lat obserwuję niebezpieczną tendencję. Spektakle, które mają bawić, przyciągają tak naprawdę widzów listą znanych nazwisk. Gwiazdorskich, bo twarze aktorów znane są z małego ekranu, głównie z serialowych ról. A że polskie seriale mnożą się jak niegdyś żarty o blondynkach, niewielu jest w stanie nadążyć ze stale powiększającą się listą gwiazd. Dochodzi do tego, że kiepska sztuka przyciąga tłumy, bo gra w niej blond-celebrytka. A ja po takim widowisku czuję niedosyt.

Inaczej rzecz ma się z najnowszą premierą Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Z okazji 51. Międzynarodowego Dnia Teatru dyrektor i zarazem reżyser Zdzisław Derebecki sprezentował widzom "Wieczór kawalerski" Robina Hawdona. Po raz kolejny Derebecki udowodnił, że potrafi zadbać o tempo spektaklu i płynność akcji. Na "Wieczorze" nie czułam upływającego czasu. Tak jak na "Zazdrości" czy "Strategii motyli", które wyreżyserował.

Widz na tę sztukę może przyjść z jednym celem. Bawić się. I - a egzaminem była premiera - został on osiągnięty. Nie bez znaczenia jest sama intryga, stworzona przez jednego z najpopularniejszych autorów angielskich komedii i fars. Hawdon w tekście zawarł tyle omyłek i zawiłości, że pod koniec spektaklu zastanawiałam się, jak wybawi z tego supła akcji swoich bohaterów. A wszystko zaczyna się z wysokiego C. Bill budzi się po suto zakrapianym kawalerskim. Za dwie godziny ma stanąć na ślubnym kobiercu. Sęk w tym, że obok śpi piękna i naga nieznajoma. Zaraz do apartamentu ma przyjść panna młoda, nieznajoma o imieniu Judy zamyka się w łazience i z sobie tylko wiadomego powodu nie chce z niej wyjść. Z opresji Billa ratować próbuje jego drużba Tom i pokojówka Julie. To jednak dopiero początek komplikacji ślubnego przedpołudnia.

Kolejne powody, dla który warto poznać tę historię, to: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Wojciech Rogowski i Piotr Krótki. Ten ostatni pojawia się na scenie zaledwie na kilka minut pod koniec spektaklu. Ale tyle wystarcza mu, żeby wykreować niezapomnianą postać z francuskim akcentem. Gra wzburzonego szefa hotelu tak, jakby faktycznie zaraz miała mu pęknąć żyłka, a ciśnienie niebezpiecznie zbliżało się do granic wytrzymałości organizmu.

Z kolei Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, aktorka doskonale znana wiernym widzom BTD, wykreowała cudownie głupawą postać pokojówki, która jednym ruchem nogi, niezdarnie wykrzywionej w kostce, z rękami wciśniętymi w kieszenie fartuszka i miną "ale o co wam chodzi" bawi do łez. Wojciech Rogowski w roli drużby bywa rubaszny, raz ratuje z opresji, raz ma zapędy mordercze - za każdym razem jest autentyczny. W mistrzowskim gronie warto też ująć Beatę Niedzielę, która wspaniale oddała zblazowaną pannę młodą. Pikanterii dodaje Daria Brudnias, kochanka, od której wszystko się zaczęło.

Spektakl okraszony jest doskonale dobraną muzyką - to zasługa Adriana Adamowicza. Pierwsze takty "Fever" Peggy Lee, jeszcze zanim odsłania się kurtyna, wprowadzają widza w klimat miłosnej intrygi.

"Prywatną klinikę", inną farsę BTD, obejrzało już ponad 10 tys. osób. Myślę, że "Wieczór kawalerski" szybko ten rekord pobije. To nie prymitywna rozrywka, jaką serwują niektórzy filmowcy, którzy chcą się później sądzić z wylewającymi na nich pomyje krytykami. To dwie godziny dobrej zabawy. I, jak podkreślił aktor Wojciech Rogowski jeszcze przed spektaklem, w teatrze nie trzeba mieć specjalnych okularów, żeby widzieć w 3 D!

Joanna Krężelewska
Głos Koszaliński
3 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia